[ Pobierz całość w formacie PDF ]

może ja jeszcze na twoje wesele patrzeć będę...
Kreślił w powietrzu nad synem nieskończoną ilość krzyżów, świętą księgę do głowy mu
przyciskał, a kilka grubych łez stoczyło się z jego oczu po ściągłych, bladawych policzkach.
Klemens udzieloną mu wiadomością i słowami ojca przeraził się i wzruszył bardzo; głowa
silniej mu zapłonęła, oczy nabrały rażącego blasku, zaczynał tracić przytomność, okropnie
jęczeć i kląć. Kobiety ze swej strony uderzyły w krzyk i płacz, wołały, że już po wszystkim,
że po księdza posyłać trzeba, że nawet księdza chory nie doczeka; Aabudowa gromnicę zapa-
liła i w ręce chorego wetknęła; Budrakówna przed oknem na klęczki upadła i z głośnym pła-
czem krzyczeć zaczęła:
 Wieczneż odpocznienie duszyczce jego daj Panie!
Piotr głowę tracąc szedł już, aby konie zaprzęgać i po księdza jechać, a idąc trząsł się cały
z żalu i ze złości, od czasu do czasu zza zaciśniętych zębów wyrzucając straszne przekleń-
stwa.
 K a b jej nogi połamało! k a b ona świata za płaczem nie widziała, wiedzma ta przeklęta,
nieprzyjaciółka Boża, dusza chrześcijańska c z a r t o u s k i e j sile zaprzedana!
Piotrowa, zapaloną gromnicę w rękach syna ujrzawszy, po raz pierwszy przerazliwie
krzyknęła, zarazem z błyskawiczną szybkością chustkę na rozczochraną głowę narzuciła i z
chaty wybiegła. Biegła naprzód ulicą wiejską, potem skręciła na tę wąską ścieżkę, która po-
między ścianami stodół a opłotkami ogrodów ku domostwu kowala wiodła.
Były to jasne dnie babiego lata. Nad ziemią wisiały błękity nieba, blade, lecz tak czyste, że
niepodobna by na nich dopatrzeć najbliższej chmurki. Z pobladłej i jakby zmalałej tarczy sło-
necznej płachta niezmąconego światła spadała na ciemne pola, których nagości nie przysła-
niały szczupłe cienie drzew na wpół ogołoconych z liści. Gaje rozrzucone po wzgórzach stały
całe w złocie i w przeróżnych odcieniach purpury, a powietrze przeniknięte rzezwym i su-
chym chłodem było tak ciche i czyste, że najlżejsze drgnienie nie poruszało srebrnych paję-
czyn wieszających się po gałęziach drzew, krzewach polnych i badylach ogrodów, że widno-
krąg wyglądał jak okrągła tarcza wypukłymi rzezbami napełniona i kloszem z najprzezro-
czystszego kryształu okryta. W cichym krysztale powietrza i łagodnym świetle słońca, po-
między szmatą zoranej roli a ogrodem pełnym uschłych badyli, domostwo kowala przedsta-
wiało obraz głębokiego spokoju, ożywionego migocącymi w słońcu szybami małych okien.
Cisza zalegała pole i ogród, bielejącą za ogrodem ławicę piasku i srebrnie za piaskiem poły-
skującą szybę stawu; przerywały ją tylko dwa odgłosy pracy ludzkiej: miarowe, twarde, silne
uderzenia kowalskiego młota i miarowe także, lecz daleko szybsze i mniej głośne stukanie
trącej len c i e r l i c y. To ostatnie zdawało się wtórzyć pierwszemu, a z ciężkich uderzeń
młota i szybkiego tętentu cierlicy, z dymu wijącego się nad kominem domu i płomienia bły-
skającego za otwartymi drzwiami kuzni, z rozlegających się w ogrodzie głosów dziecinnych i
głuszącego je czasem piania kogutów w łagodną harmonię i ciche ukojenie otaczającej natury
tryskał zdrój czystego, zdrowego, pracowitego życia.
Michał naprawiał w kuzni pługi nadwerężone orką jesienną, Aksena, pod złotawą jabłonią
ogrodu na uschłej trawie siedząc, w ostatnim cieple słonecznym rozgrzewała swe stare kości,
56
a przy niej mały Stasiuk ku zachwyceniu dwóch mniejszych jeszcze dziewczynek dmuchał w
drewnianÄ… gwiazdkÄ™, wydajÄ…cÄ… z siebie piszczÄ…ce i przerazliwe tony. W izbie chaty, przy-
ciemnionej niskim sufitem, firankami z kwiecistego perkalu i kilku doniczkami z geranium,
mirtem i piżmem, oprócz śpiącego w kołysce dziecka nikogo nie było. Na ziemi, ławach,
stołkach, nawet na trzech paradnych krzesłach piętrzyły się tam ciemne snopy wymoczonego
i wysuszonego lnu, jeden zaś kąt sporej sieni napełniały wysoko białawe głowy kapusty. Nie
darmo te ostatnie dni pogody i słońca noszą nazwę babiego lata. W nich to na pracownice
wiejskie spada istotny grad robót różnych. Pietrusia dziś od świtu ścinała kapustę i znosiła ją
do domu, a teraz pod ścianą chaty ustawiwszy narzędzie długie i wklęsłe lnu weń nakładła i
uderzając go deską opatrzoną w nagłówek miękkie włókna rośliny ogałacała z ich suchej i
twardej powłoki. W podniesionej nieco spódnicy i grubej koszuli, bosa i w okrągłym czepku z
czerwonej bawełnicy, spod którego ciemne i gęste włosy wymykały się na szyję jej i czoło,
prędko, coraz prędzej uderzała deską cierlicy, a sucha k o s t r z y c a wzbijała się w powie-
trze, osypywała jej odzież i owijała ją całą złotawą w słońcu kurzawą. Robota była ciężką;
pracownica krztusiła się suchym pyłem, oddychała szybko i głośno, grube krople potu wystą-
piły na czoło jej i policzki; jedna z jej rąk zakrwawiła się w paru miejscach. Ani na chwilę
jednak roboty tej nie przerywała i była w niej tak pogrążona, że nie usłyszała otwierania się
wrót małego dziedzińca ani spiesznych stąpań zbliżającej się ku niej kobiety, i wtedy dopiero [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl