[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Rozumiem, że dzisiaj już nie będziesz się dłużej chować przed światem - powiedziała.
Dziewczyna spuściła wzrok; milczała. Przez chwilę w pokoju panowała cisza.
- Posłuchaj - odezwała się w końcu pani Prescott. - Nie chcesz rozmawiać o tym, co cię gnębi, i ja to przyjmuję. Nie
jestem w stanie, a nawet bym tego nie chciała, zmuszać cię do zwierzeń. Nie pozwolę jednak na to, żebyś chowała się
w tym pokoju jak w więzieniu. Przede wszystkim dlatego, że w ten sposób niczego nie załatwisz.
Dziewczyna nie mogła się z nią nie zgodzić. Po dziesięciu minutach Cassie, z miną taką, jakby szła
na ścięcie, zeszła na dół. Stanęła na progu kuchni i przez jakichś czas nie mogła zrobić ani kroku dalej.
Przy stole stała mama - jej mama - przytulając Carmen. - No już, kochanie, uspokój się - mówiła do łkającej
dziewczyny. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Cassie znów poczuła ukłucie zazdrości, tym razem znacznie
silniejsze niż dotychczas; nawet rodzona matka ją zdradzała.
- Cześć - rzuciła, próbując nie okazać emocji. - Cześć. - Carmen odskoczyła od pani Prescott, odwróciła
się twarzą do zlewu i pośpiesznie starła z twarzy łzy. Kiedy się odwróciła, jej oczy błyszczały tylko trochę
bardziej niż zwykle. - Co to tak smakowicie pachnie? - spytał pan Prescott,
wchodząc do kuchni. Uśmiechnął się na widok córki. - 1 jak? Lepiej się już czujesz.
- Tak - odparła, wdzięczna ojcu za to, że pojawiając się, rozładował trochę atmosferę.
- No to dobrze. - Objął Cassie i pocałował ją w czoło. Przynajmniej ty mnie nie zdradziłeś, pomyślała.
Wszyscy zaczęli się krzątać przy nakrywaniu do stołu, państwo Prescottowie rozmawiali ze sobą o tym, jak im
minął dzień, i przynajmniej na pozór wyglądało na to, że życie w tym domu wróciło do normy.
Dopiero kiedy usiedli do kolacji, a zwłaszcza po tym, jak łączył do nich Bryan, atmosfera znów stała się nie do
zniesienia. Odzywał się właściwie tylko ojciec, bo pani Prescott już chyba straciła nadzieję na wciągnięcie swoich
dzieci do rozmowy. Od czasu do czasu zerkała tylko na syna i córkę, coraz mocniej utwierdzając się w przekonaniu,
że nie chodzi tu tylko o kłótnię między rodzeństwem. Na koniec również jej mąż zrezygnował z prób poprawienia
nastroju przy stole i przez ostatnich pięć minut w kuchni panowała zupełna cisza.
Nikt nie kwapił się do przedłużania tego posiłku i Cassie była pewna, że nie ona jedna westchnęła z ulgą, wstając od
stołu. - Dziękuję, mamo. Było pyszne - zwróciła się uprzejmie do matki.
- Napijesz się ze mną kawy? - spytał żonę pan Prescott. - Chętnie. Ale nie za mocnej.
Cassie, Bryan i Carmen zwykle zostawali po kolacji na dole, dziś jednak cała trójka poszła na górę do swoich
pokoi. Cassie, zadowolona, że nie będzie już musiała z nikim rozmawiać, włączyła płytę swojej ulubionej wokalistki
Sade i słuchając jej smutnych nastrojowych piosenek, całkowicie oddała się rozpaczy.
Z rozżalania się nad sobą wyrwało ją pukanie do drzwi. - Tak? - rzuciła ze zniecierpliwieniem.
- To ja - powiedziała pani Prescott. - Muszę z tobą porozmawiać.
- Wejdz - odparła córka, przygotowana na poważną rozmowę, bo ton mamy nie wróżył nic dobrego.
- Co się dzieje? - zaczęła już na progu pani Prescott. - Zapytaj Carmen. Zresztą już to chyba zrobiłaś i jak
zdążyłam zauważyć, bardzo dobrze wam się rozmawiało - powiedziała Cassie z wyrzutem.
Matka spojrzała na nią z przyganą. - Wstyd mi za ciebie. Nie wiem, o co chodzi, ale
wyobraz sobie, że to ty jesteś w obcym kraju, z dala od rodziny, w domu, w którym nagle dwie osoby przestają
się do ciebie odzywać i nie masz pojęcia z jakiego powodu.
Cassie była jednak zbyt zajęta własnym bólem, żeby próbować to sobie wyobrazić.
- Jeżeli ma się do kogoś o coś pretensje - ciągnęła jej matka - to mu się przynajmniej wyjaśnia o co, a nie traktuje
się go jak powietrze. Dziewczyna milczała. Czuła, że mama ma rację, ale nie
była jeszcze gotowa tego przyznać. - Przemyśl to sobie - dodała pani Prescott i widząc, że
córka nie chce albo nie może rozmawiać, wyszła. Cassie, próbując zidentyfikować dzwięki dochodzące
z korytarza, domyśliła się, że mama wchodzi do Bryana. Najwyrazniej nie zabawiła u niego dłużej niż u niej, bo już
po pięciu minutach zeszła na dół. Pewnie odbyła z nim podobną rozmowę jak ze mną, pomyślała Cassie.
Pół godziny pózniej trzasnęły drzwi do pokoju brata. Zamarła na chwilę, słysząc jego zbliżające się kroki,
minął jednak jej pokój i zatrzymał się przed gościnną sypialnią.
Kiedy wszedł do Carmen, Cassie wyłączyła płytę Sade i zaczęła nasłuchiwać. Była prawie pewna, że Bryan wkrótce
stamtąd wyjdzie, i nie chciała przegapić tego momentu. Sposób, w jaki brat zamykał drzwi, mówił jej wszystko.
Korciło ją, żeby wejść do łazienki, z której słychać było ładnie wszystko, co działo się w sąsiadujących z nią
pomieszczeniach, czyli w pokoju Cassie i sypialni gościnnej. Pomyślała jednak, że w ciągu ostatnich dwóch dni i tak
zrobiła kilka rzeczy, których nie będzie mogła wspominać z dumą. więc nie doda do tego czegoś tak wstrętnego jak
podsłuchiwanie. Bryan wciąż nie wychodził. Minęło już pół godziny od czasu, jak Cassie po raz pierwszy zerknęła na zegarek.
Gdyby się kłócili, nie trwałoby to tak długo, uznała i, tak jak wtedy na widok mamy przytulającej Carmen,
znów poczuła się zdradzona, tym razem przez rodzonego brata.
Cassie już straciła nadzieję, że Bryan kiedykolwiek wyjdzie od Carmen, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
- Wejdz, mamo - powiedziała, pewna że to matka znów przyszła prawić jej kazanie.
- To ja - rzucił Bryan, wchodząc do pokoju. - Właśnie kładłam się spać - skłamała. - Jeśli coś do
mnie masz, to pogadamy jutro. - Nie. zrobimy to dzisiaj - powiedział nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Mało masz na dzisiaj rozmów? - spytała Cassie. Chłopak zignorował ironię w jej głosie i odezwał się ze
zdecydowaniem, które wyraznie zdziwiło siostrę: - Carmen nie okłamała cię. Była wczoraj w bibliotece.
A na drugi raz, zanim zaczniesz powtarzać plotki, to zastanów się, czy nie prościej jest najpierw zapytać kogoś,
kogo one dotyczą. Cassie dość często kłóciła się z bratem. Zawsze wtedy
wiedziała, że to ona ma rację, a argumenty Bryana wydawały jej się zwykle tak głupie, że nie miała jak ich odpierać.
Czuła się wobec nich bezsilna i rezygnowała z przekonywania go. Dziś było odwrotnie. Zdawała sobie sprawę, że
to on ma rację, ale lak daleko zabrnęła w użalaniu się nad sobą i obarczaniu winą wszystkich dookoła, że nie potrafiła
już tego pohamować. - Wierz sobie, w co chcesz! - zawołała. - I daj mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl