[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zakłopotany nagłym występem przed kamerą. Wyobrażałem sobie, że następnego dnia czeka
go dywanik w zarządzie szkoły.
- Hm, proszę bardzo - odparł, mrużąc oczy od świateł kamer.
- Co może nam pan powiedzieć o nastrojach panujących w mieście?
- Proszę spojrzeć wokół siebie - odpowiedział. - Ludzie są bardzo zdenerwowani.
Zaczyna ich ponosić. Tłum zawsze wydaje ci się czymś absurdalnym, z wyjątkiem tego
jednego momentu, kiedy w nim już jesteś i wtedy widzisz w tym sens. Czuję w tym jakiś
absurd, że tu się znajduję - powiedział, znów patrząc do kamery.
- Czy uważa pan, że taka sytuacja się powtórzy, gdy dojdzie do następnego
morderstwa?
- Nawet jutro może się tak stać - odpowiedział pan Layton, rozkładając ręce - zawsze
może to nastąpić, jeśli coś rozgniewa ludzi. Clayton to bardzo mała społeczność, możliwe że
każdy mieszkaniec miasta znał jedną z ofiar albo przynajmniej przebywał w jej sąsiedztwie.
Ten morderca, kimkolwiek jest, nie zabija obcych - zabija nas; zabija ludzi, których twarze
znamy, a także ich nazwiska i rodziny. Tak naprawdę nie wiem, jak długo wytrzymamy ten
rodzaj przemocy bez silnych reakcji z naszej strony - znów zmrużył oczy i wycofał się do
cienia.
Tłum zaczął się rozchodzić, ale na jak długo?
ROZDZIAA 11
Potrzeba było zaledwie kilku dni, aby na podstawie badań DNA powstał nowy dowód
oczyszczający Grega Olsona. Podano go w wiadomościach, aby pani Olson z dzieckiem
odzyskała namiastkę dawnego życia. Policja oczywiście oczyściła ze śniegu scenę zbrodni, by
się przekonać, że chodnik pokryty jest w większości krwią Olsona w ilościach wskazujących,
iż z pewnością został następną ofiarą. Rozpowszechniły się plotki na temat dziwnych
dodatkowych śladów opon, wystrzelonych kul, które nikogo nie dosięgły i, co najistotniejsze,
DNA pasującego do tajemniczej czarnej substancji. Tym razem jednak DNA nie pochodziło z
dziwnej mazi, ale zostało pobrane z krwi rozmazanej w radiowozie. Oznaczało to, że na miej
soi zbrodni było czworo ludzi, a nie troje, i specjaliści z medycyny sądowej z FBI byli
przekonani, że właśnie ta czwarta osoba, a nie Greg Olson, była zabójcą.
Oczywiście niektórzy ludzie zaczęli podejrzewać, że była też piąta.
- Dziś jesteś jakiś inny - stwierdził doktor Neblin. Był czwartek, czas naszych
cotygodniowych sesji. Od pięciu dni łamałem system swoich zasad.
- Co pan ma na myśli? - spytałem.
- Nic takiego - odpowiedział - jesteś po prostu... inny. Coś nowego?
- Zawsze pyta pan o to, gdy ktoś ginie - odparłem.
- Bo zawsze jesteś trochę inny po czyjejś śmierci - rzekł Neblin. - Co myślisz tym
razem?
- Staram się nie myśleć - powiedziałem. - Wie pan, moje zasady i tak dalej. A co pan o
tym sÄ…dzi?
Neblin tylko na chwilę zamilkł i zaraz odpowiedział.
- Do tej pory twoje zasady nigdy nie powstrzymywały cię od myślenia o zbrodniach -
odparł. - Wiele razy o tym rozmawialiśmy.
Głupia wpadka. Starałem się zachowywać, jakbym dalej przestrzegał zasad, ale
najwidoczniej nie za dobrze mi szło.
- Wiem, ja tylko... myślę, że teraz jest inaczej, nie uważa pan?
- Na pewno - odpowiedział doktor Neblin. Czekał, abym coś dodał, ale nie umiałem
wymyślić niczego, co nie byłoby podejrzane. Nigdy dotąd nie próbowałem ukryć
czegokolwiek przed Neblinem - było to bardzo trudne.
- Jak tam w szkole? - spytał.
- W porządku - odpowiedziałem. - Wszyscy się boją, ale chyba to normalne.
- A ty?
- Niezupełnie - powiedziałem. Bałem się bardziej niż kiedykolwiek, ale nie miał
pojęcia, z jakiego powodu. - Strach jest... jest dziwną rzeczą, kiedy się o nim myśli. Ludzie
bojÄ… siÄ™ tylko innych, nigdy nie bojÄ… siÄ™ samych siebie.
- A ludzie powinni bać się samych siebie?
- Bać się można rzeczy, które od nas nie zależą - oświadczyłem - przyszłości,
ciemności czy kogoś, kto próbuje cię zabić. Sam siebie nie przerażasz, bo zawsze wiesz, co
zrobisz.
- Boisz siÄ™ sam siebie?
Popatrzyłem przez okno i zobaczyłem kobietę stojącą na chodniku na ubitym śniegu i
obserwujÄ…cÄ… ruch uliczny.
- To trochę jak z tą kobietą - powiedziałem, wskazując na nią. - Mogłaby się obawiać,
że potrąci ją jakiś samochód albo że pośliznie się na lodzie, ale ona nie boi się przejść na
drugą stronę; przejście jest jej decyzją, którą dawno podjęła, wie, jak to zrobić, i jest to bardzo
łatwe. Poczeka, aż przejadą samochody, przejdzie ostrożnie po śliskiej jezdni i zrobi
wszystko, co w jej mocy, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Nie leży cały ranek w łóżku i
nie myśli:  Mam nadzieję, że dziś nie wyjdę na żadną ulicę, ponieważ boję się, że będę
musiała przejść na drugą stronę . No i właśnie przechodzi.
Kobieta trafiła na lukę w ruchu i pospieszyła na drugą stronę ulicy. Nic się nie
wydarzyło.
- W porządku - stwierdziłem. - Przeszła bezpiecznie. Wraca do pracy, gdzie będzie
myślała o innych rzeczach, których się obawia:  Mam nadzieję, że szef mnie nie wyrzuci, że
list dotrze do końca tygodnia, przelew trafi na czas .
- Znasz ją? - spytał Neblin.
- Nie - odpowiedziałem - ale jest pieszo w tej części miasta o czwartej po południu,
więc może robić tylko parę rzeczy; niczego nie odbierała, bo ma tylko małą torebkę, więc na
pewno bank albo poczta.
Przerwałem nagle i spojrzałem na Neblina. Nigdy dotąd nie teoretyzowałem przy nim
na temat innych ludzi, moje zasady nie pozwalały mi na tak długie zajmowanie się jedną
przypadkową osobą. Chciałem oskarżyć go o zastosowanie wobec mnie podstępu, ale
przecież on nic nie zrobił - po prostu pozwolił mi mówić. Patrzyłem mu w oczy, szukając
jakiejś oznaki, że zdaje sobie sprawę z wagi tego, co robiłem. Wpatrywał się prosto przed
siebie, rozmyślając. Analizował moje słowa.
- Trafne spostrzeżenia - powiedział Neblin. - Ja też jej nie znam, ale założę się, że w
większości spraw się nie mylisz.
Czekał na coś - czekał, abym się przyznał, co zrobiłem, albo powiedział mu, dlaczego
teraz moje zasady były całkiem inne. Nie odezwałem się ani słowem.
- Najnowsza wiadomość w sprawie morderstw popełnionych w ostami weekend
dotyczyła telefonu na policję - rzekł.
O, nie.
- Najprawdopodobniej ktoś zadzwonił z budki na Main Street i zameldował o ataku
dokonywanym przez Mordercę z Clayton. Dziś przypuszcza się, że gdy morderca załatwiał
Grega Olsona, świadek zawiadomił policję. Oficer dyżurny wysłał patrol, a zabójca załatwił
także policjantów.
- O tym nie słyszałem - powiedziałem. - Ale jest w tym jakiś sens. Czy wiedzą, kto
dzwonił?
- Nie zgłosił się - odparł Neblin - albo nie zgłosiła. Podobno głos był dosyć wysoki,
więc przypuszczają, że mogła to być kobieta albo dziecko.
- Mam nadzieję, że kobieta - stwierdziłem.
Neblin uniósł brew.
- Cokolwiek stało się tamtej nocy - dodałem - jestem pewien, że było to coś, czego
żadne dziecko nie powinno oglądać. To naprawdę mogłoby niezle namieszać mu w głowie.
Pan Crowley codziennie budził się o 6.30 rano. Budzik nie był mu potrzebny, po
prostu nie mógł już dłużej spać. Lata pracy, dzień po dniu to samo, kształtowały go, aż stały
się jego drugą naturą. Nawet gdy przeszedł na emeryturę, nie potrafił inaczej się zachowywać.
Wiedziałem o tym, ponieważ przez kilka dni obserwowałem okna naprzeciwko, zwracając
uwagę na kolejność zapalania świateł. Kiedy wiedziałem co i jak, podkradałem się pod jego
okna i podsłuchiwałem. Normalnie nie mógłbym tego robić, żeby nie zostawiać śladów na
śniegu, ale na szczęście ktoś ostatnio dbał o chodnik pana Crowleya. Mogłem niezauważony
chodzić tamtędy tam i z powrotem.
O 6.30 pan Crowley budził się i przeklinał. Wszystko przypominało mechanizm [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl