[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Czy szanowny pan życzy sobie zabrać... stare
ubranko?
Meg zastanowiła się. Z kieszeni usunęła już portfel, bilet
kolejowy, książeczkę rencisty, klucze i garść drobniaków.
- Nie, szanowny pan sobie nie życzy. Proszę wyrzucić to
do śmieci.
- Bardzo trafna decyzja.
Nie było już odwrotu. Jeśli Lowriemu nie spodoba się
nowe ubranie, niech próbuje zdobywać studio w samej
bieliznie. Na taki widok świat nie był chyba jeszcze
przygotowany.
Była już pora, by obudzić staruszka. Meg wyślizgnęła się
z jego ciała i czekała na reakcję. Stare, zielonkawe oczy
Lowriego mrugnęły sennie kilka razy, a na jego wargach z
wolna pojawił się uśmiech.
- A, witam - zamruczał, nie kierując swego powitania do
żadnej konkretnej osoby.
Dziwne zachowanie. Townsendowie stłoczyli się wszyscy
pod przeciwległą ścianą.
- My się skądś znamy. - Lowrie podniósł palec.
Meg rozejrzała się. Do kogo, u diabła, Lowrie kieruje
swoje słowa?
- Mam pamięć do twarzy.
Jakich twarzy? Może to przejmowanie kontroli nad jego
ciałem rozchwiało starego. Podążyła wzrokiem za jego
99
spojrzeniem. Stary cymbał przemawiał do własnego odbicia
w wielkim lustrze. Z gardła wyrwał się jej pełen zachwytu
chichot.
- Co to za śmiechy? - Na czole Lowriego pojawiła się
dobrze jej znana bruzda oznaczająca rozdrażnienie. - I w
ogóle, o co chodzi?
Townsendowie poczerwienieli. Faktycznie, przez
ostatnich parÄ™ chwil komentowali szeptem dziwne
zachowanie nowego klienta.
- To dlatego, że mówi pan do swojego odbicia w lustrze
- poinformowała Lowriego Meg, próbując powstrzymać
śmiech.
- Co za bzdura! Przecież to nie jestem ja.
- Niech pan się lepiej przyjrzy. To pan we własnej
osobie.
Lowrie przyjrzał się dokładniej nieskazitelnie
wyglądającej postaci, którą miał przed sobą. Rzeczywiście,
ów dżentelmen tkwił w ramie. Bardzo dziwne. Chyba że owa
figura faktycznie jest odbiciem.
- O Boże - szepnął, kiedy w końcu zrozumiał, co się
dzieje. - Tak właśnie mógłbym wyglądać.
- Boże miłosierny - jęknęła Meg. - Czy zawsze musi pan
narzekać? Teraz ma pan być szczęśliwy.
Lowrie dotknął lustra, żeby się upewnić, czy nie śni.
- Jestem szczęśliwy... To zupełnie nie do wiary...
Dziękuję ci.
100
- Ależ proszę. Wszystko po to, żeby udało się panu
dostać do Zuzanny Ward.
- A ja już myślałem, że zrobiłaś to dla mnie.
- Ale z pana nudziarz. Nigdy się pan nie uśmiecha? Czy
zawsze musi się pan martwić tym, co będzie?
Lowrie wygładził jedwabny krawat.
- Kiedyś było inaczej. Wiele lat temu... nim... nim się to
wszystko stało. - Nagle uderzyła go jakaś myśl.
- Jak za to wszystko zapłaciłaś?
Choć w jej żyłach nie było nawet kropli krwi, Meg jakimś
cudem zarumieniła się.
- Wcale nie płaciłam.
- Posłużyłaś się moim ciałem, żeby okraść sklep?
- Nie.
- No więc jak to możliwe?
Meg ruszyła do drzwi.
- Nieważne. Teraz musimy się dostać do studia. Chyba
pan o tym nie zapomniał? Musimy dojechać aż do
Donnybrook.
Po raz pierwszy od wielu lat Lowrie poruszał się bez
trudu.
- Hej! Wracaj tu zaraz! Chcę znać prawdę.
- No dobrze. Ale uprzedzam: nie będzie pan
zachwycony.
- Nie szkodzi. Mów natychmiast.
Więc Meg powiedziała mu wszystko. Lowrie nie był
zachwycony.
ROZDZIAA SZÓSTY
BUZI ZUZI
Do studia telewizyjnego pojechali autobusem. Zajęli
miejsca na górze. Widok, roztaczający się z okien sprawił, że
nawet Lowrie stał się mniej zrzędliwy. Był piękny wiosenny
dzień, a ruch uliczny, który oglądali z góry, toczył się jak
rzeka życia. Jednakże Lowrie był tylko Lowriem i nie
potrafił się długo cieszyć.
- Zaraz, zaraz... a gdzie moje stare rzeczy?
- Na śmietniku.
- Jak to? Przecież nosiłem tę marynarkę dwadzieścia lat.
- Wiem. Powiedziała mi to.
W Dublinie nikt nie zwraca uwagi na starego człowieka,
który gada sam do siebie w autobusie.
- Nie miałaś prawa!
- Poważnie pan myśli o buzi i o Zuzi?
- Zmiertelnie poważnie, jeśli wybaczysz mi to
wyrażenie.
- To powiem panu, że wydaje mi się mało
prawdopodobne, aby ta pańska Zuzia rzuciła się w objęcia
szaleńca, który taszczy ze sobą torbę pełną śmierdzących
łachów. I tak
102
ma pan szczęście, że nie było tam działu męskiej bielizny, bo
pana prastare kalesony też poszłyby na przemiał.
Lowrie zbladł.
- Jak śmiałaś...
- Widziałam też pana siatkowy podkoszulek. Ręczę, że
zapamiętam ten widok do końca... - Tu urwała, bo
uświadomiła sobie, jak bardzo jest się martwym, gdy się już
nie żyje.
- Rozumiem, Meg - odezwał się Lowrie, po raz
pierwszy zwracając się do niej po imieniu. - Człowiekowi
zawsze się wydaje, że będzie żył wiecznie. A potem pstryk!
Jego czas upłynął, a on nie zdążył zrobić nawet połowy tego,
co zamierzał. Mnie to nie dotyczy. Dostałem szansę
odrobienia swoich błędów. I partnera, który mi w tym
pomoże.
Meg pociągnęła nosem, chociaż w jej oczach nie było łez. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • galeriait.pev.pl