[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak te, które przywiezliście nam do Yorku.
- Tak. Osoba, która przekłuła szczura, nie zrobiła tego w dowód miło
ści - ciągnął Kit ponuro. - Nie wiem, kto to jest ani czego chce, ale nie chcę,
by była pani przy tym, kiedy to odkryję.
69
Zatrzymał się pośrodku korytarza, z płomiennymi i skupionymi oczyma.
Na twarzy widać było wewnętrzną walkę.
- Niech to piekło pochłonie! - burknął. - On wie, że nie mam czasu go
szukać. Drażni się ze mną. Jest tysiąc miejsc, gdzie może się ukrywać, a ja
nie mam czasu. Pani jest taka słaba i... do diabła!
Kate, przerażona gwałtownością słów i wyrazem jego twarzy, skuliła się
w jego objęciach, a wtedy ogień w jego oczach zgasł i wrócił mu spokój.
- Już czas jechać. Ale najpierw... proszę to przytrzymać.
Wręczył jej pochodnię i podszedł do samego końca wąskiego przejścia,
niosąc na rękach przerażoną Kate. Otworzył ciężkie dębowe drzwi i zajrzał
w ciemność stromych schodów.
- Przepraszam - powiedział. Lekko się skrzywił, oczekując wybuchu pro
testu. Zabrał pochodnię i przewiesił sobie Kate przez plecy, by uwolnić ręce.
Nie zawiódł się.
- Nie wolno panu! Ach! Trzymając płonącą gałąz wysoko nad głową,
mszył w dół po schodach, a na każdy głośny protest Kate odpowiadał tup
nięciem.
W piwnicy nic się nie zmieniło. Pajęczyny nadal zwisały grubymi war
stwami z niskich, wilgotnych kamiennych łuków, a tupot uciekających gry
zoni tak samo odbijał się w ciemności niesamowitym echem. W chłodnym
powietrzu wisiał zapach pleśni i wilgoci.
Kit postawił Kate na nogi, oparł ją o ścianę i znów przekazał jej pochodnię.
- Trzymaj i czekaj tu.
Wzięła gałąz bez słowa, mrugając gwałtownie, jak gdyby chciała odzy
skać ostrość widzenia. Wyglądała na bardzo chorą, czy to z braku jedzenia,
czy z zimna i bezsenności. Kit wiedział jedno: musi ją jak najszybciej do
wiezć do St. Bride's. Wszystko inne się nie liczy. Nawet tamten przeklętnik,
chociaż burzyło się w nim pragnienie znalezienia go i ukarania za to, że jej
dotykał.
Zawrócił do zatęchłej piwnicy, przystanął pod najdalszą ścianą i przesunął
rękoma po dziobatej powierzchni, aż wymacał wystającą krawędz kamien
nego bloku. Pociągnął, mruknął coś do siebie i wepchnąwszy rękę w otwór,
który sią odsłonił, wyjął paczkę owiniętą w skórę. Rozwinął ją i odsłonił
długi, ciężko wyglądający brzeszczot.
70
- Co robisz, Kit?
- Zakładam skrytkę, Dand. Nigdy nie wiadomo, kiedy będziemy potrze
bować broni.
Dand roześmiał się.
- Ale dlaczego tutaj? Boisz się, że bydło ruszy na ciebie pewnego dnia?
- Co to? - Słaby głos Kate przywołał go do terazniejszości.
Szkocki miecz - powiedział, unosząc nieporęcznie wyglądającą broń,
jak gdyby to była lekka szpada. Musnął stępione ostrze wzrokiem znaw
cy.
- Dlaczego upierasz się przy używaniu tej pałki, Kit? Mógłbyś się uzbro
ić w coś bardziej finezyjnego - powiedział Ramsey.
- Pałka daje jasno do zrozumienia, o co ci chodzi, a nie czyni subtelne
aluzje.
Wyjął ze schowka skórzaną pochwę i przewiesił sobie przez plecy między
łopatkami. Ze świstem wsunął do niej ciężkie ostrze.
- Teraz ruszamy.
Napięcie w jego głosie zmusiło Kate do pozbierania myśli. Kiwnęła głową
i tym razem przywarła do niego, gdy ją wziął na ręce. Wrócił do kuchni,
pozbierał ich rzeczy i wyszedł z nią na dwór. Postawił ją pod zewnętrznym
murem i kazał zaczekać, aż przyprowadzi i zaprzęgnie Dorana.
Słaby brzask znaczył horyzont na wschodzie. Została, gdzie jej rozkazał,
nieprzyjemnie oszołomiona, czując za plecami przytłaczający ciężar i prze
rażający spokój ponurego zamczyska. Niespokojnie obróciła się i uniosła
głowę, a wtedy pierwszy raz zobaczyła zamek z zewnątrz, jego potężną bry
łę, odkształconą linię dachu, odsłaniającą zwęglone fragmenty ścian na pię
trze, fasadę upstrzoną zacienionymi wnękami i czarne ślepe okna. Wysoko
71
nad nimi bagienne trawy zakorzeniły się wśród spękań. Grube łodygi poru
szały się na wietrze, bieląc się w poświacie jak widmowe armie małych dzieci,
machających na nią, by wspięła się do nich, a dalej ciemna postać...
- Kate!
Odwróciła się, zaskoczona. Za pózno usłyszała złowróżbny hurkot gdzieś
na górze. Pózniej on szarpał ją i wpychał na ścianę zamku, osłaniał rękami
ich głowy, przygważdżał ją do ściany, gdy z nieba leciały na nich kamienie.
Przywarła do niego, wtuliła twarz w jego szyję i czuła, jak wielkie ciało drży
pod ciosami odłamków. Ją wszystkie ominęły.
Skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Odepchnął ją i odsunął od siebie
na długość ramienia.
- Nie jesteÅ› ranna?
- Nie.
Odetchnął i wzniósł oczy ku zdradliwemu dachowi nad nimi.
- Widziałaś coś? Albo kogoś?
- Nie wiem. Wydawało mi się... - Pokręciła głową. - Nie wiem.
Schylił się, ujął ją pod kolana, zaniósł do powozu i posadził na ławce. Koń
niecierpliwie bił kopytem o ziemię. Potem sam wskoczył na kozioł.
- Dokąd jedziemy?-spytała.
- Tam, gdzie się to wszystko zaczęło - odrzekł. - Do St. Bride's.
Zapomnieć o przeszłości:
pożyteczne, choć niewykonalne
it lekko smagnął batem boki Dorana i wałach wydłużył kłus. W po
K
wietrzu zdawała się unosić ścigająca ich wrogość. A przecież nikt nie
mógł ich dojrzeć pod podniesioną budą powozu. Co ważniejsze, nie byli
łatwym celem, chociaż nie chwaląc się, Kit byłby zdolny do takiego strza
Å‚u.
- Nic nam nie grozi? - spytała Kate bez tchu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]