[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się przy markizie jak przy zaufanym przyjacielu. Po tańcu Northaven podał jej ramię i
odprowadził ją do dużej sali, gdzie przy stolikach zasiadło już kilkoro gości. Markiz
skierował się do oszklonych drzwi i wskazał znajdujący się nieopodal nich stolik.
- Przyniosę pani kieliszek szampana i coś do jedzenia - zapowiedział. - Na co mia-
Å‚aby pani ochotÄ™?
- Poproszę bitą śmietanę z biszkoptem, jeśli można - odparła Susanna.
Northaven odszedł do bufetu, a ona rozejrzała się po sali i nagle zobaczyła lorda
Pendletona. Dopiero w tej chwili zrozumiała, że od paru dni brakowało jej jego towarzy-
stwa. Lord Pendleton niewątpliwie się spóznił, gdyż księżna podeszła powitać go i przy
okazji zbesztać. Udała, że bije gościa wachlarzem, ale zaraz potem z wyrozumiałym
R
L
T
uśmiechem skinęła głową w odpowiedzi na jego wyjaśnienia. Harry zerknął na Susannę,
lekko zmarszczył brwi i ponownie odwrócił się do gospodyni. Jeszcze nie tak dawno te-
mu niewątpliwie uśmiechnąłby się i ukłonił, więc jego obojętność była dla Susanny na-
der przykra.
Northaven powrócił z deserem i wtedy lord Pendleton z dezaprobatą popatrzył na
Susannę. Mimo to przyjęła kieliszek szampana, wręczony jej przez markiza.
- Pan nic nie je? - spytała, gdyż markiz przyniósł tylko bitą śmietanę z biszkoptem
oraz butelkÄ™ szampana.
- Rzadko jadam podczas przyjęć - odparł Northaven. - Proszę skosztować szampa-
na, panno Hampton. Udało mi się znalezć całą butelkę - jeden kieliszek to za mało,
prawda?
Wypił łyk i skinął głową na znak, że Susanna może bez obaw uraczyć się trunkiem.
- Widzę, że lubi pani szampana - zauważył po chwili i ponownie napełnił jej kieli-
szek. - Ma pani doskonały gust.
- Do niedawna chichotałam, kiedy bąbelki łaskotały mnie w nosie - wyznała z roz-
bawieniem Susanna. - Przywykłam jednak, i owszem, przepadam za szampanem. -
Rzadko wypijała więcej niż jeden kieliszek, lecz tym razem nie zaprotestowała, kiedy
Northaven nalał jej jeszcze trochę trunku. Wypiła jednak tylko maleńki łyk, gdy nagle
poczuła, że robi się jej zanadto gorąco. - Okropna tu duchota, nieprawdaż?
- Istotnie, trudno wytrzymać. Może miałaby pani ochotę na spacer po tarasie, pan-
no Hampton? Chyba nie chce pani się przegrzać.
- Tak, to dobry pomysł - zgodziła się.
Pragnęła zaczerpnąć świeżego powietrza i kompletnie zapomniała o wcześniej-
szych obawach. Kręciło się jej w głowie, nie mogła trzezwo myśleć. Chwiejnym krokiem
ruszyła ku oszklonym drzwiom, nie zważając na to, czy markiz idzie za nią, a gdy dotarła
do końca tarasu, zeszła po schodkach na trawnik. Sądziła, że świeże powietrze ją orzez-
wi, czuła się jednak coraz gorzej. Zrobiło się jej niedobrze, więc z wysiłkiem podążyła w
stronę pobliskich krzewów na wypadek, gdyby dopadły ją mdłości.
R
L
T
Przypomniała sobie o obecności markiza dopiero wtedy, gdy położył dłoń na jej
ramieniu, i popatrzyła na niego mętnym wzrokiem. Nie wiedziała, co się dzieje - przecież
po dwóch kieliszkach szampana nie powinna czuć się tak okropnie.
- Moja piękna panienko - powiedział uwodzicielsko Northaven. - Spryciara z cie-
bie, znalazłaś doskonałe miejsce, w którym jesteśmy zupełnie sami. Pragnąłem tego, od-
kąd ujrzałem cię po raz pierwszy, moja śliczna.
Susanna jęknęła na znak sprzeciwu, kiedy wyciągał ku niej ręce. Wcale nie miała
ochoty na pocałunki. Uniosła dłonie, jakby chciała się osłonić, a świat nagle zawirował.
- Nie... Nie powinien pan... - Chciała odepchnąć markiza, lecz zabrakło jej sił. -
Proszę, tak nie można...
Protesty zdały się na nic. Markiz przycisnął wargi do ust Susanny i położył dłonie
na jej dekolcie. Ostatkiem sił głośno krzyknęła, jednocześnie z całej siły odpychając
Northavena.
- Milcz, idiotko - warknÄ…Å‚ i jÄ… objÄ…Å‚.
Susannie bardzo kręciło się w głowie i doskwierały jej tak silne mdłości, że nie
miała szans skutecznie się bronić. Nagle poczuła, że Northaven gwałtownie odrywa się
od niej, zupełnie jakby ktoś go szarpnął. Oszołomiona, przyglądała się scenie rozgrywa-
jÄ…cej siÄ™ przed jej oczami.
- Aapy przy sobie, Northaven! - wykrzyknÄ…Å‚ Harry Pendleton. - To nie jest jakaÅ›
wiejska dziewucha, którą możesz obmacywać w krzakach. Panna Hampton jest niewinną
damą, a ty usiłujesz ją wykorzystać, nędzny draniu.
- Jest inaczej, niż myślisz - zaoponował Northaven. - Zapewniam cię, że to rzeko-
mo niewinne dziewczę sprowadziło mnie tutaj z własnej woli. Od początku była nader
chętna, tylko potem trochę się wystraszyła.
- Do diaska z tobą! Obraziłeś szlachetną damę - wycedził Harry ze złością. - Trzy-
maj się od niej z dala, bo inaczej będziesz miał ze mną do czynienia.
- Jestem gotów... - zaczął Northaven, ale w tej samej sekundzie Susanna przegrała
walkę z mdłościami i zaczęła wymiotować na jego obuwie. - Wielkie nieba! - Odskoczył
i z obrzydzeniem wbił wzrok w swoje zachlapane wymiocinami buty. - Pendleton, zajmij
się nią. Klnę się, przez myśl mi nie przeszło...
R
L
T
Northaven urwał i pośpiesznie umknął do środka, a Harry ujął Susannę pod łokieć.
- Pani zle się czuje - zauważył łagodnie. - Najlepiej będzie gdzieś usiąść.
- Przepraszam. - Susanna odbiegła, żeby ponownie zwymiotować za krzewem.
Harry odczekał chwilę, a gdy skończyła, wręczył jej dużą chustkę, którą otarła
usta. Zamierzała mu ją oddać, lecz chustka była w takim stanie, że to nie wchodziło w
grę. Zażenowana Susanna odruchowo przywarła do Harry'ego i się rozpłakała. Po paru
minutach uspokoiła się na tyle, aby oderwać twarz od jego fraka.
- Przepraszam - chlipnęła. - Wypiorę pańską chustkę.
- Niech pani nie zaprząta sobie tym głowy. Zabiorę ją i wyrzucę, gdy tylko poczuje
się pani lepiej. Na razie proszę usiąść na ławce, aby dojść do siebie.
Już po chwili Susanna zaczęła trzezwiej myśleć.
- Nie mam pojęcia, co się stało - wyznała. - Wypiłam dwa niewielkie kieliszki
szampana. Czy można się rozchorować po takiej ilości alkoholu?
- Wątpię - odparł Harry. - Zapewne trunek zaprawiono. Usiłowałem panią ostrzec,
panno Hampton. Northaven słynie z niegodziwych uczynków. Nie byłaby pani pierwszą
kobietą, którą uwiódł, zhańbił i zostawił. Jednak o ile mi wiadomo, nigdy nie traktował
tak dam z towarzystwa, zwykle interesują go wiejskie dziewczęta albo córki kupców. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]