[ Pobierz całość w formacie PDF ]
satysfakcją, rzucił papier na podłogę i odwrócił się ku drzwiom.
- Zapisałeś już sobie wszystko w głowie? - spytał Roebuck.
- Mniej więcej.
Ominęli windę, zeszli schodami na czwarte piętro i przeszli oszklonym korytarzem do
bloku więziennego. Był w tym pewien element ryzyka, ale niewielki: jedyni ludzie, którzy
mogli obserwować to szczególne akwarium, to strażnicy z wieżyczek, a oni akurat nie byli
się w stanie w tej chwili z tego wywiązać. Bruno zatrzymał ich przy zamkniętych drzwiach
na końcu korytarza.
- Poczekajcie. Wiem, gdzie jest wartownia: za rogiem na lewo. Ale nie wiem, czy sÄ…
tu jacyś strażnicy.
- No więc? - zapytał Roebuck.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać.
- IdÄ™ z tobÄ….
- Nie. Nikt cię jeszcze nie widział i chcę, żeby tak zostało. Nie zapominaj, że artysta
cyrkowy Roebuck ma dziś wieczorem występ. Podobnie jak Manuelo i Kan Dahn. No i
oczywiście Vladimir i Yoffe.
Manuelo spojrzał na niego z osłupieniem.
- Twoi bracia?
- Naturalnie. Są tutaj. Jak myślisz, gdzie mieliby ich zamknąć?
- Ale... ale te żądania okupu?
- Swoisty sposób bycia tutejszej służby bezpieczeństwa. Moi bracia mogą wziąć
udział w przedstawieniu zupełnie bezkarnie, nikt im nic nie zarzucał. Zresztą, cóż można im
zarzucić? Byli tylko zakładnikami, gwarantami mojego dobrego sprawowania. Nie sądzicie
chyba, że milicja przyzna się do ich uprowadzenia i żądania okupu? To by wywołało
międzynarodowy skandal.
- Trzeba przyznać, że jesteś dość skryty - zrobił mu wymówkę Manuelo.
- To najlepszy sposób, żeby ujść z życiem.
- A jak masz zamiar teraz tego dokonać?
- WydostajÄ…c siÄ™ stÄ…d.
- Jasne. %7ładen problem. Po prostu rozwiniesz skrzydła i odlecisz.
- Mniej więcej. Roebuck ma w swojej torbie takie małe urządzenie. Włączę je i po
dwudziestu minutach przyleci wielka ważka.
- Ważka? Helikopter? Skąd, na miłość boską?
- Z zakotwiczonego w pobliżu amerykańskiego okrętu marynarki wojennej.
Nie wiedzieli, co na to odpowiedzieć.
- Bardzo skryty - powiedział wreszcie Roebuck. - To znaczy, że tylko ty jeden
wyjeżdżasz?
- Zabieram Marię. Tutejsza milicja ma nagrane rozmowy świadczące, że tkwiła w tym
po uszy. Patrzyli na niego nic nie rozumiejąc. - Zapomniałem wam powiedzieć. Maria jest
agentkÄ… CIA.
- Cholernie skryty - mruknął ponuro Roebuck. - A jak masz zamiar się z nią spotkać?
- PojadÄ™ po niÄ… do cyrku.
Kan Dahn potrząsnął ze smutkiem głową.
- JesteÅ› kompletnie, kompletnie szalony.
- Czy inaczej byłbym tutaj? - Bruno pstryknął czarnym długopisem, odbezpieczył
pistolet maszynowy i ostrożnie otworzył drzwi.
Było to więzienie jak każde inne, z rzędami cel wzdłuż czterech ścian wychodzącymi
na korytarz odgrodzony z drugiej strony wysoką siatką od głębokiej studni klatki schodowej,
biegnącej w górę przez całą wysokość budynku. Z tego, co Bruno zdołał dostrzec, nie było
żadnych strażników na widoku, w każdym razie na czwartym piętrze. Podszedł do siatki,
spojrzał w górę, a potem piętnaście metrów w dół na betonową podłogę. Trudno było
stwierdzić z całą pewnością, ale wyglądało na to, że nikt nie patroluje budynku, nie było też
nic słychać. A strażnicy więzienni, zwłaszcza wojskowi, nie wyróżniają się zbytnią lekkością
kroków. Parę metrów w lewo, zza oszklonych drzwi dobiegało światło. Bruno skradł się ku
nim na palcach i zajrzał do środka. Siedziało tam przy stoliku dwóch, i tylko dwóch
strażników. Najwyrazniej nie spodziewali się wizyty nikogo z przełożonych ani żadnej
inspekcji, gdyż stała przed nimi butelka wódki i dwie szklanki. Oczywiście grali w
nieodłączne karty.
Bruno pchnÄ…Å‚ drzwi.
Obaj mężczyzni zwrócili twarz w jego stronę i znalezli się oko w oko z zimną lufą
automatu. - Wstać.
Posłuchali niezwłocznie.
- Ręce na kark. Zamknąć oczy. Mocno.
I tym razem się nie ociągali. Bruno wyjął długopis gazowy, nacisnął dwa razy i cicho
gwizdnÄ…Å‚ na towarzyszy.
Kiedy wiązali strażników, Bruno przeglądał rzędy ponumerowanych kluczy
wiszących na ścianie. Na szóstym piętrze Bruno wziął klucz numer 613 i otworzył drzwi celi.
Jego dwaj bracia, Vladimir i Yoffe, popatrzyli na niego nie wierząc własnym oczom, a potem
podbiegli i uściskali go bez słowa. Bruno uśmiechając się, odsunął ich na bok, wyjął następne
klucze i otworzył kolejno cele 614, 615 i 616. Stojąc przed celą 616 spojrzał z gorzkim
uśmiechem na swoich braci oraz towarzyszy i Van Diemena, którzy tymczasem nadeszli.
- Miły gest, żeby zamknąć wszystkich Wildermannów razem, nie uważacie?
Troje drzwi otwarło się niemal jednocześnie i trzy postacie wysunęły się na korytarz,
dwie z nich bardzo niepewnym krokiem. Ci dwoje, którzy z trudem chodzili, byli starzy,
przygarbieni i siwi, jedno z nich było kiedyś mężczyzną, a drugie kobietą, ich pokryte
więzienną bladością twarze nosiły piętno cierpienia, bólu i wycieńczenia. Trzecia postać
należała do młodego mężczyzny, który był młody już tylko wiekiem.
Stara kobieta spojrzała na Bruna zamglonym, przygasłym wzrokiem.
- Bruno - powiedziała.
- Tak, matko...
- Wiedziałam, że kiedyś się zjawisz.
ObjÄ…Å‚ ramieniem jej chude plecy.
- Przepraszam, że to tak długo trwało.
- Jaka wzruszająca scena - powiedział doktor Harper. - Bardzo, bardzo wzruszająca.
Bruno cofnął rękę i odwrócił się bez pośpiechu. Doktor Harper, trzymając przed sobą
Marię w charakterze tarczy, celował w niego pistoletem z tłumikiem. Obok, uśmiechając się
drapieżnie, stał podobnie uzbrojony pułkownik Siergiejew. Za nimi wznosiła się potężna
postać Angela, którego ulubioną bronią była śmiertelnie grozna pałka wielkości kija
baseballowego.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy? - ciągnął doktor Harper. - To znaczy, nie
mieliście chyba zamiaru nigdzie wychodzić?
- Owszem, mieliśmy zamiar.
- Rzuć ten automat - rozkazał Siergiejew Brunowi.
Bruno schylił się, położył broń na podłodze i prostując się błyskawicznym ruchem
pochwycił Van Diemena, stawiając go przed sobą. Drugą ręką sięgnął do kieszeni na piersi
po czerwony długopis, wcisnął przycisk i ponad ramieniem Van Diemena wycelował w twarz
Harpera. Na ten widok twarz doktora ściągnęła się ze strachu, a jego palec zacisnął się na
spuście. Siergiejew, nie uśmiechając się już, syknął z wściekłością:
- Rzuć to! Dostanę cię z boku.
Była to trafna obserwacja, ale na swoje nieszczęście Siergiejew mówiąc to, przeniósł
wzrok na Bruna, wszystkiego na dwie sekundy, niemniej dla człowieka o szybkości i
zręczności kobry jakim był Manuelo, dwie sekundy to śmiesznie długi przeciąg czasu:
Siergiejew zginął, nawet tego nie poczuwszy, z nożem wbitym po rękojeść w szyję. W
ułamek sekundy pózniej zarówno Van Diemen jak i Harper leżeli na podłodze, Van Diemen z
kulą w piersi przeznaczoną dla Bruna, Harper ze strzałką wbitą w policzek. Angelo, z twarzą
wykrzywioną niepohamowaną wściekłością, wydał z gardła zwierzęcy pomruk i rzucił się
naprzód wymachując ogromną pałką. Kan Dahn, poruszając się jeszcze szybciej i z
niezwykłą zwinnością jak na mężczyznę o jego posturze, uchylił się przed ciosem, wyrwał
pałkę z rąk Angela i odrzucił ją z pogardą na bok. Walka wręcz, która nastąpiła, była równie
tytaniczna co krótka, a chrzęst łamanego karku Angela przypominał trzask suchej gałęzi pod
siekierÄ… drwala.
Bruno objął ramieniem dygoczącą jak w febrze dziewczynę, a drugim otoczył
[ Pobierz całość w formacie PDF ]