[ Pobierz całość w formacie PDF ]
boczku. Konkretne śniadanie dla konkretnego faceta. Ramię co prawda bolało, ale po
tabletkach przeciwbólowych i twardym śnie wracałem do formy. Susan śpiewała jakąś
dynamiczną piosenkę przy wtórze radia, a przez żaluzje widać było jasne światło dnia.
Wstałem i wyjrzałem przez okno. Po wczorajszym deszczu i wietrze nie było śladu. Na niebie
świeciło słońce, a powietrze było ostre i mrozne. Szron malował delikatne wzorki na szybach.
Kilka minut pózniej dowiedziałem się, że policja dała ciała i milion euro wyparował w
niewiadomym kierunku. Zadzwonił Walewski, a jego głos zdradzał niemalże rodzinny
zwiÄ…zek ze sprawÄ….
Szefie, ktoś zwinął okup zawołał na powitanie.
Pod okiem policji? zapytałem z niezamierzonym przekąsem.
No tak... potwierdził. Pilnowali walizki i gościa w sklepie, a okazało się, że forsa
została w torbie w samochodzie Radwana. Nasz klient po prostu oszukał policję i oddał szmal
porywaczowi. Co pan na to?
Dobry numer stwierdziłem, siadając na łóżku. Domyślam się, że policja nie ma
żadnego śladu, tak?
Zero, szefie zgodził się ze mną, ale nie tracił wiary w swoich kolegów. Szukają
go...
Kogo?
Jerzego Tanka wyjaśnił. Teraz poszli na całość. Wszyscy policjanci i inne służby
dostali jego zdjęcie. Odciski w toyocie należały do niego. Gość się nie wymknie. %7ładne
przebieranki ani operacje plastyczne mu nie pomogÄ…...
Nie rozpoznałem go przerwałem. Co prawda na rynku było ciemno, ale
powinienem go rozpoznać. Broda, wąsy, długie włosy, okulary...
Znajdziemy go, szefie pocieszył mnie Walewski. Z taką forsą się nie
przemknie...
Obawiam się, że właśnie z taką forsą gdzieś się zaszyje i będzie po ptakach
zaprzeczyłem gwałtownie.
Dziewczyna pewnie już gryzie ziemię wtrącił Walewski. Do tej pory jej nie
wypuścił, a miał na to całą noc.
Nic nie wiadomo odparłem filozoficznie. Niech wie, że drzemie we mnie ktoś
lepszy.
Jeśli Nana żyje, gdzieś muszą ją trzymać Walewski przechodził sam siebie.
Może nawet w jakiejś dziupli, żeby nie było świadków...
Pomyślę o tym zakończyłem rozmowę. Niech pan pojezdzi za Gabrysiem...
Kojarzy go pan? Szef ochrony Radwana.
Potem Susan zamieniła się w mojego kierowcę. Pojechaliśmy do biura, a ja nie
mogłem przestać myśleć o pustym domu w Wawrze. Zdecydowałem się zadzwonić do
właściciela tajemniczej posesji i sprawdzić, o co w tym wszystkim chodziło. Susan bez trudu
zdobyła numer i mogłem dowalić do pieca. Ostre zimowe słońce za oknem nastrajało mnie
wyjątkowo optymistycznie. Nie zamartwiałem się nawet o mój oddalający się milion euro.
Popijałem zieloną herbatę i spokojnie wykręcałem numer do Pruszkowa. Po chwili
usłyszałem cienki głosik ani męski, ani żeński.
Czy mogę rozmawiać z panem Czesławem Figlem? Na wszelki wypadek zacząłem
bardzo ostrożnie.
Przy telefonie... Trafiłem, choć byłem bliski parsknięcia śmiechem. Dla
równowagi wziąłem łyk herbaty, przedstawiłem się i przeszedłem do rzeczy.
Zna pan człowieka, któremu wynajął pan dom?
Już mówiłem policji, że go nie znam wyjaśnił z wyraznym niezadowoleniem pan
Figiel. Dom wynajął starszy człowiek o nazwisku Czochraj. Ja, proszę pana, mam dobrą
pamięć do nazwisk...
Powiedział pan, że był stary...
Tak, i zaniedbany potwierdził mój rozmówca. No i trochę śmierdział. Wie pan...
Tak, jakby się nie mył. Przypominał tych bezdomnych z Dworca Centralnego.
Zapłacił?
Za trzy lata z góry. Cienki głosik stał się jeszcze cieńszy. Jego właściciel musiał
być delikatny jak ołówek.
I nigdy pan tam nie był? spróbowałem z innej strony.
A po co? Facet zapłacił i nic mi do niego obruszył się pan Figiel.
A gdyby coś zniszczył, nielegalnie przebudował lub ukradł? podsunąłem mu
scenariusz. Nawet nie westchnÄ…Å‚.
Nie ma co gdybać uciął. Czy to wszystko? Jeśli tak, to do widzenia. Mam
robotÄ™...
Kilka minut pózniej zasnąłem w fotelu przy biurku. Osłabiony organizm najwyrazniej
buntował się przeciwko mojej nadmiernej aktywności. Ramię nadal bolało, ale udawałem
twardziela. Obudził mnie telefon od Walewskiego. Za oknami było szaro, co oznaczało, że
przespałem środek dnia i jeszcze trochę.
Coś się dzieje zawołał do słuchawki były policjant. Porywacz wyjechał z
Warszawy i kieruje się na zachód...
Nie rozumiem. Goni kogoś, ucieka z kraju, chce odwiedzić kuzyna? zapytałem,
oszołomiony inicjatywą Walewskiego. Miałem nadzieję, że nie zwariował.
Jesteśmy kilka kilometrów za Poznaniem wysapał. Chyba kogoś goni...
Kogo?
Nie wiem. Może faceta w czarnym volvo, może w niebieskim jaguarze, a może...
Panie Walewski, co się z panem dzieje? zapytałem po ojcowsku.
A dzieje się, dzieje, szefie Walewski w ogóle nie przejął się moim
zdenerwowaniem. Gdybym stał obok niego, pewnie położyłby mi na ramieniu rękę i zapytał,
czego się napiję. On gdzieś jedzie i czuję, że coś się szykuje...
Rozłączyłem się, bo zanosiło się na roraty. Po czymś takim człowiek do własnego ojca
mówił szeptem. Nie zdążyłem pomyśleć, gdy Walewski zadzwonił po raz drugi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]