[ Pobierz całość w formacie PDF ]

o tym miasto ca³e.
 I...?
 My, igrce, pañ Swiêtych nie przysparzamy KoScio³owi Bo¿emu.
32
Jak w ciemiê uderzony opuSci³ rycerz g³owê, tym najbardziej dociSniêty, ¿e przed samym sob¹
upokorzeñ. Wbi³y mu siê oczy w ziemiê.
Po chwili te oczy smutne zapatrzy³y siê jakoS niesamowicie, zaS twarz, dotychczas w gnie-
wie czerwona, sta³a siê nagle szara jak ten mur.  Co z tob¹, panie?!
 Nic to! Nic to! - odpycha go od siê jak to z³o, by nie nastêpowa³o na duszê... - Zwidzia³o mi
siê ju¿ po raz drugi dzisiaj.  Co takiego, na Boga?!  Czerwona rêkawica króla...
Tu ju¿ goliard przerazi³ siê zupe³nie tym ponurym zwidem ostatniego prawa na ziemi. I za-
krz¹tawszy siê gor¹czkowo, odci¹ga³ go czym prêdzej na rynek miêdzy ludzi; bo w t³umie,
powiada³, trac¹ moc wszelk¹ - nie tylko duch cz³eczy, ale i duchy zaSwiata: wszelkie zmory,
zwidzenia i przeczucia. Na rynku wreszcie, rychlej nixli w ulic pustce, odszukaæ siê da jaki
krewny lub powinowaty, za którym wszak ogl¹daj¹ siê wci¹¿ po mieScie.
Oto idzie wraz naprzeciw nich pan bardzo pysznie przystrojony, o tuszy i minie wielce po-
tê¿nej; mieszek jak wór kolebie mu siê u pasa... Gdyby¿ to by³ krewny jaki!
Przytakuje rycerz tym razem. Istotnie familiant to jego bliski, konia mu nawet winien od daw-
na, ale prosiæ go o nic nie bêdzie.  Rycerzem b³êdnym dawniej by³ i osiad³ - powiada z po-
gard¹ dla niego. - I oto jak uty³ w dostatkach!
 Na có¿ by nam, panie, przyda³ siê tu chudopacho³ek jaki?  Nie chcê go znaæ!
Goliard machn¹³ rêk¹ w zniechêceniu ostatnim.  Widzê, my w tym mieScie po¿yczki nie znaj-
dziemy wcale!
Wydostali siê niebawem w ludu zgie³kliwoSæ odpustow¹ i Spiewne obwo³ywania siê kupców.
Najwiêcej jednak gwaru i Scisku rozbrzêcza siê w d³ugim ulu sukiennic.
Tu jakbyS w têczê wst¹pi³: mru¿¹ siê powieki przed kramów barwistoSci¹ i wesel¹ oczy.
A kupcy znad ³aw swoich napêdzaj¹ chêci:
 Piêkne czó³ka, pasy i ci¿my sprzedaj¹! Mieszki, wacki i ja³mu¿nice! Alcbanty dumne na
kobiet piersi!
SkroS t³umu przepêdza baba szkapinê objuczon¹ i zanosi siê wo³aniem:
 Rwiece z wosku p³omieniste wiozê! Rwiece! A ka¿da ci noc¹ jak ta gwiazda betlejemska
zap³onie!
Zgo³a tumult wrzasków czyni siê naokó³. A niech Scienn¹ na chwilê te g³osy, rozlegaj¹ siê
pomruki czarnych mnichów:
 Chleba! Dla dominikanów chleba!
I wtórz¹ temu dzwonki ich torb.
To rojenie siê t³umów nie z pop³ochu, a w bezpiecznym za¿ywaniu targów, zaciekawi³o oczy
goliarda. A niech siê w t³umie oczy rozciekawi¹ trochê, wraz i zgie³k pragnieñ w cz³eku siê
budzi, niczym w skupieniu duszy, oraz ta niecierpliwoSæ chêci - jak to w ludzkim roju.
Oto wprost na niego idzie dziewka strojna; nuruje w rzece ludu jak ta rybka w kolorach go-
dowych. Ledwie j¹ zoczy³, ju¿ mu powabniejsza w oczy skacze: strojem g³owy wabliwym
kolebie siê nad fal¹ t³umu niczym wa¿ka ulotna. Bo nied³ugo siê jej napatrzy³, ju¿ zdmuch-
nê³a - darmo szukaæ w ci¿bie.
Pomykaj¹ siê w pstrym t³umowisku i mniszki pod w³osiennic¹ i kapturem ni to kupy popio³u
ruchome. Drepcz¹ po dwie, po trzy - szarego stada rozbiegane kurki. Ledwo gdzie za grosik
³askawy Pana Boga pochwal¹, g³uszy je wnet g³os kupca zza kramu:
 At³asy pawiobarwne mam! Jedwabie, szkar³aty i purpury na stroje kobiet piêknych! A która
ma skórkê tak rozpieszczon¹, ¿e i jedwab sam dla niej za gruby, dla tej mam bisior najpie-
33
Sciwszy, tkany przez robaki Salamandry w czeluSciach gór ognistych. Ognia cia³u przydaje
giez³eczko takie - wiedzcie!... Poszukaj sobie ka¿da kogo, ktoæ to kupi, a ja sprzedam.
Z ró¿añców kostk¹ w palcach przepycha³y siê mniszki czym prêdzej w dal, by nie zmyliæ
porz¹dku pacierzy.
Mrowi siê wokó³ lud wszelaki. Nierzadko ujrzysz cz³eka z liSciem palmowym na baranicy i z
muszlami na ko³paku, na znak, ¿e z Ziemi Rwiêtej idzie. Ci chocia¿ ¿ebrem bogobojnym tu
siê snuj¹, odbij¹ przecie od siê ciekawoSæ ludzk¹ jak zwierciad³a - na towary kramów, jako
na dziwy równie zamorskie.
Wystaje przed kramami i mnich bury z licem jakby w omocie ciszy klasztornej.
 Ja³mu¿ny! - zawodzi. - Dla braci franciszkanów ja³mu¿ny!
Nie posk¹pi¹ datku i kupce. A brata dziêkowanie, chocia skromne, ma w sobie refektarza
echo i mniszych odczytywañ ton. Wiêc nad zgie³kiem sukiennic rozlegnie siê gromko a sen-
nie:
 Niech wam stokroæ wynagrodzi Pulcheria, cesarzowa Swiêta, i Melania - ja³mu¿nictwa pa-
tronki!...
I ko³acze dalej chodakami, podzwania skarbonk¹ kwestarza.  Ja³mu¿ny! Dla braci...
A¿ siê ocknie na widok obrazu, który kupiec za chor¹giew u swego kramu wywiesi³: pod
wachlarzowym drzewem dxwiga Etiopus bia³e k³y cukru. I zapamiêta³ siê mnich nagle, zaroi³
o Zamorzu:
 Tam ptaki rajskie Spiewaj¹ Alleluja srebrnym chórem! Tam cukier z drzew tryska jak woda
z Moj¿eszowej ska³y! Snuj¹ siê tam Etiopy czarne jak ten mag Baltazar. A dziwokszta³tne
bestiae ultramarinae, w podobieñstwo tronów wêdruj¹cych, ko³ysz¹ królów majestaty w prze-
pychach z³ota i purpury!... Wszystko tam jest cudowniejsze, dla bliskoSci Jezusowego grobu.
PójSæ w ona Ziemiê Rwiêt¹! rozszerzyæ duszê pobo¿noSci¹, wype³niæ j¹ Swiatem!...
BaSni ¿onglera w piekarni nas³ucha³ siê by³o mnich przypadkiem - i rozko³ysa³ duszê. Towa-
rów po kramach napatrzy³ siê brat - i zatêskni w Swiaty. Rwiaty zwo¿¹ w jukach swoich kup-
ce na odpusty; têsknoty wagantów nagarniaj¹ w dusz cisze kupce i ¿onglery.
Wabi³a tymczasem ku sobie obraxna chor¹giew coraz to wiêcej ciekawego ludu. Ni to mirry
i kadzide³ zawiewem bucha³y z kramu wonnoSci korzenne: rogo¿e i wory otwarte zia³y ¿ar-
kim dechom krain zamorskich. I zwiesza³ siê nad tym okrêt zdzia³any w kszta³t maleñki.
WSród worów sta³ kupiec, bia³¹ chust¹ ca³y wraz z g³ow¹ omotany i wyzieraj¹cy z tej bieli
gêb¹ w br¹z. Niemym gestem cudzoziemca wskazywa³ skupniom wszystkie zasoby towarów
swoich: k³y cukru po jukach, krupy pieprzu w pêcherzach, oliwki, cynamonu szczapy, imbi-
ry, aloes limonie i goxdziki o woni oleistej.
Ale ze wszystkich korzennoSci najbardziej dla kobiet delectabiles s¹, wiadomo, rodzynki. Na-
sypa³ tedy kupiec garSæ onych sobie na d³oñ i b³ysn¹³ okiem: która by ich zakosztowaæ rada.
Wysunê³a siê naprzód dziewczyna z roz³echtanym uSmieszkami licem, pod wiankiem ró¿ na
czepeczku bia³ym. I dziobaæ mu jê³y miedzian¹ ³apê te paluszki ledwie wychylone z rêkawu
cieSni. Bia³kami wyiskrzy³o siê nagle ku niej wejrzenie obcego kupca. G³uchym jak u zwie-
rza pomrukiem chwali³ sobie Maur dziewczyny urodê.
Lecz jej oczy odkry³y oto w t³umie wspania³y p³aszcz i strój rycerza przechodz¹cego opodal
z goliardem. Zdziwiona, z rodzynk¹ nie po³kniêt¹ w wargach, zapatrzy³a siê w strojnego pana
z takim zachwytem, ¿e te oczy jej ¿ywe krzyknê³y nieomal:
 Lancelot chyba sam?!
34
Z piekarni wraca³a dziewczyna, baSni ¿onglera nas³ucha³a siê tam.
Nagle zatrzepocze siê spódnic¹ szerok¹ i w wachlarz rozci¹gn¹wszy j¹ po bokach, wionie
z szelestem za towarzysz¹ ujrzan¹. Dopiero¿ siê naciesz¹, naSmiej¹, w pogwarkach poprawia-
j¹c sobie wzajem coS ko³o tych czepeczków i wianków ró¿anych. Niby to sob¹ tak siê raduj¹,
a wszystkie Smiechów gamy, te pogwarki i sekrety, szeptane sobie na ucho, czyni¹, bezwied-
nie mo¿e, dla rycerza opodal - jak to dziewczêta.
Lecz oto poza sob¹ us³ysz¹ nagle g³os donoSny:
 Kamienie najszlachetniejsze zza morza wiozê! Skarbce Trebizondy takich nie maj¹! Piêk-
niejszych nie widzia³y su³tanki! [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl