[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 A byłby pan tak uprzejmy, by nam je pokazać, ekscelencjo?
Wóz był blisko, ale nie aż tak blisko. . . Odwróciłem się więc spokojnie i spoj-
rzałem na pytającego z odrazą.
 Nazwisko?  warknÄ…Å‚em.
 Viladelmas Pujol, eminencjo. . .
36
 Więc posłuchajcie no, Pujol, uważnie, bo nie będę powtarzał: Nie rozma-
wiam na ulicy z policjantami i niczego im nie pokazujÄ™ w miejscach publicznych.
Won!
Odwrócił się jak niepyszny, ale jego partner był albo bardziej uparty, albo
głupszy:
 Z przyjemnością będziemy ekscelencji towarzyszyć do komisariatu poli-
cji, który z prawdziwą radością powita pana w naszym mieście  oświadczył
spokojnie.
Scenka trwała już zbyt długo i lada chwila mogliśmy zacząć zwracać uwagę.
Trzeba było działać szybko. Wóz był zbyt charakterystyczny i zbyt potrzebny,
by ryzykować ucieczkę, a więc należało wymyślić coś innego. Co też zrobiłem
w ciągu mniej więcej dwóch sekund.
 To faktycznie miła propozycja  przyznałem, na co obaj uśmiechnęli się
z ulgą.  Jako że faktycznie jestem tu pierwszy raz, słabo znam miasto. Wobec
tego będziecie mi towarzyszyć i wskażecie drogę kierowcy.
 Dziękujemy, eminencjo!
Wsiedli w ukłonach i uśmiechach, przepraszając co drugie słowo. Gdybym
wyciągnął dłoń, pewnie rzuciliby się ją ucałować. Bolivar zwolnił dwa rozkładane
siedziska, które natychmiast zajęli, i ruszył.
 Wskażcie drogę kierowcy  poleciłem i zwróciłem się do Angeliny:  Ci
dwaj policjanci wskażą nam drogę do komisarza, który pragnie nas powitać.
 Urocze  odparła unosząc lekko brew.
 Najpierw prosto, potem na trzecim skrzyżowaniu w prawo  powiedział
Pujol.
 A więc jak to napisał wielki poeta: Kiam me kalkulos al tui, vi endormigos
vian malbonulon kaj mi enctormigos mian  stwierdziłem z uśmiechem.
Co, jak wiadomo każdemu początkującemu nawet studentowi esperanto, zna-
czy po prostu: Jak powiem  Trzy , ty uśpisz swojego oprycha, a ja swojego.
 Nie jestem zbyt mocny w poezji, ekscelencjo  przyznał Pujol.
 Nigdy nie jest za pózno na naukę. Opanowanie rytmu i rymu jest równie
łatwe jak liczenie do trzech. . .  odparłem lekceważąco i nagłym chwytem zła-
pałem go za gardło.
Malowniczo wytrzeszczył oczy, rzucił się z dwa razy i zemdlał. Angelina,
która organicznie nie trawiła policji, była bardziej dramatyczna: kopnęła swojego
typa w krocze, a gdy zwinął się z bólu, trzasnęła go jeszcze w kark kantem dłoni.
 Aadne  przyznał Bolivar obserwując całość we wstecznym lusterku. 
Nikt na zewnątrz nie zwrócił na to uwagi. No i właśnie minęliśmy trzecią krzy-
żówkę.
 Doskonale. Jedz do wybrzeża, a my się zastanowimy, co z nimi zrobić.
 Zarżnąć, obciążyć kamieniami i wrzucić do morza  zaproponowała ra-
dośnie uśmiechnięta Angelina.
37
 Nie da się  mruknąłem smutno.  Znikniecie dwóch tajniaków wywoła-
łoby tu małą awanturę i postawiło na nogi okolicę. Poza tym jesteś zreformowaną
eksmorderczynią, która. . .
 To siÄ™ nie odnosi do policji!
 Też ludzie, jak głosi prawo, wobec czego się odnosi. Trzeba im będzie dać
po zastrzyku z amnezjalu, co jak wiesz, załatwia pamięć do dwudziestu godzin
przed zastrzykiem.
 Strychnina jest skuteczniejsza.
 Niestety.
 Przed nami boczna droga prowadząca w las  oznajmił Bolivar przerywa-
jąc nam dyskusję o szczegółach technicznych.
 Zlicznie. Wjedz w niÄ…, a ja siÄ™ zajmÄ™ zastrzykami. WziÄ…Å‚em apteczkÄ™, na-
stawiłem autostrzykawkę na żądaną kombinację i dałem obu stróżom prawa po
zastrzyku. Gdy skończyłem, byliśmy już w dżungli, toteż wraz z Bolivarem uło-
żyliśmy obu smacznie śpiących w najbliższych krzakach i odjechaliśmy kierując
się z powrotem ku miastu. Przy restauracji oczekiwał na nas James.
 Turystyka i krajoznawstwo?  spytał wsiadając.
 Czyny społecznie użyteczne  odparłem.  Położyliśmy spać paru gli-
niarzy. Co z Jorge?
 Najpierw polazł do baru, gdzie wypił piwo dzieląc się z kumplami wra-
żeniami z całonocnej imprezy, jaką wyprawili turyści, a teraz smacznie śpi we
własnym łóżku.
 Mam nadzieję, że wiesz, gdzie ono się znajduje?
 Też pytanie. Jak cię znam, tato, to masz ochotę przeszkodzić mu w zasłu-
żonym wypoczynku. Zgadłem? Pokażę drogę.
Do mieszkania wszedłem sam. Zamek nie stawiał oporu wytrychowi, bo i nie
miał prawa. Był tak prosty, że aż nudny. Przetuptałem na palcach przez pogrążony
w mroku pokój i okazało się, że Jorge śpi czujniej od kota. Gdy bytem w połowie
drogi, nagle rozbłysły lampy, a gospodarz stanął w drzwiach sypialni z całkiem
sporych rozmiarów pistoletem w dłoni. Gnat wyglądał rzeczowo i był wymierzo-
ny w mojÄ… skromnÄ… osobÄ™.
 Pomódl się, szpiclu  polecił Jorge.  Bo zamierzam cię zabić!
Rozdział 8
 Tylko spokojnie, Jorge! Jestem przyjacielem. . .
 Który zakrada się po nocy jak złodziej?
 W biały dzień to raz. A w ten sposób, bo nie chce zostać zauważonym, to
dwa. Jestem po waszej stronie: po twojej i po Flavii. . .
To ostatnie słowo prawie mnie zabiło.
 Co wiesz o Flavii?  wrzasnÄ…Å‚ bowiem gospodarz, kurczowo zaciskajÄ…c
dłoń na kolbie.
Wobec czego dodałem nieco dramatyzmu do sytuacji: rymnąłem na kolana
i rozpostarłem ręce w błagalnym geście.
 Posłuchaj mnie, o waleczny! Przybyłem z innej planety po otrzymaniu wa-
szej wiadomości. Tej przekazanej żonie turysty w nocy na plaży.
 Skąd o tym wiesz?  spytał podejrzliwie, ale za to opuszczając broń.
Widząc to wstałem, bo zaczęło mi być niewygodnie. Otrzepałem spodnie
i usiadłem na najbliższym, nadającym się do tego celu, sprzęcie.
 Bo ja jestem tym właśnie turystą, mój drogi. Trochę ucharakteryzowanym,
ale tym samym.
 Nie wierzę! Możesz być szpiclem.
 Pewnie, że mogę. Zwiętym Mikołajem też mogę być. Ale nie jestem i mo-
gę to udowodnić: wiem o rzeczach, o których nikt inny nie może wiedzieć. Na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl