[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Z takim człowiekiem się związała. Nic dziwnego, że tak się to skończyło!
- Wasza wysokość nie zdoła nam w żaden sposób pomóc - powiedziała
Caroline. - Byłoby najlepiej, gdyby wrócił pan do Penleven i o nas zapomniał.
Uniósł brwi ze zdziwienia.
- A twój syn? Też powinien o tobie zapomnieć?
- Nie - zaprzeczyła drżącym głosem. - Jak wrócimy...
Thomas nagle wstał i przerwał siostrze.
- Moim zdaniem czas powiedzieć prawdę. Pomyśl o Alexandrze...
Cały Thomas. Dobrze go znała od tej strony. Rodzinę stawiał na pierwszym
miejscu. Tak było zawsze w momentach zagrożenia.
- Zabiłem człowieka, wasza wysokość - oświadczył prawie obojętnie. -
Wracam do Francji, żeby się do tego przyznać. Nie chciałem brać Caroline ze sobą,
ale uparła się, że ze mną pojedzie.
- On nie wie, co mówi! To nie on zabił!
Krzyczała. Nie mogła się opanować. Dostrzegła konsternację na twarzy
Thorntona i rezygnacjÄ™ Thomasa.
- Uderzałem go z całej siły w tył głowy marmurową figurką, dopóki nie upadł
i nie przestał oddychać.
175
S
R
Musi uciszyć brata, postanowiła Caroline. Zaśmiała się histerycznie na cały
głos.
- On nie wie, o czym mówi - powtarzała w kółko. - Wypił za dużo wina...
- Dlaczego to zrobiłeś?
Thornton zwrócił się do Thomasa, ignorując Caroline, jednak to ona musiała
wyjawić, co się stało. Przecież brat działał wyłącznie w jej obronie.
- Bo on chciał mnie zgwałcić.
Nareszcie zostało to powiedziane na głos. W słonecznym, przyjemnie
umeblowanym pokoju wydawało się to niemożliwe.
- To było w Malmaison, w niedzielę po południu...
Wydarzenia tamtego dnia wryły się w pamięć Caroline i nigdy nie zostaną z
niej wymazane. Na samo wspomnienie brakowało jej tchu, a zimny pot oblewał
ciało.
- Ile miałaś wtedy lat?
- Siedemnaście.
- Niech to szlag!
Thornton wstał z miejsca, podszedł do okna.
- Niech to szlag! - powtórzył.
- Próbował też wcześniej.
Podciągnęła w górę rękaw koszuli Thomasa. Pokazała szeroką, pomarszczoną
bliznÄ™ na jego przedramieniu.
- Ciągle nas krzywdził.
Była roztrzęsiona.
- A wy uważacie, że jesteście winni?
Thornton Lindsay wyglądał naprawdę groznie.
- Broniliście się przed odrażającym łotrem i od tamtej pory ciągle uciekacie.
Nie macie się z czego tłumaczyć ani za co się kajać - rzekł stanowczo.
Caroline nie zrozumiała, co książę chciał przez to powiedzieć.
176
S
R
- Co wam przyszło do głowy, żeby wyjeżdżać do Francji?
- Jego krewni porwali Thomasa w Exeter i strzelali do mnie. Guy de Lerin ma
mściwą rodzinę. Gdyby przypadkiem został w to zaplątany Alexander... - wyjaśniła,
Å‚kajÄ…c, Caroline.
- Powtórz to nazwisko - przerwał jej Thornton.
- Które?
- Nazwisko człowieka, o którym myślicie, że go zabiliście. Jak on się
nazywał?
- Guy de Lerin.
- Guy de Lerin? Jak wyglądał? Ciemne włosy, wąsy i znamię na wardze, w
tym miejscu?
Pokiwali głowami.
- On nie żyje, ale to nie wy pozbawiliście go życia - stwierdził Thornton. -
Guy de Lerin pracował dla generała Soulta we Francji. Poderżnięto mu gardło w
Hiszpanii, bo zaczepiał tam córkę pewnego wieśniaka jakiś czas przed tym, zanim
spotkałem się z Adele Halstead w Orthez. Wiem na pewno, że to był on, bo
przyniesiono mi jego torbę wraz z zawartością.
- Boże!
Thomas opadł na kanapę. Próbował przyswoić sobie usłyszane rewelacje.
- Nie zabiłem go? - zapytał, nie wierząc własnym uszom.
Caroline usiadła obok brata i ujęła jego dłoń.
- Jesteś pewien, że to o niego chodziło? - zwróciła się do księcia.
- Mam doskonałą pamięć do nazwisk i twarzy. Nie zapominajcie, że służyłem
w wywiadzie.
A więc Guy nie zginął z ich ręki.
- Czy to coś zmienia? - zapytała Caroline tonem osoby nie do końca
przekonanej.
- Z całą pewnością, ale jest pewien problem.
177
S
R
Zaskoczeni Thomas i Caroline spojrzeli na Thorntona.
- Ktoś próbuje cię zabić, Caroline.
Do Penleven wrócili wynajętymi końmi, żeby własnym, którymi przyjechali
do Plymouth, dać odpocząć. Po ostatnich rewelacjach nie mieli sobie wiele do
powiedzenia, w powozie panowało milczenie.
Od pełni zaufania do nieufności. Od prawości do nieuczciwości. Jak łatwo
skomplikować wzajemne relacje. Na dnie pozostaje osad goryczy.
Thornton Lindsay, sztywny i wyprostowany, siedział w milczeniu i wyglądał
przez okno powozu. Thomas popadł w zadumę. Caroline odchyliła głowę na oparcie
i przymknęła oczy. Była wyczerpana, nie miała siły miotać się między nadzieją,
rozpaczą i miłością. Gdyby nie było z nimi Thomasa, zaryzykowałaby i usiadłaby
obok Thorntona, ale w obecności brata, przewidując afront, nie ruszała się z miejsca.
Ręce księcia wciąż były poranione od wspinaczki na klif, a guz na czole od
uderzenia odłamkiem skały ciągle widoczny. Dzisiaj rano w zajezdzie w Plymouth,
gdy przeprowadzał ją przez sień, poczuła się pod jego opieką bezpieczna.
- Macie wciąż ten medalion, po który włamaliście się do domu Adele
Halstead? - zapytał.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, skąd to pytanie. Thomas zdążył
potwierdzić.
- Czy mógłbym go obejrzeć?
- Wasza wysokość uważa, że kryje jakąś zagadkę? - zapytał Thomas.
- Ta cała historia tak czy inaczej musi się wiązać z przeszłością, a przypomnę,
że ataki na was zaczęły się od czasu, gdy medalion znalazł się w waszych rękach.
- Wasza wysokość sądzi, że ma to związek z Adele Halstead? - był ciekaw
Thomas.
Książę nie odpowiedział.
178
S
R
Caroline próbowała przypomnieć sobie wszystko, co wie o przyjaciółce matki,
i ułożyć z tego logiczną całość. Wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że już nie będą
posługiwać się fałszywymi nazwiskami.
Nie są przecież mordercami. Nie muszą uciekać przed sprawiedliwością.
Znowu sÄ… sobÄ…: Caroline i Thomasem St Clair.
Wiszący nad ich głowami miecz zniknął. Od dziś, cokolwiek się zdarzy w ich
życiu, będzie wymagało zwyczajnych reakcji, bo Thomas jest wolny od obaw przed
rozpoznaniem i oskarżeniem.
- Czy w Campton mieliście jakiegoś wroga? - przerwał milczenie Thornton.
Caroline potrząsnęła przecząco głową.
- A w Londynie? Czy mogliście się tam komuś narazić?
- Może Excelsior Beaufort-Huges poczuł się urażony? Jeśli sądził, że ma
podstawy liczyć na zgodę Caroline... Grałem w karty i wygrywałem. Niektórzy
partnerzy mogli się czuć zawiedzeni, chociaż nigdy nie oszukiwałem - snuł domysły
Thomas.
- Trudno orzec - odparł Thornton. - Wiem tyle samo co wy. W Penleven
będziecie bezpieczni - podkreślił, nie patrząc na rodzeństwo.
Wziął ich pod swoje skrzydła, bo tak nakazywało mu poczucie obowiązku.
Tylko tyle, zrozumiała Caroline. Z bladym uśmiechem skinęła głową w podzięce i
odwróciła wzrok. Nie chciała, żeby ukochany zobaczył jej łzy, by domyślił się, jak
bardzo rozpacza.
179
S
R
Rozdział szesnasty
Idąc na górę do pokoju Thorntona Lindsaya, Caroline narzuciła na ramiona
koronkowy peniuar. Było pózno, prawie druga w nocy. Służba dawno poszła spać,
dom pogrążony był w ciszy. Wzięła ze sobą medalion. Uznała, że jeśli wszystko
inne zawiedzie, użyje go jako pretekstu do złożenia wizyty.
- Kto tam?
Najwyrazniej Thornton nie spał. Z sąsiedniego pokoju padało światło nocnej
lampki. Caroline weszła do środka. Siedział przy biurku i pisał, a w drugiej ręce
trzymał kieliszek. Na kominku płonął ogień. Na ścianie, naprzeciw biurka, wisiał
portret pięknej kobiety. Zainteresowała się kompozycją i kolorystyką obrazu, sama
przecież malowała portrety.
- To moja matka - odezwał się książę, spostrzegając wzrok Caroline. -
Zamówiła ten portret w prezencie dla ojca. Niedługo przed śmiercią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl