[ Pobierz całość w formacie PDF ]

naszym departamencie czeka go sporo pracy. Przydałby się nam także kamień
filozoficzny - dodał zagadkowo.
- Srebro zamieniać w złoto? - powtórzył Batura. - Panowie wybaczą, ale ja nie mogę
uwierzyć w podobne sztuczki.
A gdy wyrzekł te słowa, do kawiarni wszedł listonosz.
Chwilę stał w progu, rozejrzał się i zauważywszy Baturę, podszedł do niego
zdecydowanym krokiem.
- Pan, o ile pamiętam, nazywa się Waldemar Batura? - zapytał.
- Tak jest...
- Zauważyłem pana czerwony samochód przed kawiarnią, a że przyszła do pana
depesza z Warszawy, więc zamiast do pańskiego obozowiska nad zalewem, przynoszę ją
tutaj.
I podał Baturze depeszę. Waldek otworzył ją, przebiegł oczami.
Nagle zbladł, osłupiałym wzrokiem rozejrzał się po naszych twarzach.
- Co się stało? - zaniepokoiła się panna Anielka. I z rąk Batury wyjęła depeszę.
Gdy przeglądała ją, niedyskretnie zajrzałem przez jej ramię i przeczytałem:
 Przywiozłem srebrne kielichy. Co się stało ze złotymi? Nic nie rozumiem. Stefan.
120
Nagle Batura wstał z krzesła. Spojrzał na mnie oczami pełnymi wściekłości.
- Muszę państwa opuścić, aby zamówić pilną rozmową telefoniczną z Warszawą.
Mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy - te ostatnie słowa wyrzekł z pogróżką w głosie.
I spiesznym krokiem opuścił kawiarnię.
- Czy podwiezie mnie pan do domu? - zwróciła się do mnie panna Ala.
- Oczywiście - zerwałem się z krzesła.
Opuszczając kawiarnię słyszeliśmy, jak magister Pietruszka, który chyba niewiele
zrozumiał z tego, co się tu przed chwilą wydarzyło, mówił czule do panny Anielki:
- Wprawdzie dyrektor Marczak sprzeciwia się obecności muz w naszym
departamencie, ale błagam panią, niech mnie pani nie opuszcza. Jest pani dla mnie
natchnieniem, pozwala mi pani wpadać na genialne pomysły. Co ja zrobię bez pani?
Widziałem wyraz ogromnego niesmaku, który pojawił się na ustach dyrektora
Marczaka. I to wcale nie dlatego, że nie przewidywał dla muz etatu. Po prostu był to
człowiek mądry i sprytny. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak wyglądały  objawienia
magistra Pietruszki.
- Domyślam się, co było w depeszy do Batury - zachichotała panna Ala w drodze do
schroniska, gdzie miałem zaparkowany wehikuł. - Ten facet z Warszawy odkrył zamianę
kielichów złotych na srebrne. Batura gotów uwierzyć w pańskie magiczne zdolności.
- To pani zasługa - odrzekłem. - To przecież pani dokonała tej cudownej zamiany. Mój
Boże, co ja zrobiłbym bez pani?
- O? - zdumiała się panna Ala. - Mówi pan już jak magister Pietruszka. Czyżby chciał
mnie pan uczynić swoją muzą?
- Jak pani słyszała, nasz departament nie przewiduje takich etatów. Ale będę miał do
pani jeszcze jedną prośbę.
- Chce pan zatrudnić naszego Asa? - zapytała. - Niestety, z góry mówię, że to
niemożliwe. Jutro As zostaje odtransportowany do naszej bazy w politechnice. Okres
prób został zakończony.
- I pani też wyjedzie? - zmartwiłem się.
- Nie, ja tu pozostanę jeszcze przez kilka dni, aby zlikwidować nasze sprawy.
Odetchnąłem z ulgą i wyłuszczyłem jej swoją prośbę. Sądzę, że Batura dałby wiele,
aby wiedzieć, na czym ta prośba polegała.
121
ROZDZIAA SIEDEMNASTY
TAJEMNICA GROBU KOPERNIKA * GDZIE JEST OATARZ * KTO SZUKA, TEN I
ZNAJDZIE * ULTIMATUM DLA PIETRUSZKI * BAAGANIE CAGLIOSTRA * PANNA
ALA SPEANIA MOJ PROZB * NIEBIESKA KOPERTA * KTO NIE LUBI
ILUZJONISTÓW * POKAZY SZTUK MAGICZNYCH * OSIEMNAZCIE NIEBIESKICH
KOPERT
Dzień ów - który, jak okazało się pózniej, był brzemienny w niezwykle dramatyczne
wydarzenia i przyniósł ostateczną rozgrywkę ze złoczyńcami - zaczął się bardzo
nieciekawie. W nocy padał deszcz, a drobniutki kapuśniaczek siąpił aż do póznych
godzin porannych. Gdy niebo nieco przejaśniło się, dyrektor Marczak wyciągnął mnie na
spacer na katedralne wzgórze. Chciał poznać jeszcze jedną fromborską zagadkę -
tajemnicę grobu Mikołaja Kopernika.
Najpierw oprowadziłem dyrektora po ogromnym wnętrzu katedry, wskazując na
ścianach epitafia i miejsce domniemanego grobu wielkiego astronoma. Potem wyszliśmy
na podwórzec i znowu usiedliśmy na ławeczce pod starym dębem. Tu mogłem już snuć
opowieść:
- Jak pan wie, dyrektorze, Mikołaj Kopernik zmarł we Fromborku dwudziestego
czwartego maja tysiąc pięćset czterdziestego trzeciego roku. Wieść mówi, że dopiero na
łożu śmierci otrzymał do swych rąk przywiezione z Norymbergii, wydrukowane dzieło
 De revolutionibus , które pózniej dokonało tak wielkiego przewrotu w umysłach. Czy
jednak ludzie z otoczenia Mikołaja Kopernika zdawali sobie sprawę, jak wielki umiera
człowiek? Nie. W ich pojęciu zmarł tylko jeden z kanoników fromborskiej kapituły, o
czym najlepiej świadczy fakt, że nie okazali nawet pieczołowitości w upamiętnieniu daty
jego śmierci. W kronikach kapituły zapisano jako datę jego śmierci dzień pogrzebu.
Dopiero gdy imię Kopernika stawało się coraz bardziej sławne, biskup warmiński,
Kromer, postanowił ufundować tablicę upamiętniającą Kopernika. Ale w trzydzieści
osiem lat po śmierci astronoma nie było już we Fromborku nikogo, kto mógłby wskazać
miejsce grobu Kopernika, nie istniały też w tej sprawie żadne zapiski. Wmurowano więc
epitafium w wolnym miejscu, zarazem dość godnym, bo na wewnętrznej ścianie
świątyni, między drugim a trzecim ołtarzem. I od tej chwili właśnie zaczęły się
wszystkie nieporozumienia, albowiem ludzie, którzy w wiele lat pózniej okazali swe
zainteresowanie grobem wielkiego astronoma, skłonni byli sądzić, że tablica nagrobna
umieszczona została w miejscu, gdzie pochowano Kopernika. Tablica ta zresztą zginęła
w tysiąc siedemset trzydziestym piątym roku, gdy budowano słynną kaplicę biskupa
Szembeka. Uznano wtedy, że stara tablica nie jest godna wielkiego astronoma, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl