[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy zamykam oczy, widzę stos książek na biurku Caleba i jak po teście przynależności
przesuwa po nogach drżącymi rękami. Dlaczego nie wpadłam na to, kiedy wczoraj mi radził,
żebym myślała o sobie, że kieruje to także pod własnym adresem?
PrzyglÄ…dam siÄ™ zgromadzonym Erudytom - na ich twarzach pojawiajÄ… siÄ™ zadowolone
uśmiechy, szturchają się. Altruiści, zwykle tacy spokojni, rozmawiają półgłosem pełnym na-
pięcia i patrzą na drugą stronę sali, na frakcję, która stała się naszym wrogiem.
- Przepraszam! - odzywa się Marcus, ale tłum go nie słyszy. - Proszę o ciszę! - krzy-
czy.
Robi się cicho, nie licząc jakiegoś brzęczenia. Słyszę swoje nazwisko, wzdrygam się i
ruszam przed siebie. W połowie drogi do mis jestem pewna, że wybiorę Altruizm. Teraz to
widzÄ™. WidzÄ™ siebie, jak noszÄ…c szaty Altruizmu, stajÄ™ siÄ™ kobietÄ…, jak wychodzÄ™ za brata Su-
san, Roberta, a w weekendy pracuję społecznie. Widzę spokój rutyny, ciche wieczory przy
kominku, pewność, że będę bezpieczna, a jeśli nawet nie bardzo dobra, to i tak lepsza niż te-
raz. Zdaję sobie sprawę, że dzwoni mi w uszach. Patrzę na Caleba, który stoi za Erudytami.
Odwzajemnia spojrzenie i lekko pochyla głowę, jakby wiedział, o czym myślę, i się ze mną
zgadzał. Stawiam kroki już mniej zdecydowanie. Jeśli nawet Caleb nie nadaje się do Altru-
izmu, to jak ja mogę się nadawać? Ale czy mam wybór, teraz, kiedy nas opuścił i zostałam
tylko ja? Nie dał mi innej możliwości. Zaciskam zęby. Będę tym dzieckiem, które pozostanie.
Muszę to zrobić dla rodziców. Muszę. Marcus podaje mi nóż. Spoglądam mu w oczy - mają
taki dziwny ciemnoniebieski kolor - i biorę ostrze. Marcus skłania głowę, odwracam się w
stronę mis. Po lewej mam zarówno ogień Nieustraszoności, jak i kamienie Altruizmu, jedno
przede mną, a drugie za mną. W prawej ręce trzymam nóż, czubkiem dotykam wnętrza dłoni.
Zgrzytając zębami, przeciągam nim po skórze. Piecze, ale ledwie to zauważam. Przyciskam
obie ręce do piersi, a kiedy wypuszczam powietrze, drżę. Otwieram oczy i gwałtownie
wyciągam ramię. Moja krew kapie na dywan między misami. Potem z jękiem, którego nie
potrafię stłumić, przesuwam rękę do przodu, a krew syczy na węglach. Jestem samolubna.
Jestem odważna.
Rozdział 6
Wbijam wzrok w podłogę i staję za nowicjuszami, który urodzili się jako Nieustrasze-
ni, tymi, którzy wybrali powrót do swojej frakcji. Wszyscy są ode mnie wyżsi i dlatego, na-
wet gdy podnoszę głowę, widzę tylko ramiona okryte czarnymi ubraniami. Kiedy ostatnia
dziewczyna dokonuje wyboru - decyduje się na Serdeczność - czas już wychodzić. Pierwsi ru-
szają Nieustraszeni. Mijam mężczyzn i kobiety w szarych strojach, którzy byli moją frakcją, i
z determinacją wpatruję się w tył czyjejś głowy. Ale jeszcze muszę chociaż raz popatrzeć na
rodziców. Zerkam przez ramię i od razu tego żałuję. Oczy ojca płoną, patrzy na mnie oskarży-
cielsko. Kiedy czuję żar, też za oczami, myślę najpierw, że jakoś mnie podpalił, ukarał za to,
co zrobiłam. Ale to co innego, po prostu chce mi się płakać. A moja matka obok niego się
uśmiecha. Ludzie za mną pchają mnie do przodu, oddalam się od rodziców, którzy wychodzą
jako ostatni. Może nawet zostaną dłużej, żeby sprzątnąć krzesła i wyczyścić misy. Zerkam do
tyłu, żeby odnalezć Caleba w tłumie Erudytów. Jest wśród innych nowicjuszy, mocno trzyma
dłoń chłopaka, który też zmienił frakcję - był w Serdeczności. Swobodny uśmiech brata to
oznaka zdrady. Zciska mnie w dołku, odwracam się. Skoro to dla niego takie łatwe, dla mnie
też powinno być łatwe. Spoglądam na chłopaka po lewej - wcześniej Erudytę - teraz jest taki
blady i zdenerwowany, jak chyba ja jestem. Cały czas się dręczyłam, którą frakcję wybrać,
ale myślałam co się stanie, jeśli zdecyduję się na Nieustraszonych. Co mnie czeka w ich sie-
dzibie? Tłum Nieustraszonych nie idzie do wind, ale na schody. Myślałam, że tylko Altruizm
z nich korzysta. Potem ktoś zaczyna biec. Wszędzie dookoła słyszę krzyki, nawoływania i
śmiech, dziesiątki dudniących stóp wybijają różne rytmy. Dla Nieustraszonych zejście po
schodach nie jest aktem bezinteresowności. To akt dzikości.
- Co się dzieje, do cholery?! - woła ten chłopak obok mnie.
Po prostu kręcę głową i biegnę. Kiedy docieramy na parter, tracę już oddech, a Nie-
ustraszeni wypadają przez wyjście. Na zewnątrz powietrze jest ostre i zimne, a niebo poma-
rańczowe od zachodzącego słońca. Odbija się w czarnych szybach Bazy.
Nieustraszeni rozbiegają się po ulicy, blokują pas autobusu, ruszam sprintem i dołą-
czam z tyłu do tłumu. Kiedy tak pędzę, znikają moje rozterki. Dawno nie biegałam. Altruizm
[ Pobierz całość w formacie PDF ]