[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Drgnął we śnie. Uśmiechnęła się i położyła rękę na jego nodze. Jeszcze
parę chwil pragnęła rozkoszować się tym, co za moment miało im
zostać odebrane. Mieli wstać i zająć się krowami. Wieczorem, przez
ten jej głupi wypadek, cielęta nie dostały tyle wody, ile trzeba, więc
najpierw należy...
- Jasne! - powiedziała głośno i usiadła. Sam zamrugał.
- Co siÄ™ dzieje? Jem...
ous
l
a
d
an
sc
- Włączyli prąd! - Chwyciła go za rękę. - Słyszysz? Pompa
pracuje. Leci woda. Nie będziemy musieli jej już więcej nosić.
I nie będzie powodu, żeby został dłużej. Musiał odgadnąć tę myśl
z jej twarzy, gdyż przygarnął ją do siebie i pocałował tak, że zakręciło
jej się w głowie. Wziął ją odważniej niż nocą, gwałtowniej i brutalniej.
Potem przetoczył się na bok, ubrał się i zszedł na dół. Słyszała, jak
wypuszcza psy na dwór i wychodzi na podwórze. Pewnie po to, żeby
zobaczyć, co z wodą. Poczuła się - nie, nie wykorzystana, ale
opuszczona i nieco urażona. Prędko naciągnęła ubranie, ciesząc się na
porządną kąpiel w wannie, i zbiegła do kuchni. Sam właśnie wrócił do
domu.
- Wszystko w porządku. Pogasiłem światła.
- Dziękuję.
- Herbaty?
- NastawiÄ™ wodÄ™.
Zmieszne. Była z nim bliżej niż z kimkolwiek w życiu,nie tylko
fizycznie, ale i psychicznie, a rozmawiali ze sobÄ… jak zwykli znajomi.
A nawet chłodniej.
- Sam...
- Jemima... Roześmiali się zażenowani.
- Mów pierwsza. Zmusiła się do uśmiechu.
- Dziękuję ci za tę noc. Za to, że mnie wyłowiłeś z potoku,
ogrzałeś... i w ogóle za wszystko, co stało się potem. Za to, że byłeś ze
mną, że mnie... - zawahała się - kochałeś.
Wyciągnął do niej ręce. Rzuciła mu się w ramiona, tak jakby bez
ous
l
a
d
an
sc
niego czekała ją już tylko śmierć. Dziwne. Tak właśnie to odczuwała.
%7łe umrze, kiedy on wyjedzie. A rozstawał się z nią już, czuła to w jego
rozpaczliwym uścisku.
- Muszę jechać... muszę.
Kiwnęła głową i puściła go. Gdy nalewała mu herbatę, zbierał
swoje rzeczy, nie kryjąc pośpiechu. Sięgnął po herbatę i syknął.
- Zostaw, jeśli jest za gorąca.
Odstawił filiżankę i wyszedł z bagażem do samochodu. Włożyła
kalosze, stanęła przed domem i myślała już, że Sam wsiądzie bez
pożegnania, ale w końcu wrócił i przycisnął ją mocno do piersi.
- Nienawidzę rozstań - wymruczał w jej włosy. - Trzymaj się i
uważaj przy potoku. Będę z tobą w kontakcie.
Prędko usiadł za kierownicą i odjechał. W powietrzu jeszcze
przez moment unosił się zapach spalin.
Zrobiła po kolei wszystko, co należało wykonać. Sprawdziła rury
wodociągu, wydoiła krowy, nakarmiła psy i zabrała je na spacer,
wykąpała się, a potem wsiadła do swego samochodu i spróbowała go
uruchomić z zamiarem pojechania do wsi po zakupy. Niestety, silnik
charczał, ale zapalić nie miał zamiaru. I nagle coś w niej pękło.
Położyła głowę na kierownicy i rozszlochała się na dobre.
ous
l
a
d
an
sc
ROZDZIAA SIÓDMY
- Jemima...
Uniosła głowę i zobaczyła Owena. Patrzył na nią, wyraznie
zaniepokojony.
- Nic ci nie jest?
- Nic, absolutnie. - Pociągnęła nosem i otarła rękawem zalaną
łzami twarz. - Ten cholerny grat nie da się uruchomić, a muszę
pojechać do sklepu po zakupy. Nie mam nic do jedzenia, żarcie dla
psów też mi się kończy... Włączyli prąd...
- On wyjechał, tak? - Położył swoją dużą, szorstką dłoń na jej
kolanie. Przez moment myślała, że udusi się łzami.
- Nic mi nie jest - powtórzyła twardo.
- A pewnie, pewnie. Podwiezć cię do sklepu? I tak muszę jechać
do wsi załatwić sprawunki matce. Z tym przeklętym gipsem do niczego
innego siÄ™ nie nadajÄ™.
Wydawał się przygnębiony i pomyślała, że będą teraz dla siebie
bardzo odpowiednim towarzystwem. Podziękowała mu i poprosiła,
żeby poczekał, aż zamknie psy i wezmie pieniądze.
Na tylnym siedzeniu pikapu czekał cierpliwie pies. Szczeknął na
powitanie, podrapała go więc za uszami i usiadła obok Owena.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]