[ Pobierz całość w formacie PDF ]

większością naszej populacji.
Skręciła na chodnik i rozejrzała się po opustoszałej ulicy. Poniedziałkowy
wieczór. W tej części śródmieścia niewiele się działo.
- Panna Kincaid?
Odwróciła się błyskawicznie. Smagły mężczyzna w mundurze szofera, koło
trzydziestki, muskularny, szedł w jej stronę. Odezwały się lata wzmożonej ostroż-
ności. Mogła żyć bez ochroniarzy, wciąż jednak była warta miliardy i porwanie
mogło być prawdopodobne. Ojciec nudził na ten temat bez końca, zwłaszcza po
tym prawie udanym zamachu, gdy miała dwanaście lat.
- Stój!
Mężczyzna zatrzymał się o trzy metry i uniósł ręce.
- Nazywam się Paulo. Pan Stone poprosił mnie, bym zapewnił pani transport,
kiedy jego nie ma w mieście.
Akurat. Nie urodziła się wczoraj. W życiu nie wsiądzie do nieznanego samo-
chodu z przyciemnionymi szybami tylko dlatego, że kierowca zna nazwisko Luca-
sa.
- Nie, dziękuję za propozycję podwiezienia. - Cofnęła się w stronę biblioteki.
Drzwi były zamknięte, mogła w nie jednak walić i krzyczeć, aż ktoś ją usłyszy.
S
R
Gdyby to nie poskutkowało, mogła pobiec na parking dla personelu za budynkiem
w nadziei, że złapie Mary, zanim ta odjedzie. Oczywiście gdyby musiała biegać,
sandałki od Christiana Louboutina trzeba będzie zostawić na chodniku. Buty warte
tysiąc dolarów to niewielka cena za bezpieczeństwo.
- Mówił, że pani prawdopodobnie odmówi i w takim wypadku powinienem
do niego zadzwonić.
Sięgnął do kieszeni. Szykowała się do zrzucenia butów i ucieczki, ale nie wy-
jął broni, tylko komórkę. Wyciągając rękę z aparatem, mężczyzna ruszył w jej
stronę.
- Stój! - powtórzyła i wyciągnęła swoją z torebki.
Zadzwoni na policję, jeśli ten człowiek nie odejdzie.
- Tak jest, proszę pani. Zadzwonię do pana Stone'a i włączę głośnik.
Wstukał numer. Wyzwała się od idiotek, że nie zwiała, kiedy był zajęty, ale
mundur miał porządny, leżący tak, jakby firma przewozowa uszyła mu go na miarę.
Tylko najlepsze w branży tak robiły. Może jednak Lucas wynajął transport dla niej?
Na tę myśl zrobiło jej się ciepło koło serca.
- Znalazłeś ją? - dobiegł z głośniczka głos Lucasa.
- Tak, proszę pana. Pani Kincaid stoi przede mną. Zareagowała dokładnie tak,
jak pan przewidział. Mógłby ją pan przekonać, że jestem tu oficjalnie?
- Nadiu, słyszysz mnie?
- Tak - podniosła głos, żeby było ją słychać z odległości.
Lucas wyjechał mniej niż dwadzieścia cztery godziny temu i chciała mu opo-
wiedzieć, jak jej idzie z organizacją zdobywania funduszy. Mając listę otrzymaną
od niego oraz tę, którą sama sporządziła, przesiedziała cały dzień przy telefonie i
zebrała dużo więcej fantów, niż się spodziewała. Ta aukcja mogła się okazać naj-
bardziej lukratywną w historii biblioteki.
- W czasie mojej nieobecności Paulo jest do twojej dyspozycji. Nie chcę, że-
byś jezdziła pociągiem.
S
R
Ucieszyło ją, że o niej pomyślał.
- Nie jestem aż tak głupia, żeby o tej porze pętać się po pustych pociągach.
Zamierzałam wezwać taksówkę.
- Teraz już nie musisz.
Miała ochotę zaprotestować. W końcu usiłowała stanąć na własnych nogach i
dowieść, że potrafi. Lecz odmowa dla samej zasady byłaby czystą głupotą.
- Będę się mniej denerwował, jeśli skorzystasz z limuzyny, zwłaszcza wraca-
jąc po nocy z biblioteki - odezwał się Lucas, jakby czytał w jej myślach.
Coś w niej ustąpiło. Lucas próbował się