[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nagłego oporu swojego układu nerwowego. Poznając ścieżkę wojownika Sitha,
uczyła się, jak budzić strach w innych, nie w sobie - a mimo to pociły się jej
ręce, a serce biło niemal dwukrotnie szybciej niż zazwyczaj. Zapragnęła uciec
stąd na otwartą przestrzeń. Jej wzrok powędrował ku wysokiej klatce schodowej
prowadzącej na galerię i dalej, do hali zgromadzeń.
Upchnęła notatki do torby, włożyła płaszcz i ruszyła do wyjścia.
Popękany sufit zatrzeszczał, a gdy spojrzała w górę, ujrzała, że jedna z rys
siÄ™ rozszerza.
- Kto to? - zapytała już głośniej. - Kto tam jest?
Szczelina rozszerzyła się na tyle, że mogła dostrzec, jak coś
się w środku rozciąga, rozwija w głębi sufitu, by wreszcie wysunąć długie,
szponiaste konary. Sunąc w dół, przez otwartą przestrzeń, wiły się niczym węże,
niosąc ze sobą deszcz drobin piasku i skały. Po chwili Kindra dostrzegła
przypatrującą się jej z góry wielką drewnianą twarz bibliotekarza Neti.
- Dail'Liss. - Odezwała się, przełykając ślinę. - Czego chcesz?
- Czy coś cię niepokoi, Kindro? - głos miał zachrypły i zgrzytliwy. - Dręczy
cięjakaś niepewność?
- Nie.
Bibliotekarz nie odpowiedział. Jego konary wiły się ku ziemi, aż wreszcie przed
Kindrą zawisł odwrócony do góry nogami pień i spojrzała w pokryte naroślami,
liczące sobie już setki lat oczy, zwężające się w charakterystyczny dla osoby
krótkowzrocznej sposób. Dail'Liss pełnił funkcję kustosza biblioteki od
niepamiętnych czasów - może od tysiąca lat, może jeszcze dłużej. I chociaż jego
skomplikowany system korzeniowy na stałe wrósł w fundamenty budynku, to dzięki
na pozór nieskończonej sieci gałęzi i konarów mógł bez najmniejszych przeszkód
przemieszczać się po ścianach i wnękach. Jak na ironię, to właśnie z powodu
tego nieustającego wicia się cierpiała infrastruktura budynku. Krążyły
pogłoski, że to już tylko kwestia czasu, nim Neti zwali sobie bibliotekę na
głowę, na wieczność grzebiąc siebie i swoją kolekcję pod gruzami - jeśli się
nad tym zastanowić, byłby to dla niego odpowiedni koniec, pomyślała Kindra. ' -
I ja też to czuję - odezwał się wreszcie. - Tak, tak. - Przez jego dziwny
akcent zabrzmiało to jak czak czak.
- Nie powiedziałam...
Gałąz musnęła jej twarz i powędrowała ku stosowi zostawionych przez
Kindrę zwojów, rozprostowując je i przecierając. - Nie musiałaś nic
mówić. Masz to wypisane na twarzy, tak?
- Nie wiem, o czym mówisz.
- O chorobie niesionej wiatrem.
Kindra zamarła.
- Co takiego?
! - Niesie ją wiatr - powtórzył Neti. - Chorobę. Możesz jej Posmakować, poczuć
jÄ…?
Kindra chciała już opuścić bibliotekę - przydługa, zagadkowa wymiana zdań z
drzewem była ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę - ale uświadomiła sobie, że
Neti idealnie wręcz podsumował prześladujący ją niepokój.
Wiatr naprawdę niósł jakąś chorobę, ona również to czuła. W tej sytuacji
najlepiej było zadać bezpośrednie pytanie.
- Wiesz, co to jest? - zapytała.
- Lepiej nie wychodzić - odparł Neti, zbierając zwoje, zwijając je powoli i
dokładnie. - Tutaj bezpieczniej, czak? - Potrafię sobie poradzić.
- Nie z tym, nie sÄ…dzÄ™.
- Słuchaj. - Kindra pokręciła głową coraz mocniej poirytowana pokrętnymi
tłumaczeniami bibliotekarza. - Albo mi odpowiesz, albo nie. Tak czy inaczej
nie zamierzam się tutaj chować. - Moim zdaniem tak by było najlepiej.
Wskazał palcem zwoje.
- Nie chowaj ich. Pózniej po nie wrócę. Rozumiesz?
- Kindro, to chyba ty nie rozumiesz.
Pokręciła głową
- Nieważne.
Gdy zaczęła wspinać się po schodach, kierując się do wyjścia, Neti nie spierał
się, nie odezwał się nawet słowem, i tylko odprowadził ją spojrzeniem swoich
smutnych, drewnianych oczu.
ROZDZIAA 18 kolejny
dzień w raju
Ra'at otworzył powoli oczy, jakby obawiał się tego, co zobaczy. Nie potrafił
określić, jak długo leżał nieprzytomny u podnóża sterty kamieni pod wieżą, ale
ponieważ słońce zbliżało się ku zachodowi, mogło minąć ładnych kilka godzin. W
fałdach ubrania zdążyła zebrać się gruba warstewka śniegu.
Było mu tak zimno, że wręcz przestał odczuwać chłód, ale może to ból miał na to
jakiś wpływ. Prawe ramię pulsowało tuż za ramieniem. Przejechał dłonią pod
rozerwanym rękawem i cofnął rękę z syknięciem. %7ływe kable ścięgien płonęły
bólem i drżały.
Dotknął ich jeszcze raz, delikatniej. Rozcięcie było głębokie i sięgało niemal
do kości. Spróbował unieść ramię i przekonał się, że nie będzie miał z niego
żadnego pożytku. Lewa ręka jeszcze jakoś funkcjonowała, ale gdy się ruszał,
cały prawy bok bolał tak bardzo, że wykluczał wzięcie udziału w walce. Na
dodatek - może w efekcie wstrząśnienia mózgu - było mu Potwornie niedobrze,
jakby w żołądku bujał mu się zawieszony na linie worek z piaskiem. Zaczął się
zastanawiać, jak mocno uderzył się w głowę przy upadku.
Chcąc zorientować się w swojej sytuacji, sięgnął pamięcią wstecz. Powoli
wracały do niego wspomnienia ataku, wypływając na powierzchnię świadomości
niczym szczątki po podwodnej eksplozji, i po chwili przypomniał sobie to coś,
co spadło z wieży; coś, co kiedyś było Wimem Nicterem. Ale nigdzie nie widział
ciała Jury Ostrogotha. Ra'ata drążyła niezdrowa ciekawość, czy przypadkiem nie
pożarło go to Nicterowate.
Tak czy inaczej, nigdy wcześniej nie zmierzył się z czymś takim. Za spojrzeniem
martwych oczu krył się potworny głód, a usta rozciągnięte miało do tego
stopnia, że zaczęły pękać na policzkach. Logiczny umysł Ra'ata pominął pytanie
o możliwość istnienia takiej istoty. Niedowierzanie na nic mu się nie zda;
tylko go spowolni, lepiej więc przyjąć to do wiadomości. Wyglądało na to, że
martwi powracali do życia, a ten jeden w szczególności chciał pożreć Ra'ata.
Przypomniał sobie wreszcie, że gdy Nicter wrzasnął i rzucił się na niego, jego
reakcja była automatyczna - usunął się z drogi atakującemu i sięgnął po ten sam
aspekt Mocy, który rozwijał w sali mordowni Hrackena. Wyskoczył w powietrze i
chwycił się wystającej ze ściany kamiennej płyty, i dopiero gdy na nią
wskoczył, odważył się spojrzeć w dół.
Wykazując się zaradnością, jaką starano się wpajać im na treningach, Ra'at
chwycił największy głaz, jaki był w stanie podnieść - musiał ważyć tyle samo,
co on - i przerzucił go przez krawędz skalnej półki. Uderzenie było precyzyjne
i strąciło Nictera na ziemię, ale stworzenie błyskawicznie zrzuciło z siebie
kamień i zaczęło się wspinać na nowo. Tym razem posuwało się jeszcze szybciej,
wiedzione w jednoznaczny sposób głodem. Ra'at wiedział, że nie mógł siedzieć na
półce w nieskończoność - potrzebował lepszego planu. Za sobą dostrzegł jeszcze
większą stertę kamieni, jaka powstała, gdy dawno temu zawaliło się drugie
piętro.
Działał szybko, ale ostrożnie - obcierając sobie palce i kłykcie, ustawił głazy
jeden na drugim, aż utworzył wysoki, niestabilny stos, który nie rozpadł się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]