[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mu się odkryć.
- Obawiam się, że Anders zostawił po sobie wiele niezałatwionych spraw. Ty jesteś
tylko jednÄ… z nich.
- Po raz kolejny więc stanowię problem, który trzeba jakoś rozwiązać?
- Bardzo ciekawy problem - potwierdził Leo z lekkim uśmiechem. - Dowiedziałem
się na przykład, że prowadzisz własną firmę zajmującą się projektowaniem biżuterii.
Phoebe kiwnęła głową. Była dumna z tego, co udało jej się własnymi siłami osią-
gnąć.
- Mam mały sklepik przy placu Zwiętego Marka. Prowadzę również sprzedaż in-
ternetowÄ….
- Dobrze sobie radzisz - stwierdził Leo, a Phoebe rozbłysły oczy.
R
L
T
- Pomimo mojego lichego mieszkania?
Leo uśmiechnął się ciepło.
- No dobrze, przyznaję, że twoje mieszkanie można uznać za... odpowiednie -
przyznał z ciężkim westchnieniem, na które Phoebe zareagowała śmiechem.
Trudno jej było uwierzyć, że oto siedzą razem przy stole, gawędząc i śmiejąc się,
jakby byli parą przyjaciół.
Leo wychylił się w jej stronę i musnął palcami skórę na jej szyi.
- Czy ten naszyjnik to też twoje dzieło?
Phoebe nagle zaschło w gardle pod wpływem jego delikatnej pieszczoty. Obracał
w palcach nieoszlifowaną bryłę bursztynu, owiniętą złotym drucikiem.
- Tak - szepnęła.
Leo uniósł wzrok, a Phoebe patrzyła jak zaczarowana w jego oczy, które były nie-
mal takiego samego koloru jak kamień, który trzymał w dłoni.
- Jest piękny. Niezwykły. Nic dziwnego, że odniosłaś sukces.
- Dziękuję.
Jego palce wciąż dotykały jej szyi i choć Phoebe wiedziała, że powinna się odsu-
nąć, nie była w stanie wykonać najmniejszego nawet ruchu. Jego dotyk sprawiał jej prze-
dziwną przyjemność. Dlaczego była tak bezradna w obecności tego mężczyzny?
Ich oczy spotkały się na krótką chwilę i Leo wolno, niemal niechętnie, cofnął rękę.
- Kiedy zaczęłaś projektować biżuterię? - zapytał. Phoebe oparła się na krześle,
usiłując stłumić uczucie obezwładniającego rozczarowania.
- Moja matka zajmowała się garncarstwem, więc od dzieciństwa miałam z tym do
czynienia. Co roku jezdziliśmy na wyspy na wakacje. Uwielbiałam zbierać muszle i ka-
mienie na plaży. Potem owijałam je sznurkiem i robiłam naszyjniki, bransoletki lub kora-
le. - Wzruszyła ramionami, nagle zawstydzona. - Moja biżuteria wywodzi się z dziecię-
cych zabaw. Tylko ja w międzyczasie dorosłam.
- Utrzymanie sklepu na Manhattanie musi słono kosztować.
- To prawda - przyznała Phoebe. - Tak samo jak wynajem mieszkania.
- Nigdy mi nie wybaczysz mojego niefortunnego komentarza? - roześmiał się Leo.
R
L
T
- W najbliższym czasie się na to nie zanosi - stwierdziła Phoebe, siląc się na swo-
bodę, do której było jej bardzo daleko.
Jego uśmiech i jego głos przyprawiały ją o zawrót głowy.
Do pokoju wszedł cicho pracownik konsulatu, by posprzątać ze stołu po posiłku.
Phoebe wiedziała, że powinna już iść, ale nie wiadomo dlaczego, wcale nie miała na to
ochoty. Nagle poczuła, że jest jej dobrze w tym pogrążonym w półmroku pokoju, razem
z Leo, którego uśmiech wywoływał w niej tak przyjemne uczucie ciepła rozlewającego
się po całym ciele.
Przestań, rozkazała sobie ostro w myślach. Nie mogła sobie pozwolić na pożąda-
nie. Musiała myśleć o tym, co będzie dobre dla niej i Christiana.
Zegar wybił ósmą.
- Powinnam już iść - powiedziała, chociaż nie podniosła się z krzesła. - Jest już
pózno. Czy możemy dokończyć tę rozmowę kiedy indziej?
- Obawiam się, że to niemożliwe - stwierdził Leo z wyczuwalną nutką żalu w gło-
sie. - Król ostatnimi czasy podupadł nieco na zdrowiu i chciałby zobaczyć Christiana jak
najszybciej. Musimy jutro udać się do Amarnes.
Phoebe zamarła. Już jutro?!
- Załatwiliśmy już wszystkie formalności - ciągnął Leo. - Wylatujemy jutro o
ósmej rano.
Pożądanie, które odczuwała jeszcze chwilę wcześniej, ustąpiło miejsca wściekło-
ści.
- To niemożliwe! Do jutra nie uda mi się załatwić wszystkich formalności! Chri-
stian chodzi przecież do przedszkola, poza tym nawet nie wiem, czy jego paszport jest
jeszcze ważny!
Leo wzruszył ramionami.
- Do przedszkola zadzwonisz rano, a paszport to żaden problem. Będziemy podró-
żować prywatnym odrzutowcem, a poza tym - uśmiechnął się mimochodem - służby cel-
ne wpuszczą go jako członka rodziny królewskiej.
Phoebe z uporem pokręciła głową.
- A co z mojÄ… pracÄ…?
R
L
T
- Prowadzisz swoją własną firmę. Jestem pewien, że możesz sobie pozwolić na
krótki urlop - odparł Leo bez mrugnięcia okiem.
- Mam mnóstwo zamówień do realizacji...
- Nie mogą poczekać tych dwóch tygodni? - Leo uniósł brwi. - Na pewno masz
asystentkę, która może cię zastąpić. Jeśli nie masz, zatrudnij kogoś. Nasz rząd wypłaci jej
pensjÄ™.
- Mam znalezć kogoś do rana? - warknęła zjadliwie Phoebe, ale Leo jedynie wzru-
szył ramionami. - Mam asystentkę - przyznała niechętnie - ale tylko na pół etatu. Nie
mogę tak z dnia na dzień powiedzieć jej...
- Możesz - przerwał jej Leo.
Phoebe przygryzła wargę, gotując się ze złości. Wiedziała, że dalsza dyskusja nie
ma sensu. Leo odpierał każdy jej argument z obojętnością, która dobitnie dawała do zro-
zumienia, że z rodziną królewską się nie dyskutuje. Musiała, przynajmniej chwilowo,
uznać swoją porażkę.
- Dobrze - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Ale za dwa tygodnie wracamy do domu
i nie chcę już więcej was znać.
Leo popatrzył na nią przez krótką chwilę, a w jego oczach po raz kolejny pojawiło
się coś na kształt współczucia.
- Oczywiście - powiedział, a jego głos brzmiał zupełnie bez wyrazu.
Ogień dawno zgasł i pokój oświetlał już tylko blask księżyca. Leo nalał sobie ko-
lejny kieliszek brandy. Phoebe wyszła z Christianem już kilka godzin temu. Wyobraził
sobie, jak kładzie synka do łóżka, a pózniej siada sama w salonie, podkulając nogi pod
brodę, i zamartwia się niepewną przyszłością.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]