[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Skrzydła Nocy. Liczył na to mój ojciec, kiedy przybył do tego kraju. Dlatego przyjęłam rolę
Opiekunki małej Amandy.
Odwraca siÄ™ plecami do okna i patrzy na Devona.
- Miałam tyle marzeń, tyle nadziei! A on mnie okłamał! Mam dość kłamstw czarodziei
Skrzydła Nocy!
Devon podchodzi do niej.
- Może jestem jednym z nich, Mirando, ale także jestem Devonem. Spójrz na mnie. Nie
widzisz? Właśnie to nas łączy, Mirando. Jestem twoim krewnym. W moich czasach noszę imię
Devon. Jestem pewien, że nadano mi je dla uhonorowania mojej rodziny.
Ona mruga parę razy, jakby w końcu zrozumiała, kim on naprawdę jest.
- JesteÅ›... Devonem?
- Tak. W takim samym stopniu co czarodziejem Skrzydła Nocy.
Ona znów zaczyna płakać.
- Tylko że ja teraz już nic nie mogę zrobić, Teddy Bear. Nie mam siły woli. Pozbawił mnie
jej. Wtargnął do mojego umysłu... - Miranda płacze jeszcze głośniej na samo wspomnienie. - To
było okropne. Wdarł się do mojego umysłu, poznał wszystkie moje myśli, wszystkie skrywane
nadzieje, marzenia i obawy...
Devon bierze ją w ramiona. Serce łamie mu się ze współczucia. Jest taka młoda, zaledwie
kilka lat starsza od niego. To jeszcze dziewczyna, która niedawno śmiała się, tańczyła i mówiła
wystrzałowo" lub odjazdowo". Teraz jest znużona i zniechęcona niczym jakaś bardzo stara
kobieta.
- Ze mną też tego próbował - mówi jej Devon. - Wiem, jakie to okropne uczucie.
- Zabrał mi wszystko. Wszystkie moje wspomnienia. Moje marzenia. Całą moją energię i
pasję. Teraz jestem niczym pusta skorupa. Skorupa. - Siada na krześle, najwyrazniej zbyt słaba, aby
dłużej ustać. Podnosi ciemne oczy ku jego oczom. - W ten sposób dowiedział się o tobie. Przeczytał
w moich myślach. Nie powiedziałam mu. Dochowałam tajemnicy do końca.
Devon uśmiecha się. Miło mu to słyszeć. Nachyla się do niej.
- Zatem pomożesz nam, Mirando? Pomożesz nam pokonać Szaleńca?
Ona potrząsa głową.
- Nie mogę. Mówiłam ci. Zabrał wszystko. Teraz jestem tylko pustym ciałem. Nie mam
duszy.
- Nie - protestuje Devon. - Możesz odzyskać swoją duszę.
Miranda zamyka oczy, jakby nie miała siły trzymać otwartych powiek.
- Nosisz jego dziecko - przypomina Devon. - Będziesz mu potrzebna...
Miranda uśmiecha się słabo.
- Na dodatek Jackson jest męską szowinistyczną świnią. Wyczytał w moich myślach, że to
będzie dziewczynka, a dziewczynka mu się nie przyda, skoro nic nie może odziedziczyć. Sam mi
tak powiedział. Oświadczył, że poszuka innej kobiety, która da mu syna.
- Kłamie - mówi Devon. - Próbuje cię pognębić, pozbawić ducha walki. On się ciebie boi,
Mirando! Boi się Devonów.
- Nic z tego, Teddy Bear. Jestem załamana. Nie mogę ci pomóc.
Młoda kobieta z trudem podciąga kolana do piersi i obejmuje je rękami.
- Nic z tego - powtarza. - Randolph może zwycięży, tak jak twierdzisz. Może uda się
pokonać Jacksona, ale ja jestem zgubiona na wieki. Pozostało mi jeszcze tylko urodzić moje
dziecko, a potem zakończyć życie. On mi je odebrał. - Zaczyna płakać. - To pewnie moja kara za
zhańbienie nazwiska Devonów.
Devon z ciężkim sercem opuszcza wieżę.
Dzień płynie powoli, gdyż każde tyknięcie starego zegara w hallu zdaje się zapowiadać
kolejny atak Szaleńca. Jak długo będą musieli na to czekać? Czy on właśnie zbiera armię
demonów? W jaki sposób przypuści następny atak?
Randolph nadal siedzi w salonie, pogrążony w medytacjach.
Devon podskakuje, gdy otwierajÄ… siÄ™ frontowe drzwi.
- Montaigne! - woła. - Myślałem, że jeszcze nie doszedłeś do siebie.
- Medycyna gnomów czyni cuda - oznajmia Opiekun. - Rwę się do walki. A ty odpocząłeś?
- Jakoś nie mogę - mówi Devon. - Wciąż myślę o różnych sprawach... Na przykład o
Ogdenie.
Montaigne kiwa głową.
- Przed chwilą narysowałem pentagram na podłodze garażu - mówi. - Pentagram to
pięcioramienna gwiazda...
- Tak, wiem, co to jest pentagram. To ochronny znak.
- Właśnie. Dziś wieczorem umieścimy McNutta w środku pentagramu. To nie pozwoli mu
skrzywdzić innych lub siebie, kiedy wzejdzie księżyc. I miejmy nadzieję, że do następnej pełni
odkryjemy sposób, żeby całkowicie go wyleczyć.
Devon nic nie mówi, tylko spogląda w kierunku salonu.
Montaigne wzdycha.
- Z twojego milczenia wnioskuję, że z przyszłości wiesz, że nie uda nam się wyleczyć
biednego Ogdena. Mimo to musimy próbować. Bez nadziei...
- Masz rację, Montaigne. Bez nadziei nie można żyć.
Teraz dzień wlecze się jeszcze bardziej. Siedząc na fotelu naprzeciw nieruchomego, lecz w
pełni przytomnego Randolpha, Devon ucina sobie krótką drzemkę. Budzi się nagle i dostrzega, jak
bardzo wydłużyły się cienie.
Randolph też wraca do życia, ale nie odzywa się. W jakiś sposób, mimo iż nie rozmawiał z
Montaigne'em, zna jego plan. Prowadzi McNutta do garażu, a Devon podąża za nimi. Ma wrażenie,
że to sztuka, w której aktorzy odgrywają swoje role, Devon zaś jest znużonym widzem, który
wszystko już obejrzał i wie, jak to się skończy. Montaigne podsuwa krzesło, a McNutt zajmuje
miejsce w samym środku gwiazdy.
- Powiedz mi, co się stanie - mówi McNutt do Devona, spokojnie i ze smutkiem.
Jak mu powiedzieć? I co można mu wyjawić?
Devon uśmiecha się, chociaż łzy cisną mu się do oczu.
- No cóż, twoja córeczka Gigi wyrośnie na śliczną pannę - mówi - i stworzy szczęśliwy dom
z mężem, który bardzo ją kocha. Urodzi twojego wnuka, który będzie jednym z moich najlepszych
przyjaciół, jednym z najbystrzejszych dzieciaków w szkole, mądrym, odważnym i lojalnym. I
obiecuję ci, że jeśli kiedyś wrócę do domu, opowiem im obojgu o tobie, jakim mądrym, odważnym
i lojalnym byłeś Opiekunem.
Ogden McNutt uśmiecha się.
- Dziękuję ci, Teddy. Dziękuję. To wszystko, co chciałem wiedzieć.
Zamyka oczy i czeka, aż wzejdzie księżyc.
Księżyc wschodzi i rozpoczyna się przemiana.
- Teraz już pamiętam! - krzyczy McNutt. %7łądza mordu! Oto, co mnie nachodzi!
Wrzeszczy, gdy jego ciało skręca się w konwulsjach.
- Nie chcę zabijać! Nie pozwólcie mi zabijać!
- W pentagramie jesteś bezpieczny - oznajmia Randolph. - Nie zdołasz z niego wyjść!
Lecz McNutt już go nie słyszy. Jest bestią, ryczącą i szczerzącą kły, stojącą w środku
wpisanej w okrÄ…g gwiazdy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]