[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na własne kolana, rozsypywali sól, a wokół było mroczno i ognisko już nie paliło się tak ja-
snym płomieniem, bo nikomu nie chciało się wstać i podłożyć chrustu. Wszyscy pili wino,
nawet Kosti i Kati dano po pół szklanki. Nadieżda wychyliła jedną szklankę, potem drugą,
upiła się i zapomniała o Kirilinie.
– Rozkoszna wycieczka, czarujący wieczór – mówił Łajewski rozweselony winem – ale
wolę zimę niż to wszystko. „Srebrzystym szronem opylony bobrowy jego kołnierz lśni”.
– Gusty są różne – zauważył von Koren.
Łajewski poczuł się nieswojo: w plecy buchał mu żar z ogniska, w twarz i pierś – niena-
wiść von Korena; ta nienawiść uczciwego, mądrego człowieka, kryjąca chyba w sobie jakiś
zasadniczy powód, poniżała go, ścinała z nóg, nie czując się więc na siłach stawić jej czoła,
powiedział przymilnym głosem.
– Namiętnie kocham naturę i żałuję, że nie jestem przyrodnikiem. Zazdroszczę panu.
– A ja nie żałuję i nie zazdroszczę – oświadczyła Nadieżda. – Nie rozumiem, jak można
zajmować się serio owadami i robaczkami, kiedy lud cierpi.
Łajewski podzielał jej zdanie. Absolutnie nie był zorientowany w naukach przyrodniczych
i dlatego nigdy nie mógł się pogodzić z autorytatywnym tonem i uroczystą powagą ludzi, któ-
rzy badają wąsiki mrówek i łapki karaluchów, zawsze go irytowało, że ci ludzie na podstawie
wąsików, łapek i jakiejś protoplazmy (nie wiadomo czemu wyobrażał ją sobie w postaci
ostrygi) rozstrzygają problemy, obejmujące pochodzenie i życie człowieka. Ale w słowach
Nadieżdy wyczuł jakiś fałsz, więc tylko po to, żeby jej zaprzeczyć, powiedział:
– Tu nie chodzi o robaczki, lecz o wnioski.
VIII
Dość późno, bo już po dziesiątej, zaczęto wsiadać do powozów, żeby wyruszyć do domu.
Wszyscy wsiedli, brakowało tylko Nadieżdy i Aczmijanowa, którzy ścigali się po drugiej
stronie rzeki z głośnymi wybuchami śmiechu.
– Proszę państwa, już czas! – zawołał do nich Samojlenko.
– Nie trzeba było dawać paniom wina – rzekł po cichu von Koren.
Łajewski, znużony wycieczką, nienawiścią von Korena i własnymi myślami, wyszedł ku
Nadieżdzie, a kiedy ona – wesoła, uradowana, we własnym mniemaniu lekka jak piórko –
schwyciła go dysząc i śmiejąc się za obie ręce i przytuliła głowę do jego piersi, cofnął się o
krok i powiedział ostro:
– Zachowujesz się jak... kokota.
To brzmiało tak brutalnie, że nawet zrobiło mu się jej żal. W jego gniewnej, zmęczonej
twarzy wyraźnie wyczytała nienawiść, litość, irytację i natychmiast upadła na duchu. Zrozu-
miała, że przesadziła, zachowując się zbyt swobodnie, i zasmucona, z niemiłym uczuciem, że
jest ciężka, gruba, wulgarna i pijana, usiadła w pierwszym z brzegu pustym powozie razem z
Aczmijanowem. Łajewski usiadł z Kirilinem, zoolog z Samojlenką, diakon z paniami i orszak
ruszył.
– A mówiłem, że to makaki... – zawołał von Koren, okrywając się peleryną i mrużąc oczy.
– Słyszałeś: ona nie mogłaby zajmować się owadami i robakami, bo lud cierpi. Tak sądzą o
ludziach naszego pokroju wszystkie makaki. To niewolnicze, obłudne plemię, od dziesięciu
pokoleń straszone batem i pięścią, drży, czuli się i przypochlebia tylko w obliczu przemocy,
24
ale wpuść makakę do jakiejkolwiek wolnej dziedziny, gdzie nikt jej nie trzyma za kark, a za-
raz rozeprze się i da się poznać. Spójrz, jak czelna jest makaka na wystawach obrazów, w
muzeach, w teatrze albo wtedy, gdy rozprawia o nauce: nadyma się, staje dęba, urąga, kryty-
kuje... Zawsze krytykuje – to cecha niewolnictwa. Zauważ: częściej odsądza się od czci i wia-
ry ludzi o wolnych zawodach aniżeli łotrów – to dlatego, że społeczeństwo w trzech czwar-
tych składa się z niewolników, z takich właśnie makak. Nie zdarza się, żeby niewolnik podał
ci rękę i szczerze podziękował za to, że pracujesz.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odparł Samojlenko ziewając. – Bidulka w prostocie ducha
chciała porozmawiać z tobą o czymś mądrym, a ty zaraz wyciągasz wnioski. Gniewasz się za
coś na niego, ale co ci ona zawiniła! Przecież to zacna kobieta.
– E, daj spokój. Zwyczajna utrzymanka, rozpustna i wulgarna. Słuchaj, Aleksandrze Da-
widyczu, jeżeli spotkasz prostą babę, która nie żyje z mężem, nic nie robi, tylko wciąż cha-
cha-cha, to jej powiesz: weź się do roboty. Dlaczego więc teraz boisz się powiedzieć prawdę?
Czy dlatego, że Nadieżda Fiodorowna jest utrzymanką urzędnika, a nie zwykłego marynarza? [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl