[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zobaczysz. - Spostrzegła powątpiewanie w oczach Roba.
- Będzie się czuła lepiej - powtórzyła stanowczo.
- Będzie! Musi.
- Jesteś pewien, że powinniśmy ją teraz zostawić?
- Tak.
- A jeśli będzie czegoś potrzebować?
Rob westchnął, zatrzymał się i położył Rebece dłonie
na ramionach.
- Słuchaj - powiedział - daliśmy jej antybiotyk, je-
dzenie, wodę i przygotowaliśmy czyste posłanie z siana.
Nic więcej nie możemy zrobić.
- Ale...
Robert zaprowadził Rebekę na patio. Usiedli.
- Możesz patrzeć stąd na stajnię, jeśli cię to uszczę-
77
S
R
śliwi - ciągnął - ale ja wejdę do domu, żeby przynieść
nam coś do jedzenia. Nie jadłem obiadu i umieram z gło-
du.
Rebeka wpatrywała się z niepokojem w stajnię.
- Idz. Ja dziękuję za jedzenie, ale wez sobie coś, jeśli
jesteś głodny. Będę czuwać tutaj.
Rob pokręcił głową i zniknął wewnątrz domu. Kilka
minut pózniej wyszedł z dwiema butelkami piwa i tale-
rzem. Postawił talerz na stole, otworzył piwo i podał je
Rebece.
- Pewnie chce ci się pić?
- Nie, dziękuję.
- Pij - przykazał, zamykając jej dłoń wokół butelki.
Zaczęła pić piwo, choć Robert był pewien, że robi to
bezwiednie. Jej uwaga była całkowicie skupiona na staj-
ni.
- Jesteś głodna?
- Aha...
Rob wziął z talerza kawałek kantalupa i zaczął jeść.
Rebeka nie zdawała sobie chyba sprawy nawet z jego
obecności. Aby to sprawdzić, powiedział:
- Bardzo chciałbym pójść z tobą do łóżka.
- Mhm - mruknęła, bez śladu emocji.
Rob stłumił śmiech. Sięgnął po drugi kawałek owocu i
przycisnął go do jej ust. Zaczęła jeść, nie spojrzawszy
nawet na niego.
Oparł się wygodnie i przyglądał, jak Rebeka żuje
owoc. Aż się zdziwił, jak bardzo go to ekscytowało. Im
dłużej patrzył, tym bardziej chciał, żeby to  mhm" było
prawdziwÄ… odpowiedziÄ… na jego pytanie.
- Rebeko?
78
S
R
Nie odpowiadała.
- Rebeko!
Popatrzyła powoli w jego stronę, stopniowo uświada-
miając sobie, że Rob siedzi koło niej.
- SÅ‚ucham.
- Zjedz coÅ›.
Odwróciła się z powrotem w stronę stajni.
- Dziękuję, naprawdę nie jestem głodna.
Z pastwiska dobiegło ciche rżenie. Rebeka zmrużyła
oczy i naliczyła w ciemności cztery konie. Wiedziała, że
jest ich więcej - podczas pierwszej wizyty u Roberta zo-
baczyła na pastwisku spore stado.
Po co kupił niemal zdychającą klacz? zastanawiała się.
- Dlaczego ten człowiek przywiózł ci tę klacz? - za-
pytała.
Robert zamarł na moment, a potem jadł dalej, milcząc.
- Dlaczego?
Zastanawiał się nad odpowiedzią. Nad kłamstwem.
Nie był w stanie wymyślić żadnego.
- Przywozi mi konie od czasu do czasu - odparł. Re-
beka odwróciła się ku niemu.
- Ale dlaczego przywiózł tak starą, wychudzoną
klacz? Po co ci ona, skoro mógłbyś kupić zdrową?
Robert poczuł irytację; wstał i przeszedł na drugi ko-
niec patio. Wypił łyk piwa, po czym spytał:
- A dlaczego nie? Każdy ma jakieś małe dziwactwo.
Ja lubiÄ™ stare konie.
Rebeka podniosła się i powoli podeszła do Roba. Pa-
trzyła to na stajnię, to na niego.
79
S
R
- Ilu takim starym albo chorym koniom jak ten dałeś
schronienie?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Paru.
- Paru... - Rebeka przypomniała sobie stado, które wi-
działa tylko z daleka. Zastanawiała się, jak wyglądały te
konie, kiedy je przywożono. Ogarnęło ją wzruszenie. Nie
pomyliła się. Rob Cole miał czułe serce. - Jesteś dla nich
bardzo dobry.
Rob parsknął i wypił kolejny łyk piwa.
- Można o mnie powiedzieć wiele rzeczy, ale na pew-
no nie to, że jestem dobrym człowiekiem.
- To tylko twoje zdanie.
- Spytaj, kogo chcesz. Każdy powie ci to samo.
Cole'owie to złe nasienie.
- Jeśli tak myślą, to tylko dlatego, że ty chcesz, żeby
tak myśleli.
Robert spojrzał na Rebekę z wściekłością.
- Co ty możesz wiedzieć? Jesteś tu od... jak dawna?
Od pół roku?
Nie wystraszyła się wściekłości Roba. Zdążyła już zo-
baczyć, ile jest w nim dobra.
- Tak - odpowiedziała. - Ale nawet gdybym była tu od
wielu lat, myślałabym o tobie to samo.
- Nie myślałabyś, gdybyś tylko znała mojego ojca.
- Nie trzeba poznać ojca, żeby znać syna. Każdy z was
to zupełnie inna osoba.
- Wiele cech się dziedziczy. Cole'owie są złymi ludz-
mi.
- Wiem z doświadczenia, co znaczy zły człowiek...
80
S
R
wyznała cicho. - Nie masz cech, które składają się na
charakter takiego człowieka.
Powiedziała to z taką powagą, patrząc Robowi w oczy
tak ufnie, że omal jej uwierzył. Prawie uwierzył, że nie
odziedziczył po swoim ojcu złego charakteru.
Ale potem zacisnął pięść i poczuł w niej siłę. Przy-
pomniała mu się satysfakcja, którą czuł, kiedy trzasnął tą
pięścią w twarz ojca; przyjemność, jakiej doznał, gdy
usłyszał trzask kości. Brak emocji, kiedy w końcu ściąg-
nęli go z niego. Ręce Roba były wówczas śliskie od
krwi. Odwrócił się.
- Możesz sobie myśleć, co chcesz - mruknął, nie pa-
trząc na Rebekę. - Idę spać.
Rob budził się powoli, czując ból głowy i suchość w
ustach. Wstał z jękiem i z trudem ruszył do łazienki,
trzymając obiema rękami głowę. Odkręcił kran i wszedł
pod prysznic. Z zaciśniętymi zębami, opierając się o
ścianę, stał z głową pod zimnym prysznicem przez całe
pięć minut. Ponieważ nadal był półprzytomny, podstawił
twarz pod strumień.
Podziałało. Po następnych kilku minutach był całkiem
trzezwy. A przynajmniej bardziej niż parę godzin temu,
kiedy się kładł.
Przypomniawszy sobie powód tego, że pił przez pół
nocy, zakręcił kran, rozzłoszczony.
Rebeka nie miała racji! Nie był dobry, tylko zły! Jak
ojciec. Rob nauczył się trzymać w cuglach swoją złość,
ale uważał, że ona wciąż w nim tkwi. Bał się jej.
Ubrał się i wyszedł do stajni, ponury. Nabrał owsa
81
S
R
do kubła i wszedł do boksu, gdzie znajdowała się przy-
wieziona przez Fegana klacz.
- Cześć! - powiedział do niej. - Wyglądasz znacznie
lepiej niż wczoraj.
Dostrzegł kątem oka jakiś ruch; odwrócił się na pięcie
i zobaczył Rebekę wstającą z podłogi. Miała siano we
włosach; przykryła się starym kocem.
- Która godzina? - spytała. - Ale zdrętwiałam! Patrząc
na nią, zaspaną, Robert poczuł pożądanie.
Przyglądał się, jak Rebeka się przeciąga. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl