[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pistolety nie są ci potrzebne - powiedziała, jakby czytając w jego myślach. - Nikt ci nic
nie zrobi. JesteÅ› moim bratem.
- Ale ja nie jestem pani bratem, Mrs. Bogen - nachylił się ku niej, uśmiechając się, gdy
mijała ich grupka machających rękami dzieci.
- To nie ma znaczenia - uśmiechnęła się Martha i spojrzała na dzieci. - Hej, Tommy,
Bobby, Ellen, hej!
Rourke zatrzymał się przed biblioteka. Kawałek dalej była poczta. Przed budynkiem,
pośrodku małego kwietnika, na maszcie łopotała amerykańska flaga.
- Przyjemny widok, prawda, John? - spytała z uśmiechem.
- Owszem - to było wszystko, co mógł jej odpowiedzieć.
Poczuł, że coś go stuknęło. Spojrzał w dół. Zobaczył jakiegoś smyka z czarną maską na
twarzy i w białym, słomkowym, kowbojskim kapeluszu, spod którego wystawały rude włosy.
- Sorry! - zawołał mały i pobiegł dalej.
Za chłopcem szła kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat.
- Harry, ściągnij tą maskę z twarzy i zaczekaj do wieczora. Nie widzisz nawet gdzie
idziesz.
Rourke spojrzał za chłopcem i rzekł w zamyśleniu:
- Wychowałem się tak jak ten chłopiec. Oglądałem podobne filmy.
Martha zauważyła:
- Nie zapominaj, że dziś Wigilia Wszystkich Zwiętych. Rourke wszedł z nią do środka.
Jak się spodziewał, była tam grupa nastolatków piszących wypracowania. Na kilku stołach
porozkładane były w nieładzie tomy encyklopedii i różne opracowania. Starsza, siwa kobieta
szukała czegoś w katalogach. Była to najzwyczajniejsza biblioteka pod słońcem.
- Mam parę rzeczy do zrobienia. Jeśli chcesz, możesz przejrzeć prasę - zaproponowała i
podeszła do oszklonych drzwi biura.
- Co? I przeczytać o Dniu Pamięci albo o Walentynkach?
- Ja tylko na chwilÄ™. Potem zrobiÄ™ kawÄ™ i odpowiem ci na wszystkie pytania.
- Już niedługo muszę jechać. Obiecałaś mi pokazać przejście.
- Bibliotekę zamykamy o piątej. Będzie jeszcze całkiem jasno - powiedziała, po czym
odwróciła się i weszła do biura.
Pokręcił głową i przejrzał półki z książkami. Zatrzymał wzrok na jednej, przynajmniej
część tytułu była odpowiednia: Wojna i pokój . Uśmiechnął się pod nosem i wymamrotał: -Na
razie przerabiamy pierwszą część - Siwa kobieta spojrzała na niego podejrzliwie znad katalogu.
Rourke uśmiechnął się do niej nieznacznie.
O piątej, jakąś małą ścieżynką opuści miasto. Nawet gdyby miał strzelać do
policjantów.
Rozdział XXI
- Szybko, Michael, Annie! - krzyknęła Sarah, ściągając torby z siodła Tildie i
przewieszając je przez ramię. Pomyślała jednak, że może to być dla niej zabójczy ciężar.
Odcięła od siodła rzemień i przywiązała nim torby pod ramionami. - Michael, wez swój nóż.
Przetniesz nim reling gdy ci powiem.
- Dobrze, mamo - odpowiedział chłopiec, wyciągając spod płaszcza nóż.
- O Boże! - wykrzyknęła i zwróciła się do Annie.
- Wezmiesz, co ci powiem i zrobisz to, co ci każę.
Dwusilnikowy napęd barki nie był w stanie walczyć z silnym prądem. Próbowała,
nawet dłużej niż powinna, skierować ją ku brzegowi, ale nie udało się jej. Mogli jednak opuścić
barkę wpław, zanim roztrzaska się o pozostałości betonowej tamy hydroelektrowni lub
wpadnie w wyrwę, gdzie spotkają ten sam los. Obydwie możliwości oznaczały pewną śmierć
dla niej i dla dzieci. Konie są dobrymi pływakami i jeśli będą się ich trzymali, to być może jest
szansa na dopłynięcie do brzegu.
Sarah odwiązała zwierzęta, a potem dosiadła Tildie i wzięła Annie.
- Trzymaj te końce. Nie puszczaj ich, aż ci powiem albo, gdy będziesz musiała.
Jeśli wyjdą z tego cało, będą przemoczeni i przy takim zimnie dostaną dreszczy, a może
i zapalenia płuc. Koce będzie można wysuszyć nad ogniskiem. Sarah trzymała Annie przed
sobą na siodle. Prawą ręką otaczając dziewczynkę, trzymała cugle Tildie, a lewą Sama.
Pochyliła się, aby nie uderzyć w nic głową. Barka płynęła coraz szybciej.
- Michael, przetnij linę, gdy ci powiem. Potem dosiądz Sama i płyń blisko mnie.
Myślała o przywiązaniu dzieci do jednego konia, ale gdyby zwierzę nie dało rady, nie
byłoby dla nich ratunku. Sarah pływała całkiem niezle. Annie machała rękami, ale tak
naprawdę nie było to pływanie. Michael pływał nadzwyczaj dobrze jak na swój wiek. Powinien
utrzymać się na wodzie. Modliła się o to.
Kolanami ponagliła konia, trzymając jednocześnie lejce. Trochę za pózno schyliła
głowę i uderzyła czołem o framugę. Pokład był mokry od wody rozbryzgującej się o burty
barki, która sunęła w stronę tamy. Dostrzegła teraz wyraznie wyrwę powstała od dynamitu albo
wskutek bombardowania w trakcie Nocy Wojny. Dokładnej przyczyny nie znała.
- Michael, przetnij szybko liny!
- W porządku, mamo! - Chłopiec, a właściwie nie chłopiec, pomyślała znowu, odwrócił
siÄ™ do relingu, walÄ…c w sznur.
- Tnij go, Michael! Tnij go nożem!
Najwyższa linę już przeciął i teraz wziął się za następna. Sarah spięła Tildie. Sam
wierzgał i rżał, bo ciągle znajdował się w środku. Ledwie mogła utrzymać cugle.
- Szybciej Michael! Szybciej! Nie utrzymam dłużej konia!
Druga lina już przecięta. Chłopiec spojrzał w kierunku matki, po czym ignorując jej
radę, zaczął walić ciężkim ostrzem w ostatnia linę. I raz... i drugi... aż nóż odskakiwał mu w
pobliże twarzy.
- Michael - krzyknęła, ale sznur był już przecięty. Wiedziała, że nie zdąży już
wyprowadzić Sama. Ruszyła do przodu, w kierunku Michaela, który chował właśnie nóż do po-
chwy.
- Siądz z tyłu i nie puszczaj mnie! - usłyszała swój wrzask. Michael chwycił się jej lewej
ręki, z której wypuściła lejce i usiadł za nią.
- Naprzód! - krzyknęła kopiąc piętami przerażoną klacz. Koń skoczył pomiędzy
słupkami barierki do wody. Głowa konia na chwilę zniknęła pod powierzchnią wody, ale zaraz
się ukazała. Woda była lodowata. Annie krzyczała. Sarah zachwiała się. Usłyszała głos
Michaela:
- Trzymam ciÄ™, mamo!
Spojrzała za siebie. Sam skoczył, ale straciła go z oczu w następnej chwili. Barka
pędziła w kierunku wyrwy, kręcąc się jak liść, który wpadł w wir.
- Tildie, ratuj nas! Tildie! - krzyczała bojąc się kopać piętami zanurzającą się klacz.
- Tildie! - wrzasnęła, gdy nagle głowa konia zniknęła pod powierzchnią.
- Musimy zeskoczyć, mamo! - krzyknął do niej Michael. Sarah ugryzła się w dolną
wargę i trzymając mocno Annie, krzyknęła głośno, aby syn mógł ją usłyszeć poprzez szum
wody.
- Michael, nie odpływaj daleko! Jeśli zatonę, ratuj Annie! Zeskoczyła z konia. Lewe
strzemię wstrzymało na chwilę jej stopę, ale puściło, gdy koń odpłynął z prądem na bok.
- Tildie! - krzyknęła, ale klacz zniknęła jej z oczu. Michael trzymał ją za szyję. Chciała
mu powiedzieć, aby poluzował koniowi duszący uchwyt, ale bała się, że zatonie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]