[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mitch wsunął pistolet za pasek, przewidując, że przy
wspinaczce będą mu potrzebne skute kajdankami ręce.
Przedtem oświetlał mu drogę księżyc, teraz miał przed sobą
zwodnicze i mroczne cienie. Pamiętając, że zachowanie ci-
szy jest równie ważne jak szybkość, ruszył pod górę paro-
wem.
W nozdrza wpadł mu ostry piżmowy zapach, który mógł
pochodzić od rośliny albo wskazywać, że naruszył siedlisko
jakiegoś zwierzęcia. Krzaki czepiały się go, kłuły i drapały.
Pomyślał o wężach, lecz potem zakazał sobie o nich my-
śleć.
Kiedy dotarł na górą, nie ściągając na siebie ognia prze-
ciwnika, wypełzł z parowu na środek drogi i dopiero tam
się wyprostował.
Gdyby próbował zajść opryszka od tyłu, przekonałby się,
że ten również starał się przewidzieć jego zamiary i zmienił
trasę w nadziei, że zaskoczy ściganego w tym samym mo-
mencie, gdy ścigany będzie chciał zaskoczyć jego. Mogliby
spędzić mnóstwo cennego czasu na wzajemnych pod-
chodach, błądząc po pustyni, co jakiś czas trafiając na
ślad drugiego, aż w końcu któryś z nich popełniłby błąd.
Jeżeli na tym miała polegać ta gra, błąd popełniłby za-
pewne Mitch, bo był mniej doświadczonym zawodnikiem.
Jego dotychczasowe postępowanie wykazało, że ma szanse
tylko wówczas, kiedy nie będzie spełniał oczekiwań prze-
ciwnika.
Ponieważ zaskoczył ich rewolwerem, opryszek będzie
oczekiwał, że ma równie silny instynkt samozachowawczy
jak każde osaczone zwierzę. Udowodnił przecież, że nie pa-
raliżuje go strach i nie jest skłonny użalać się nad sobą.
Opryszek nie powinien się jednak spodziewać, że osa-
czone zwierzę po wyrwaniu się na wolność powróci dobro-
wolnie do miejsca, w którym było uwięzione.
Zabytkowy chrysler stał sześćdziesiąt stóp na zachód od
Mitcha, klapa bagażnika była nadal do połowy otwarta.
Mitch podszedł szybko do samochodu i stanął przy zwło-
kach. Pryszczaty opryszek leżał płasko na plecach, w jego
oczach odbijało się gwiazdziste niebo.
Te oczy były dwiema zapadniętymi gwiazdami, czarnymi
dziurami o tak silnej grawitacji, że Mitch bał się, iż wessą
go i zniszczą jeżeli będzie w nie patrzył dość długo.
W gruncie rzeczy nie miał poczucia winy. Wbrew ojcu
wierzył w sens i w prawo naturalne, lecz zabicie kogoś w
samoobronie nie było grzechem według żadnego tao.
Nie stanowiło również powodu do świętowania. Czuł, że
został pozbawiony czegoś cennego, co można by nazwać
niewinnością, gdyby nie fakt, że stracił coś więcej: razem z
niewinnością umarła w nim zdolność do pewnego rodzaju
czułości, żywiona aż do tej pory nadzieja na zbliżającą się
słodką, niewysłowioną radość.
Obejrzawszy się, Mitch poszukał na ziemi pozostawio-
nych przez siebie śladów. W świetle dnia ubity grunt mógł
go zdradzić, teraz jednak niczego nie zobaczył.
Pod hipnotyzującym spojrzeniem księżyca pustynia wy-
dawała się spać, odmalowana srebrno-czarną paletą snów,
gdzie każdy cień jest twardy jak żelazo, a każdy przedmiot
ulotny niczym dym.
Kiedy zajrzał do bagażnika, do którego nie chciał zerk-
nąć księżyc, ziejąca mrokiem dziura była niczym otwarta
paszcza bezlitosnego zwierzęcia. Nie widział w ogóle podło-
gi, zupełnie jakby miał przed sobą magiczną skrytkę mogą-
cą pomieścić nieograniczoną ilość bagażu. Wyciągnął zza
paska pistolet.
Podniósł klapę wyżej, wlazł do bagażnika i przymknął ją
z powrotem, żeby była tylko częściowo uchylona.
Przyjrzawszy się uważniej pistoletowi, odkrył, że do lufy
przykręcony jest tłumik. Odkręcił go i odłożył na bok.
Prędzej czy pózniej, nie znalazłszy Mitcha w trawie, w
chaparralu ani w skalnej niszy, opryszek powróci, żeby
mieć oko na chryslera. Dojdzie do wniosku, że ścigany bę-
dzie chciał zakraść się do samochodu w nadziei, że znaj-
dzie kluczyki w stacyjce.
Profesjonalny zabójca nie zrozumie, że dobry mąż nie
może opuścić swojej żony, nie może złamać swoich ślubów,
porzucić największej nadziei na miłość w świecie, w którym
jest jej tak mało.
Jeżeli opryszek wybierze punkt obserwacyjny za samo-
chodem, powinien przejść drogę w świetle księżyca. Zrobi
to szybko i ostrożnie, lecz i tak znajdzie się na celowniku.
Istniała możliwość, że będzie obserwował przód samo-
chodu. Jeżeli jednak minie dużo czasu i nic się nie zdarzy,
może postanowić, że po raz kolejny przeszuka cały teren, i
wracając, znajdzie się w połu widzenia Mitcha.
Zaledwie siedem albo osiem minut minęło od chwili,
kiedy dwaj mężczyzni otworzyli bagażnik, z którego powi-
tały ich strzały. Ocalały mężczyzna będzie cierpliwy. Osta-
tecznie jednak, kiedy obserwacja i poszukiwania nie przy-
niosą rezultatów, zacznie się zastanawiać, czy nie powinien
stąd odjechać, bez względu na to, jak bardzo boi się swoje-
go szefa.
W tym momencie, jeżeli nie wcześniej, podejdzie do tylu
samochodu, żeby zająć się ciałem. Będzie chciał je załado-
wać do bagażnika.
Na pół siedząc, na pół leżąc w mroku, Mitch uniósł gło-
wę, żeby widzieć, co się dzieje nad skrajem bagażnika.
Przed chwilą zabił człowieka.
Miał zamiar zabić następnego.
Pistolet ciążył mu w dłoni. Przesunął drżącymi palcami
po zamku, szukając bezpiecznika, ale go nie znalazł.
PrzyglÄ…dajÄ…c siÄ™ biegnÄ…cej przez zjawiskowÄ… pustyniÄ™,
posrebrzonej księżycem drodze, zrozumiał, że to, co stracił
 niewinność i w gruncie rzeczy dziecinną nadzieję na
zbliżającą się niewysłowioną radość  jest stopniowo za-
stępowane przez coś innego, co wcale nie jest złe. Dziura w
nim wypełniała się, ale nie wiedział jeszcze czym.
Z bagażnika samochodu miał ograniczony widok na
świat, lecz siedząc w nim skurczony, postrzegał noc znacz-
nie intensywniej niż wcześniej.
Srebrzysta droga oddalała się od niego, lecz również
przybliżała, dając do wyboru różne horyzonty.
Pewne formacje skalne zawierały okruchy miki, która [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl