[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zawsze byłem uczciwy. No i miałem rację. Jeszcze czasami, gdy chodziłaś z Jackiem, zwracałaś się w
kierunku szafy, mówiąc:  O, panie! jeśli w zamku są czeluście, z czeluści ogieo bucha, a ty każesz
wskoczyd  to wskoczę". Widzisz, jak pamiętam?  śmieje się Paweł. Aucja wstaje. Zabid, myśli.
 Tak, tak, moja śliczna  śmieje się jej w plecy Paweł.
Znowu ta długa droga. Od stolika do drzwi. Uciec. Dokąd można uciec? Na koniec świata. Gdzie jest
koniec świata?
 Zawsze wszystko, co robię, robię z planem  goni Aucję śmiech.  Kiedyś nawet nauczyłem się
kawałek wiersza Tuwima: panno, madonno, legendo, ale to nie było potrzebne, mógłbym cię mied i bez
tego.
Odgradza się od niego i jego śmiechu drzwiami. Gdzie jest koniec świata, myśli.
Nie może zostad sama. Wie o tym. Nie może tam wrócid, do niego. Boże, myśli, jak łatwo zabid
człowieka. Zabiłam go przed chwilą. Nie przypuszczałam, że to tak łatwo.
Jacek pokasłuje. Dzieci, myśli Aucja, Boże, nawet dzieci. Nie uda się ich oszczędzid, nic nie ma
świętego. Tylko do nich mogę uciec. Tylko przy nich jest mój koniec świata.
Pochyla się i dotyka wystającej spod kołdry piętki Jacka. Jaka jeszcze mała. Bezbronna. Okrywa ją
kołdrą. Więc to tak, mój synu, myśli, i ty zostałeś zaprogramowany. Ja i ty, i Basia. Aącznie z
reprezentacyjnym dywanem, kryształową popielnicą i fotelami z importu.
Basia jęczy przez sen. Rzuca się na tapczanie. Zaraz spadnie, myśli Aucja, i co się jej śni takiego, co
może straszyd we śnie? Ostrożnie przesuwa córkę, kładzie na poduszkę. Włosy jak moje, popielate, aż
srebrne, myśli Aucja. Dotyka czoła: jest zimne i wilgotne. Klęka, obejmuje śpiące dziecko. Trzeba cię było
wyskrobad, myśli Aucja, jak tamto pierwsze, które kazał wyskrobad Paweł. Pani do nas nie wróci, szkoda,
powiedział rektor. Wszyscy o tym wiedzieli poza mną. Urodzę dziecko  będę miała dwadzieścia cztery
lata, zanim oddam do żłobka  dwadzieścia pięd  za pózno. Za pózno  należało wyskrobad albo się
wystrzegad miłości do kooca. Owoc miłości. Oto nasz owoc miłości, powiedział Paweł, gdy przynieśli mu
dziecko. Biedactwo moje  Aucja znowu dotyka czoła córki, przeraża ją jego chłód  byłaś brzydka,
naga czaszka bez włosów, bez brwi i rzęs, z fioletowymi powiekami. I gdyby nie pulsujący ruch ciemienia,
maleokiej podskórnej żyłki na skroni, można by pomyśled, że leżała przy mnie, wezbranej radością,
pośmiertna maska nieukształtowanego embriona.
Basia uśmiecha się przez sen, owija rękami wokół szyi matki, szuka jej ustami, całuje: mamo? I już śpi
dalej, różowa, wciąż uśmiechnięta, zaciskając małe palce na szorstkich palcach Aucji. Zraniony palec rwie
przejmującym bólem, nic to, myśli Aucja. Zciskaj, jest twój, należy do ciebie. Jesteś i cokolwiek by się
stało: jesteś, nic innego się nie ,liczy.
Z dłonią unieruchomioną w małych rączkach dziecka, czując jego ciepły oddech, uspokojone już bicie
serca, nawet wklęsłośd pod oczami, powtarza: jesteś. Po raz drugi wydaje na świat swoje dziecko.
Równie bez krzyku, równie zbolała. Przypomina się jej któraś z nocy, ta grudniowa, kiedy nie próbowała
już kłaśd się spad, czuwając przy dziecku. Ciągle płakało. Suchym, monotonnym płaczem. Dopiero przed
chwilą tuliła je w ramionach, przewijała, całując w przelocie małą, pomarszczoną piętkę, jakże nagą,
jakże bezbronną, jakże własną  ? wciąż jeszcze czuła ją pod napinającą się boleśnie skórą brzucha, ta
wyzwolona piętka wprawiała w tak bolesne zachwycenie, że gotowa była modlid się do niej jak do
najświętszej relikwii. Nie płacz, prosiła przewijając pośpiesznie w suche pieluszki, zdumiona posiadaniem
na własnośd pomarszczonej piętki i przerażona jednocześnie, że dziecko płacze, a i szczęśliwa, że płacze:
a więc jest, żyje, krzykiem wśród nocy objawia swe niezaprzeczalne istnienie. Brała dziecko na ręce.
Przygarniała do siebie: wtedy cichło. Zwierało kreseczki ust w szczelną szparkę. Kołysała dziecko,
patrzyła, widziała: było piękne. Bez brwi i rzęs, było piękne. Z ciemieniem oddychającym pulsująco w
nagiej czaszce, dziurą będącą życiem, od śmierci oddzieloną jedynie cieniutkim jak jedwab płatem skóry.
Z sinymi plamami na czole i policzkach tak nieprawdopodobnie małych, ze aż nieprawdziwych: dwa
gołębie jaja, kruche i łamliwe, jak je ocalid, jak obronid?  było piękne.
Patrzy na śpiącą córkę, przypomina sobie tamtą noc dokładnie, minuta po minucie, godzina po
godzinie. Swoje nieodparte pragnienie: zamknąd w dłoniach głowę dziecka, zapamiętad na zawsze
drgnienie powiek, obrysowanych siecią żyłek jak atlas świata, bezbrewego czoła, ruch małych ust w
twarzy, nie będącej jeszcze twarzą; swoją radośd zespoloną z lękiem/przejmującym do bólu, może nawet
silniejszym od radości: płacze? dlaczego wciąż płacze? przecież ma sucho, dobrze; pulsowanie ciemienia,
żyłki na skroni, tej przerażającej granicy między życiem a śmiercią, którą można przekroczyd jednym
nieostrożnym miłosnym ruchem; szepty, modlitwy, błagania i zaklęcia: nie płacz, otwórz oczy, nie płacz,
granat ślepych oczu, skurcz policzków małych jak gołębie jaja. I ten grudniowy brzask, obrośnięty brudną
mgłą jak włosiem, pełznący wzdłuż ścian pokoju. Smużył się szarozielonymi zaciekami po podłodze, myśli
Aucja, jakże go się bałam, nienawidziłam, kleił sobą wszystko. Lecz kiedy mętne światło dotarło do kąta,
w którym ukryłam się wraz z dzieckiem, wtedy zobaczyłam sinośd policzków i przerażona położyłam rękę
na głowie małej: ciemię milczało, jeszcze tylko gdzieś głęboko, gdzieś daleko, w samym środku, szarpała
się jakaś pojedyncza niteczka. Umarło, umarło! A kiedy pózniej, w szpitalu, lekarz rozłożył bezradnie ręce
i powiedział: tylko cud, żądałam cudu od Boga, rozkazywałam Mu, groziłam, że go przeklnę.
Serce córki bije spokojnie pod dłonią Aucji. Jesteś, myśli. Tamta noc się nigdy nie powtórzy. Zawsze
ciÄ™ uratujÄ™. Zawsze ocalÄ™. Nawet przed sobÄ….
Jacek znowu pokasłuje. Koniecznie jutro do laryngologa, myśli Aucja. Aagodnie wysuwa rękę z uścisku
Basi: dziecko uśmiecha się przez sen. Moje biedactwo, myśli Aucja. Nieświadome, niewinne, spokojne i
ufne. Boże, pozwól je ocalid. Niech nie rosną, ani ona, ani Jacek, na obraz i podobieostwo nasze.
Podchodzi do Jacka. Otula go; piętka wysuwa się uporczywie spod kołdry. Jaka jeszcze delikatna, myśli
Aucja. Przysiada na brzegu łóżka, obok syna. Jacek oddycha chrapliwie, przez wpół-otwarte usta, lekko
obrzmiałe jak u Pawła. Będzie chory, myśli Aucja, koniecznie do laryngologa, chyba zdecyduję się na
usunięcie migdał-ków. Nos zatkany, tak zawsze zaczyna się u niego przeziębienie. Paweł również
inauguruje swoje choroby katarem. Jaki podobny do niego  przeraża się nagle, dostrzegając uderzające
podobieostwo syna do męża  i chociaż wiedziała o nim od dawna, dotąd nie czuła się zagrożona,
nawet nie zwracała uwagi, uważała, że tak musi widocznie byd: Jacek podobny do Pawła, Basia do niej,
syn do ojca, córka do matki, już śliczna, mała madonna o oliwkowej cerze; lecz teraz buntuje się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl
  • m_lalki_nora_ibsen_h.php">dom lalki (nora) ibsen h.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl