[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szczęść. Być może ten człowiek wiedział nawet coś o losie tego
po trzykroć przeklętego gwałciciela.
- Ashton Merrick miał brata - powiedziała.
- Tak.
- Czy on też dzielił z tobą celę?
- Nie. Raine'a Merricka trzymano w innym mieście. W in�
nym więzieniu. Wątpię, żeby wiedział, czy Ashton żyje, czy
umarł. Ja nie wiem.
Favor zamknęła oczy.
- Niech Bóg nie pozwoli, aby Raine Merrick posiadł tę wie�
dzę, jeśli to miałoby go choć trochę pocieszyć - mruknęła.
- Nienawidzisz Raine'a Mericka? - zapytał.
Nie chciała rozmawiać o tym diable. Nie teraz. Nigdy.
Z tyłu za nimi Orville poruszył się, jęknął i przewrócił na
drugi bok. Musiała wyjść. Raz jeszcze sięgnęła do mądrości ksie-
ni: zachowuj się jak królowa, a obejdziesz się bez korony. Wypro�
stowała się.
- Orville zaraz się ocknie. O ile nie zamierzasz go zamordo�
wać, co - dodała pospiesznie, widząc, jak Rafę przygląda się lor�
dowi - spowoduje, że przeszukają cały zamek. - Sugeruję zatem,
żebyś stąd odszedł. Dzięki za pomoc. W zamian za to obiecuję,
że nie powiadomię nikogo o twojej obecności tutaj. - Chciała go
wyminąć, ale zastąpił jej drogę.
- Och, nie - mruknął. - Nie pozwoliłem ci jeszcze odejść.
Zastanawiam się.
Poczuła mrowienie wzdłuż kręgosłupa. Rafę miał drapieżne
spojrzenie wilka. Nie mogła okazać strachu. Uniosła jedną nie�
nagannie łukowatą brew.
- Zastanawiasz się? Ach. Ufam, że to nie jest dla ciebie nowe
doświadczenie?
Na jego ustach pojawił się uśmieszek uznania.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek o mnie wiedział. Niebezpiecz�
nie jest podkradać w nocy jedzenie z kuchni. Jeśli nie znajdę klej�
notów w tym skrzydle, przeszukam zamieszkane części zamku.
Wtopię się w gości. Ale najpierw muszę mieć ubranie. Przyzwo�
ite ubranie.
- Więc?
- "więc ty mi przyniesiesz ubranie i żywność. Chyba że chcesz,
aby twój gospodarz, lord Carr, odkrył, iż dziedziczka, obiekt jego
zainteresowania, i jej brat nie są tacy zasobni, jak sądził.
- Nie ośmielisz się powiedzieć mu o tym. Nie stać cię, żeby
się z nim zmierzyć. Kazałby cię powiesić, uznając za złodzieja.
- Nie muszę z nim w ogóle rozmawiać. Wystarczy napisać
list.
- To szantaż!
- Tak - odparł pogodnie. - Wiem. Ale chociaż taka zemsta
nie jest nawet w przybliżeniu tak interesująca, jak ta, którą ty wi�
działaś oczyma duszy, będę musiał się nią zadowolić.
92
11
K aine oparł się o framugę drzwi i patrzył z przyjemnością na ład�
ne plecy młodej kobiety, która dumnie wyprostowana, z kusząco
rozkołysanymi biodrami, szła korytarzem. Aż zniknęła w mroku.
Widział, jak przed paroma dniami przechodziła przez dziedzi�
niec. Zauważył coś znajomego w jej ruchach, w ułożeniu ramion,
w sposobie trzymania głowy. Przez chwilę, z profilu, przypominała
kogoś z jego przeszłości, ale potem skręciła i to wrażenie zastąpiło
poczucie, że poznali się całkiem niedawno. Jednak kiedy zobaczył
ją z bliska, uświadomił sobie, że czarnowłosa dziewczyna, czmy�
chająca przed roznamiętnionym prześladowcą, to nikt inny, tylko
miedzianowłosa wdowa, której się udało zwieść go w Dieppe.
Ufarbowała włosy i wyskubała te przesadnie zarysowane
brwi - których, co dziwne, raczej żałował. Ukryła też swoje pełne,
zmysłowe usta, malując je tak, że wydawały się cienką linią. Zrobi�
ła nawet coś z oczami - zrenice pochłonęły opałowy błękit tęczó�
wek. Poważny błąd, jego zdaniem, jeśli w istocie szukała męża.
Czy posunęła się do tego, żeby, jak twierdziła, bardziej się po�
dobać angielskim dżentelmenom? Być może. Nigdy nie będzie
klasyczną pięknością; jej twarzy o ostrych rysach brakowało tak
wysoko cenionej symetrii owalu. Było w niej jednak coś, co przy�
ciągało uwagę i sprawiało, że miało się ochotę patrzeć na jej usta,
kiedy mówiła, dotknąć policzka.
Raine wrócił do pokoju. Panna Favor powinna teraz dzięko�
wać Bogu na kolanach, że ubiegłe lata nauczyły go panowania nad
sobą. Nie za wiele, a\c dość, żeby zapytać Merry o imię, zanim
rzucił ją na to sfatygowane łóżko i przekonał się, na ile starannie
świątobliwe siostrzyczki strzegły cnoty swojej wychowanki.
Tak, Favor McClairen miała szczęście. Powstrzymało go jej
imię. Ale w czasach niespokojnej młodości... Albo gdyby odkrył,
że znowu go okłamała...
Westchnął. Na nieszczęście nie było wątpliwości, że miał do
czynienia z Favor McClairen - bez względu na to, czy razem
z bratem woleli przybrać nazwisko Donnę, czy nie. Rozpoznał
dziewczynę. Nie była już dzieckiem, ale hardo uniesiona broda
pozostała taka sama, podobnie jak zawziętość w oczach.
Przestał się uśmiechać. Zerknął na nieszczęsnego Orville'a,
usiłującego właśnie podnieść się na kolana. Raine otrzepał ręce,
zastanawiając się nad radą Favor. Zapewne miała rację. Ostatnią
rzeczą, której potrzebował, to depczący mu po piętach wielbiciel
dziewczyny.
Lord podniósł głowę, tocząc nieprzytomnym wzrokiem.
Z grymasem niechęci - ten człowiek tak naprawdę krzywdy
mu nie wyrządził - Raine trzasnął go mocno w szczękę. Oczy
Orville'a zapadły się w głąb czaszki, a głowa uderzyła z łoskotem
o podłogę.
Stękając, Raine zarzucił go sobie na ramię i się wyprostował.
Ruszył korytarzem w przeciwną stronę niż dziewczyna. Potrze�
bował czasu do namysłu.
Może Favor naprawdę pragnęła przywrócić świetność swoje�
mu klanowi, znajdując jakąś świetną partię. On, lepiej niż więk�
szość innych ludzi, zdawał sobie sprawę z rozpaczliwego położe�
nia, wjakim znalezli się McClairenowie. Gdy jego ojciec zdradził
ich na rzecz korony, otrzymał w nagrodę wszystkie dobra, całe bo�
gactwo, należące niegdyś do klanu. Ale Carr tym się nie zadowo�
lił. Zadbał o to, żeby żaden McClairen nie zażądał nigdy zwrotu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl