[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pewno pośród zwałów skał w górnej części wąwozu. Szczeliny między spiętrzonymi w sterty
olbrzymimi głazami stanowiły doskonałą kryjówkę, choć dawały mizerne schronienie. Nie sposób
było orzec, czy półludzie obserwują go z zarośniętych chwastami zakamarków, lecz sama myśl, że
może tak być, sprawiła, iż Conan zrezygnował z zapuszczania się w głąb wąwozu.
Barbarzyńca wrócił do strumienia, napełnił bukłaki i zarzucił na grzbiet wielbłąda sakwy z
uszczuplonymi już, lecz wystarczającymi zapasami. Poranne burze piaskowe skrywały wschodnią
część doliny. Wznoszące się słońce rzucało przypominające płomienie miedziano różowy blask na
jałową równinę i otaczające ją strome zbocza. Conan ruszył przez upiornie wyglądającą okolicę w
stronę zrujnowanego miasta, chcąc dotrzeć do niego przed nastaniem żaru dnia.
Ze szczytów porośniętych rachityczną roślinnością pagórków ruiny prezentowały się inaczej niż
inne zburzone grody widziane przez Cymmerianina. Na obrzeżach najczęściej lokowały się rzadko
rozrzucone kopce gruzu, bliżej środka wznosiły się bardziej masywne i lepiej zachowane ruiny, zaś
w centrum znajdowały fortece lub naturalne wyniosłości. Tal ib wyglądało zupełnie inaczej.
Pradawne mury miejskie zachowały się jako niski wał kamieni, obejmujący z dwóch stron szlak
wiodący przez pustkowie. Znaczniejszych rozmiarów sterty gruzu zalegały wyłącznie wewnątrz
nich. W środku miasta zamiast grubych murów pałaców, świątyni czy spichlerzy znajdowała się
płaska połać tak gładka, iż sprawiała wrażenie przykrytej taflą lodu.
Conan przypomniał sobie, że w środku Qjary znajdował się wielki brukowany plac, a drugi,
równie duży, stanowił miejsce postoju karawan. Być może mieszkańcy zburzonego miasta również
skłonni byli odgradzać otwarte tereny, by mieszkać na nich w namiotach na modlę koczowników
lub trzymać bydło w zagrodach pod gołym niebem. Było to możliwe w przypadku ludu tak dawno
strąconego w otchłań zapomnienia, jak budowniczy Grodu na Pustkowiu lecz mało
prawdopodobne.
Sam fakt założenia miasta właśnie w tym miejscu sugerował, iż stanowiło ono ośrodek bogatego
rolniczego regionu. Znajdowało się na skraju płaskiej, obszernej doliny, nawadnianej przez
przepływający jej obrzeżami górski strumień. Bez wątpienia woda z rzeki była niegdyś
odprowadzana licznymi podziemnymi kanałami do położonych poza murami sadów, na pastwiska i
pola uprawne. Obecnie z oddali Conan dostrzegł jedynie parę na poły zasypanych rowów
nawadniających, stanowiących pamiątkę po pradawnych uprawach. Skalne osuwisko sprawiło, iż
strumień zmienił bieg i płynął teraz płytkim kamienistym rozlewiskiem z boku ruin, zaś dalej
rozdzielał się na kilka odnóg, ginących w spieczonej, łapczywej pustyni.
Conan zmusił wielbłąda do żywszego kroku. Cały czas rozglądał się w obawie przed półludzmi lub
jeszcze potworniejszymi istotami, mogącymi mieszkać wśród gruzów. Lecz porośnięta sztywną,
rzadką trawą i sięgającymi kostek chwastami równina była całkowicie opustoszała. Zachowane
resztki schodów i kopce gruzu były zbyt niskie, by ktoś mógł się za nimi ukryć.
Cymmerianin żywił niejasną nadzieję, iż w pierścieniu murów znajdzie łuk wjazdowy lub
pozostałości bramy, pozwalające zorientować się, jak naprawdę nazywało się kiedyś zburzone
miasto. Odkrycie płaskorzezb lub fresków być może pozwoliłoby mu poznać historię miasta
choćby dowiedzieć się, czy zamieszkiwali je przedstawiciele rasy ludzkiej.
Nadzieja Conana okazała się płonna. Szczątki murów w najwyższym miejscu sięgały do wysokości
głowy siedzącego na grzbiecie wielbłąda jezdzca. Nie wiedzieć czemu, wokół całego obwodu
miejskich szańców gruz osypał się tylko na zewnątrz. Niskie, ciągnące się przez wiele kroków sterty
głazów pokrywał naniesiony przez stulecia piasek i kurz. Cymmerianin nie znalazł nigdzie
odkrytego fragmentu, pozwalajÄ…cego na przyjrzenie siÄ™ detalom kamieniarskiej roboty, jednak
sama masywność murów świadczyła o doświadczeniu budowniczych.
Conan domyślał się, jak prawdopodobnie nazywało się zburzone miasto. Koczownicy dali mu
miano Tal ib. Wiedział, iż we wschodnim Szemie słowo tal lub tel oznaczało kurhan lub ruinę.
Tal ib należało więc tłumaczyć jako ruiny Ib czy miasta o podobnej nazwie. Po namyśle
przypomniał sobie, iż w zasłyszanych przy ogniskach opowieściach przewijały się niejasne
wzmianki o pradawnym mieście Ib czy raczej Yb; pierwotna nazwa została zniekształcona przez
językową południową wymowę. Według legend, był to przeklęty gród, zniszczony dłonią
rozgniewanego boga za grzeszne, pogańskie występki. Jeżeli jakieś ruiny odpowiadały opisom Yb,
to właśnie te rozpościerające się przed nim.
Conan wypatrzył zwał kamieni, sięgający szczytu resztek murów. Zsiadł z wielbłąda i poprowadził
go za sobÄ….
Z zaskoczeniem stwierdził, iż wewnętrzna strona murów znajduje się w nieco lepszym stanie.
Odsłonięte, pionowe resztki sięgały wysokości człowieka. Znajdowały się tu także nienaruszone
dekoracje, w niczym jednak nie przypominające płaskorzezb czy fresków, których się spodziewał.
Na murach zachowały się mianowicie wyryte sylwetki ludzi, przedstawionych we wdzięczny,
naturalny sposób. Figury te tak łudząco przypominały cienie żywych osób, iż Cymmerianin poczuł
dreszcz zaskoczenia. Były to niewątpliwie postacie zwykłych mieszkańców Yb, tańczących lub
odprawiających ceremonialne obrzędy. Na zachowanym fragmencie muru widać było sylwetkę
młodej kobiety w luznym chitonie, ze wzniesionymi w geście czci lub zabawy ramionami. Obok w
jej stronę pochylał się mężczyzna w długiej szacie, jak gdyby chciał ją objąć w tańcu. U stóp kobiety
stał na dwóch łapach mały pies. Kilka kroków dalej widać było postać siedzącego na ziemi dziecka,
podpierającego dłońmi brodę, jak gdyby na chwilę oderwało się od zabawy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]