[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mercedes oprowadziła mnie kilka dni temu po winni­
cy i próbowała nauczyć sztuki smakowania wina. - Za­
śmiała się. - Ale nauczyłam się tylko jednego.
- Czego?
- Tego, że by móc smakować wino, trzeba je polubić.
- To prawda. Coś jeszcze porabiałaś ciekawego?
- Leczyłam jedną klacz, która miała nadwerężony
staw pęcinowy. Naprawdę nic wielkiego nie robiłam. -
Zastanawiała się, czy powiedzieć wujkowi o propozycji
Russa, czy nie.
Zazwyczaj o wszystkim mu mówiła, słuchała jego
rad i podejmowała decyzje. Ale wyjazd z mężczyzną na
Anula & Irena
weekend było o wiele bardziej osobistą sprawą niż to, do
jakiego pójść college'u lub czy zostać weterynarzem.
Uznała jednak, że powinna go uprzedzić o ewentual­
nej nieobecności w weekend. Wzięła głęboki wdech.
- Wujku, czy poznałeś Russa Gannona, zarządcę win­
nicy?
- Nie, ale wiele dobrego o nim słyszałem. - Wypił łyk
kawy. - Cole wyraża się o nim z wielkim szacunkiem.
A Eli mówi, że Gannon mógłby uprawiać winogrona
nawet na pustyni.
- Nie bardzo znam się na uprawie winogron, ale jest
bardzo miły - mruknęła Abby, zastanawiając się, jak po­
wiedzieć o propozycji Russa wujkowi.
To był jeden z nielicznych momentów, kiedy żałowa­
ła, że nie ma matki lub starszej siostry, z którą mogłaby
porozmawiać.
Oczy Granta błysnęły tajemniczo.
-Wygląda na to, że zrobił na tobie wrażenie,
Duszku.
„To się nazywa porozumienie" - pomyślała Abby,
rumieniąc się i wstając od stołu, żeby zaparzyć jesz­
cze kawy.
- Russ wziął mnie kilka dni temu na przejażdżkę kon­
ną, a wczoraj byłam u niego na kolacji. - Kiedy wróciła
do stolika ze świeżą kawą, napotkała uważne spojrzenie
Granta. - Chce, żebym pojechała z nim na weekend na
Pola Dzikich Koni, na rodeo.
Anula & Irena
Wujek Grant nieznacznie uniósł brew i pochylił się
nad swoją filiżanką.
-I co, jedziesz?
Abby wzruszyła ramionami.
- Jeszcze nie wiem.
Sięgnął po jej dłoń i przykrył ją swoją.
- Czy pytasz mnie, co moim zdaniem powinnaś
zrobić?
Abby zmarszczyła czoło. Zastanowiła się.
- Chyba nie - powiedziała, myśląc na głos. - Chcia­
łam tylko, żebyś wiedział, gdzie jestem, na wypadek gdy­
bym się zdecydowała. Nie chciałam, żebyś się martwił.
- A więc to rozważasz?
-Tak.
-I jesteś skłonna jechać, prawda?
Gdy przytaknęła, patrzył na nią przez dłuższy czas.
W końcu się odezwał.
- Możesz nie pytać mnie o zdanie, ale i tak ci po­
wiem, co o tym sądzę.
Abby spodziewała się tego.
- Słucham cię, wujku.
- Zawsze byłaś dla mnie bardziej jak córka niż sio­
strzenica. - Jego głos stał się nagle inny. - I ojcowski
głos mówi we mnie: „Nie, do cholery - nie ma dla cie­
bie wystarczająco dobrego faceta". - Przerwał na chwilę
i chrząknął. - Ale jesteś już dorosła i musisz wiedzieć,
czego pragniesz. I zawsze miałaś głowę na karku. - Ścis-
Anula & Irena
nał delikatnie jej rękę. - Ufam twoim sądom, Abby. -
Podniósł się z krzesła, żeby pójść na spotkanie. - Nieza­
leżnie od twojej decyzji wiem, że wybierzesz to, co dla
ciebie najlepsze.
Abby wstała i ucałowała go.
- Dziękuję, wujku.
- Nie ma za co, Duszku. - Roześmiał się, biorąc ją
w niedźwiedzi uścisk. - Nawet jeśli za bardzo nie wiem,
za co mi dziękujesz.
- Za to, że zawsze dokładnie wiesz, co powiedzieć.
W czwartek po południu, gdy Russ kończył oporzą­
dzać Tancerza i miał zabrać się do czyszczenia Niebie­
skiego, Abby weszła do stajni. Russ nie widział jej od mo­
mentu, gdy odwiózł ją w deszczowy wieczór po wspólnej
kolacji do domu gościnnego Shappardów. I prawdę mó­
wiąc, zupełnie się nie dziwił, że go unikała.
Przez ostatnie trzy dni doszedł do wniosku, że dziew­
czyna go skreśliła. I nie mógł jej za to winić. Ledwo się
znali - byli ze sobą na jednej randce, jeśli można tak na­
zwać tę wspólną kolację, a on jej zaproponował wspól­
ny wyjazd na weekend. Wiedział przecież, jak bardzo się
boi być taka jak jej matka. Co on, do cholery, sobie my­
ślał, składając jej taką propozycję?
- Cześć - powiedziała.
Stanęła po drugiej stronie Niebieskiego.
Miała tak miły głos, że Russ mógłby jej słuchać godzi-
Anula & Irena
nami. Kiedy się do niego zwracała, ten głos nabierał ja­
kiejś delikatności, czułości, sam nie wiedział, jak to okre­
ślić. Zastanawiał się dlaczego. Przecież miała prawo być na
niego zła.
Wyglądała pięknie i bardzo dziewczęco. Włosy mia­
ła związane wstążką, co uwydatniało smukłą szyję. Russ
pamiętał aż za dobrze, jak delikatną Abby ma skórę, jak
cudownie jest ją całować.
- Cześć. Dawno cię nie widziałem - powiedział, uda­
jąc swobodę.
- Mercedes poprosiła mnie, żebym się z nią wybra­
ła na kilka dni do San Francisco na zakupy. - Abby
uśmiechnęła się. - Nie miałam pojęcia, że będzie mnie
to kosztowało więcej wysiłku niż wyprawa na szczyt
StairMaster.
- To prawda. W centrach handlowych ciągle trzeba
chodzić po schodach - powiedział ze śmiechem.
Umilkli i Russ wiedział, że to jego zaproszenie spra­
wia, że oboje nie wiedzą, co powiedzieć. Czyszcząc wa­
łacha, zastanawiał się, jak wybrnąć z tej propozycji, za­
nim Abby zacznie tłumaczyć mu, czemu nie pojedzie.
Chciał jej tego oszczędzić.
Kiedy w końcu zdecydował się, że powie jej prosto
z mostu, iż doskonale rozumie, dlaczego nie chce z nim
jechać na Pola Dzikich Koni, oboje zaczęli mówić jed­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl