[ Pobierz całość w formacie PDF ]
takim, które gotowe są jej wysłuchać. Do tych, które tego nie potrafią, wolę się w ogóle nie
odzywać.
- Nasz ród nigdy nie zamykał oczu na prawdę - powiedziała Chienna. - Zawsze też
uznawaliśmy całe Królestwo Kresowe za nasz dom. Dopóki ja i mój ojciec go nie opuścimy, a
prędzej wolelibyśmy postradać życie, nie pozostaniemy bezdomni.
Conan pomyślał, że hrabia Syzambry mógł mieć własne zdanie co do wymarzonego miejsca
pobytu członków królewskiej rodziny, o ile nie ich życia i śmierci. Cymmerianin wiedział
jednak, że im szybciej księżna i jej syn połączą się z Eloikasem, tym prędzej król zdoła
zgromadzić pod swoją komendą tych, którzy gotowi byli mu jeszcze służyć. Gdyby się
okazało, że znajdzie się ich wystarczająca liczba, Syzambry straciłby prawo głosu w
jakiejkolwiek kwestii, włącznie ze swym własnym losem.
Conan szczerze życzył sobie, by tak się stało. Ulegnięcie Syzambremu byłoby losem gorszym
od śmierci, ukąszeń żmii czy rozszarpania na strzępy przez szczury. Taki koniec nie przystawał
wojownikom ani nikomu, kto zdolny był odczuwać wstyd.
Dwa dni pózniej Conan i jego towarzysze natknęli się na ślady dużej grupy ludzi.
- Pougoi - orzekł Marr, przyjrzawszy się odciskom stóp. - Przeważnie wojownicy, ale nie tylko.
Są z nimi kobiety i dzieci. - Grajek wstał i uważnie rozejrzał się po zalesionych szczytach
wzgórz roztaczających się na zachodzie. - Sądzę, że starają się dotrzeć jak najdalej od swojej
doliny. Nie zmierzają jednak w stronę królewskiego obozu, chyba że trafią na niego przez
przypadek.
- Jeżeli tak się stanie, Decius zajmie się nimi - powiedziała Raina. - Czy górale są dla nas
grozni?
- Jeżeli szukają schronienia dla swoich kobiet i dzieci, może nie podejmą walki z nami, o ile
ich do tego nie zmusimy - stwierdził Conan.
- Mogą jednak o niczym innym nie marzyć - rzekła Chienna. - %7łądza zemsty sprawia, że
mądrzejsze ludy - wybacz mi, moja droga - zwróciła się do Wylli - zapominają o zdrowym
rozsÄ…dku.
Wyllę tak zaskoczyły przeprosiny księżnej - dawnej nieprzyjaciółki swego plemienia, że przez
chwilę była w stanie tylko przyglądać się jej z oszołomioną miną. Marr otoczył dziewczynę
ramieniem i ukłonem wyraził Chiennie podziękowanie w imieniu ich obojga.
- Mogę sprawić dzięki magii, że nie zdołają się do nas zbliżyć - powiedział. - Podejrzewam
jednak, że paru członków Bractwa Gwiezdnego mogło ocaleć i wędrują teraz z resztą
plemienia.
- Chyba wraz ze śmiercią potwora stracili moc? - zapytał Aibas.
Głos Aquilończyka świadczył, iż ma żywą nadzieję, że tak właśnie się stało. Pragnął tego nie
mniej niż inni, lecz zdawał sobie sprawę, że nie potwierdzone domysły nie zastąpią ostrego
miecza.
- Czego mogą dokonać ocaleni czarownicy po zagładzie bestii? - zapytał Cymmerianin.
- W najlepszym wypadku wyczuć, kiedy będę rzucać zaklęcia - odparł Marr. - Jeżeli to
odkryją, pewnie wyślą górali, by stwierdzić dokładnie, gdzie się znajdujemy.
- W takim razie lepiej się zdać na osłonę lasu i szybką wędrówkę - stwierdziła zdecydowanie
księżna. - Wolałabym zostawić górali w spokoju.
W ten sposób wyraziła zdanie ich wszystkich. Celowo powiedziała to wystarczająco głośno,
by jej słowa był w stanie usłyszeć ewentualny niewidoczny słuchacz. Ktoś taki w istocie
posuwał się za orszakiem księżnej, lecz nikt z jego członków nie usłyszał odgłosu kroków, gdy
spiesznie oddalał się, by dołączyć do swoich ziomków.
Podczas krótkiego postoju książę Urras ssał ściereczkę, umoczoną w resztce koziego mleka.
- Pougoi!
Krzyk Rainy sprawił, że pozostali zerwali się na równe nogi i dobyli broni. Conan pierwszy
dobiegł do Bossonki pełniącej funkcję wartowniczki. Kobieta zdążyła się skryć za najbliższym
drzewem i założyć strzałę na cięciwę łuku. Cymmerianin schował się za innym pniem, by
obserwować zbliżanie się wojowników. Naliczył ich dziesięciu; wszyscy mieli włócznie lub
miecze, lecz nieśli je ostrymi końcami do ziemi. Auki wojowników miały napięte cięciwy, lecz
Pougoi nieśli je przerzucone przez ramiona. Na końcu szedł jeszcze jeden mężczyzna...
- Ojcze! - krzyknęła Wylla tak głośno, że wołanie Rainy wydawało się przy tym szeptem.
Młoda wieśniaczka wyskoczyła na ścieżkę i zarzuciła ramiona na szyję wysokiego górala.
Nachyliwszy się, Tyrin pocałował ją w czoło. Conan ujrzał, że po jego pobrużdżonej,
zbrązowiałej twarzy i zwichrzonej, siwiejącej brodzie pociekło kilka łez.
- Witaj, Tyrin. - Cymmerianin wyszedł z ukrycia. - Dobrze znów cię zobaczyć i wiedzieć, że nie
całe plemię zginęło z Bractwem Gwiezdnym i potworem.
- Gdyby tylko wszyscy czarownicy zginęli! - Tyrin odsunął Wyllę od siebie. Radość z powodu
spotkania z córką ustąpiła miejsca zafrasowaniu. - Dwóch przeżyło i zachowało swą moc.
Nadal rozkazują wojownikom. Słucha ich mniej ludzi, niż gdy wystąpiłem przeciwko nim.
Zostało ich jednak wystarczająco wielu, by narobić wam kłopotów, jeżeli zdołają dotrzeć do
swoich przyjaciół,
- Na przykład hrabiego Syzambrego? - rozległ się głos księżnej. Tyrin i Conan popatrzyli na
siebie w milczeniu. %7ładen z nich nie spuszczał wzroku; w końcu ciszę przerwała Chienna: -
Nie wiem, czy obyczaje waszego ludu pozwalają przyjąć przebaczenie mojego rodu. Jeżeli
jednak tak jest, możecie na nie liczyć... nie, udzielam go od zaraz. Co więcej, dostaniecie na
własność ziemie lepsze od tych, które utraciliście, jeżeli wyświadczycie memu rodowi
przysługę.
Wojownicy zachowywali się tak cicho, że szum wysokich sosen brzmiał w uszach Conana jak
ryk wichury. Tyrin odkaszlnÄ…Å‚.
- Gdzie miałby leżeć te ziemie?
- Jeżeli pokonamy Syzambrego, będzie to oznaczało również koniec jego sprzymierzeńców.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]