[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i dzioby zamiast ust... Kaspra pochwyciły na długi sznur i rozszarpały, a potem zawlokły tru-
pa do głębokiej jamy, w której mieszkają. Tam kraj jest piękny, ale te potwory złe! Towarzy-
sze biednego Kaspra opowiadali nam o tym. Te potwory ich goniły, ale oni mieli sanie z mo-
torem i psy, więc zdołali uciec, choć z wielkim trudem. O! tam jest kraj dziwny! bardzo
dziwny, za morzem, na południu. Tam stoją wielkie wieże, ale rozwalone, są jakieś ogromne
maszyny czy fabryki, ale popsute, zarosłe. Te potwory pilnują tego i kłaniają się wieżom,
zdaje się jednak, że nie wiedzą, co z tym robić. Mieszkają w jamach i są złe.
Daremnie wypytywałem chcąc się dowiedzieć bliższych szczegółów o owych istotach,
żyjących za księżycowym morzem: nic nadto nie umieli mi powiedzieć. Usłyszałem tylko
jeszcze historię powrotu podróżników zza morza, okropną, dreszczem przejmującą Odyseję!
Wiatr z powrotem im nie sprzyjał, więc też nie starczyło jednej nocy na przebycie morza. Lód
już puszczał rankiem, gdy przerażeni dotarli szczęśliwie do jakiejś drobnej i -pustej prawie
wysepki, na której chroniąc się w jamach przed straszliwym równikowym upałem, przesie-
dzieli cały dzień w oczekiwaniu nocy i mrozu, aby się puścić po lodzie dalej z powrotem.
Drugiej nocy wicher odrzucił ich daleko na zachód, a na domiar złego zepsuł im się motor
przy końcu podróży, tak że walcząc z niewysłowionymi trudami, musieli iść pieszo morskim
wybrzeżem, powierzywszy psom ciągnienie sań po piasku.
I oto dotarli wreszcie do krainy Ciepłych Stawów, ażeby się dowiedzieć, że Starego
Człowieka już tam nie ma.
- Więc czego chcecie ode mnie? - spytałem wysłuchawszy tego zadziwiającego opowia-
dania.
106
- Broń nas, Stary Człowieku, broń! - zakrzyknęli równocześnie obaj posłowie. - yle nam
się dzieje bez ciebie i nieszczęścia na nas spadają! Te potwory drapieżne przebędą teraz nie-
wątpliwie morze, kiedy się już dowiedziały o naszym istnieniu, i będą walczyć z nami, gnębić
nas, trapić! A ich jest więcej! znacznie więcej niż nas!
Ze złożonymi rękoma rzucili mi się do kolan; czułem utkwione w sobie pytające, niespo-
kojne i błagalne spojrzenia Jana i jego braci - Ada tylko była nieruchoma i na pozór obojętna.
A ja stałem do głębi wstrząśnięty, wahający się jeszcze, niepewny, co powiedzieć, co
zrobić, uderzony nie tyle możliwością najazdu owych istot na ludzką kolonię księżycową, co
samą wieścią, że tu żyją jakieś istoty i rozumne, jak się zdaje. Była chwila, kiedym już myślał
wyrzec się ostatniego szczęścia, umiłowanego zamiaru przesłania wieści o sobie wam, ziem-
scy bracia moi, aby pozostać wśród księżycowego pokolenia, poznać owe dziwne, potworne
narody, mieszkające za morzem, o których istnieniu dowiedziałem się dopiero teraz, przypad-
kiem, po kilkudziesięcioletnim tu pobycie, a w razie potrzeby bronić przed nimi potomstwo
moich pomarłych przyjaciół.
Ale krótko trwało to wahanie. Jakiś bezbrzeżny smutek mnie ogarnął. I co mnie obchodzą
księżycowe narody, te z Ziemi przybyłe i tamte, szczątki jakiegoś dawnego księżycowego
ludu, mieszkające jak krety w jamach dokoła rozwalonych miast, w których snadz niegdyś
panowali dumnie ich przodkowie? Niechaj się żrą, niech walczą, niech się wygubią wzajem-
nie... Co mnie to obchodzi? Stary jestem i nie wiem, czy mi życia stanie, aby odbyć daleką,
śmiertelną podróż na bezpowietrzną pustynię - mamże je marnować teraz dla głupiej litości
lub głupszej jeszcze ciekawości? A kto mi zaręczy zresztą, że opowiadanie tych dwóch sza-
leńców jest prawdziwe? Może to nie miasta tam stoją, lecz skały spiętrzone? może owe rze-
kome narody księżycowe są tylko bezrozumnymi zwierzętami? Stary już jestem i nie mam
czasu przekonać się o tym, bo pilno mi umrzeć tam, przy grobie O'Tamora, w pełnym blasku
Ziemi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl