[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nyśmy już zejść. Wkrótce zjawią się goście...
- Nie rozumiem, dlaczego pan Hartwell uznał zło
żenie wizyty markizowi za dobry pomysł - powiedziała
nieco pózniej przy stole żona wielebnego. - Wszyscy
wiedzą, co to za okropny człowiek...
Mąż spojrzał na nią z łagodnym wyrzutem.
- Czułem się w obowiązku spróbować, moja droga
- wyjaśnił. - Sywell powinien pojednać się z Bogiem,
zanim będzie za pózno. Jako chrześcijański duchowny
muszę spełniać moją posługę tak, jak ją rozumiem.
- Całkiem słusznie - powiedział Harry ze śmiertel
nie poważną miną. - Powiedz mi, łaskawy panie, czy
spodziewasz się rychłego zejścia markiza.
Beatrice spiorunowała go wzrokiem, po czym prze-
niosła spojrzenie na swoją przyjaciółkę, mademoiselle
de Champlain.
- Powiedz mi, Ghislaine, jak układają się sprawy
w szkole drogiej pani Guarding. Czy macie nowe
uczennice?
Ghislaine była atrakcyjną kobietą zbliżającą się do
trzydziestego roku życia, pełną wdzięku, lecz niezbyt
urodziwą, jeśli nie liczyć pięknych, ciemnych oczu.
- Sama wiesz, Beatrice, jak tam jest. Jedne przycho
dzą, inne odchodzą - odparła. - Po świętach Bożego
Narodzenia ma wstąpić do szkoły kilka panien i będzie
my potrzebowały nowej nauczycielki dla najmłod
szych. Czy zastanawiałaś się może nad powrotem?
- Ostatnio nie bardzo - odrzekła Beatrice. Zauważyła,
że lord Ravensden bacznie jej się przygląda. - Ale jak
wiesz, mam takie plany, pod warunkiem, że papa mógłby
obejść się beze mnie. - Spojrzała na ojca, pochłaniającego
kawał wołowiny z entuzjazmem człowieka, który nie jadł
czegoś równie pysznego od bardzo, bardzo dawna.
- Co to jest, Beatrice? - zwrócił się pan Roade do
córki. - Jaka wyborna wołowina, moja droga. Przeszły-
ście z Nan same siebie... Naturalnie możesz odwiedzać
mademoiselle de Champlain, kiedy tylko chcesz. No
i zaproś ją do nas na Boże Narodzenie. Czemu by nie?
Zawsze miło mi widzieć twoje przyjaciółki. - Rozpro
mieniony zatonął we własnych myślach.
Beatrice zamierzała wrócić do tematu, ale Oliwia ją
uprzedziła.
- Czy markiz naprawdę powiedział panu, że jego żo
na wyjechała? - spytała wielebnego.
Wielebny Hartwell spojrzał na nią z należną powagą.
Ten czterdziestokilkuletni mężczyzna z przerzedzony
mi włosami i piwnymi oczami zdawał sobie sprawę ze
swojej eksponowanej pozycji w wiejskiej społeczności.
Zwiat był pełen grzeszników, a on znał swój obowią
zek. Nie mógł pozwolić, by posądzano go o zaniedby
wanie duchowego zdrowia parafian, nawet owianych
tak złą sławą jak markiz Sywell.
- Nie pytam, skąd pochodzi ta wiadomość, panno
Oliwio. yle się stało, że Mary Ekins podsłuchała moją
rozmowę z panią Hartwell... obawiam się jednak, że
plotki nie da się już zatrzymać. To prawda, wszystko
wskazuje na to, że lady Sywell opuściła męża. Nikt nie
widział jej od miesięcy...
- Dlaczego miałaby to zrobić, sir? - Niebieskie
oczy Oliwii były wielkie i niewinne, a pytanie zostało
zadane tonem uczennicy. Pan Hartwell natychmiast po
czuł sympatię do panny Oliwii. - Czy to możliwe, że
markiz był dla niej niedobry?
- Jak mogłoby być inaczej? - odrzekł wielebny
i smutno pokiwał głową. - To małżeństwo od początku
było skazane na niepowodzenie. Sywell przynosi hańbę
swojej klasie, panno Oliwio. Powiedziałbym nawet, że
hańbi cały ludzki rodzaj. Jestem daleki od potępiania
blizniego, ale zachował się w stosunku do mnie piekiel
nie nieelegancko. Nazwał mnie nudnym i wścibskim
natrętem, i jeszcze... no nie, takie wyrażenia nie są od
powiednie dla uszu młodych dam.
- Z pewnością nie, panie Hartwell - przytaknęła je
go żona i życzliwie uśmiechnęła się do Oliwii. - Po-
wiedz, proszę, czy przyjechałaś w rodzinne strony
wziąć ślub.
- Nie... - Oliwia spąsowiała. - To znaczy....
- Panna Oliwia nie jest jeszcze pewna, czy przyjmie
moje oświadczyny - wyjaśnił Harry. - Przyjechałem
błagać ją na kolanach, ale na razie nie dała mi odpo
wiedzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]