[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sunącej w jej stronę po torbach, między którymi była schowana. Nie znajdą jej.
Nigdy. Sukinsyny. Podłe sukinsyny.
162
Znowu głos Jules'a.
- Nikogo tam nie ma, poruczniku. Dziewczynka była sama. Ledwo mogła ustać na
nogach. Musieliśmy się nią zająć.
W uszach dziewczynki rozbrzmiały słowa porucznika:
- Tylko sprawdzamy. Obejrzymy pańską piwnicę, po czym pójdzie pan z nami do
Kommandantur.
Dziewczynka starała się nie ruszać i nie oddychać, podczas gdy światło latarki
błądziło nad jej głową.
- Pójść z panem? - Jules zdawał się przerażony. - Ale dlaczego?
Zmiech.
- Trzyma pan %7łydówkę w domu i pyta się dlaczego?
Tym razem głos Genevieve, zaskakująco spokojny. Wydawało się, że przestała
płakać.
- Widział pan, że nic nie ukrywaliśmy, poruczniku. Pomagaliśmy dziewczynce
wrócić do zdrowia. I tyle. Nie wiemy nawet, jak się nazywa. Nie była w stanie nic
powiedzieć.
- Tak - podjął wątek Jules - wezwaliśmy nawet lekarza. Absolutnie nic nie
ukrywaliśmy.
Chwila ciszy. Dziewczynka usłyszała kaszlnięcie porucznika.
- Faktycznie, tyle nam powiedział Guillemin. Nie ukrywaliście jej. Tak powiedział
dobry Herr Doktor.
Dziewczynka czuła, jak ktoś porusza ziemniaki, pod którymi się schowała. Trwała w
całkowitym bezruchu; wstrzymała oddech. Aaskotało ją w nosie i bardzo chciała
kichnąć.
Ponownie głos Genevieve: spokojny i pogodny, a równocześnie zdecydowany. Ton,
którego dziewczynka dotąd nie słyszała.
- Czy chcieliby panowie napić się wina? Odgłos przesuwanych ziemniaków ustał.
Na górze porucznik krzyknął ochoczo:
- Wina? Jawohl.'
- Może do tego odrobinę pate? - kontynuowała Genevieve tym samym pogodnym
tonem.
163
Kroki oddaliły się po schodach, a klapa opadła z trzaskiem. Dziewczynka niemal nie
zemdlała z ulgi. Objęła się ramionami. Po twarzy spływały jej łzy. Jak długo siedzieli
przy brzęku kieliszków, szuraniu stóp, głośnym śmiechu? Zdawało się to ciągnąć bez
końca. Głos porucznika wydawał się coraz radoś-niejszy. Usłyszała nawet donośne
beknięcie. Do piwnicy nie docierały za to głosy Jules'a czy Genevieve. Czy wciąż są
na górze? Co się tam dzieje? Pragnęła wiedzieć. Zdawała sobie jednak sprawę, że
musi siedzieć, gdzie jest, dopóki nie przyjdzie po nią Jules lub Genevieve.
Zesztywniała, ale nie ważyła się ruszyć.
W końcu w domu zapanowała cisza. Pies zaszczekał raz, po czym umilkł.
Dziewczynka nasłuchiwała. Czy Niemcy zabrali ze sobą Jules'a i Genevieve? Czy
była sama w domu? Po czym dotarło do niej stłumione łkanie. Klapa uniosła się ze
zgrzytem i usłyszała dochodzący z góry głos Jules'a.
- Sirko! Sirko!
Miała czerwone od kurzu oczy i mokre, brudne policzki, a gdy weszła na obolałych
nogach na górę, zobaczyła załamaną Ge-nevieve z twarzą ukrytą w dłoniach. Jules
starał się pocieszyć żonę. Dziewczynka przyglądała się bezradnie. Starsza pani
podniosła wzrok. Dziewczynka nagle przestraszyła się jej postarzałej i zapadniętej
twarzy.
- To dziecko - szepnęła Genevieve - zostało zabrane na śmierć. Nie wiem gdzie ani
jak, ale wiem, że zginie. Nie chcieli słuchać. Próbowaliśmy ich upić, ale się nie dali.
Pozwolili nam zostać, lecz zabrali Rachel.
Po pomarszczonych policzkach spływały łzy. Zrozpaczona pokręciła głową, po czym
złapała Jules'a za rękę i przycisnęła ją do siebie.
- Mój Boże, co się z tym krajem dzieje?
Genevieve skinieniem przywołała dziewczynkę, pomarszczoną dłonią uchwyciła
drobnÄ… rÄ…czkÄ™. Uratowali mnie, powtarza-
164
ia w myślach dziewczynka. Uratowali mnie. Uratowali moje życie. Może ktoś taki
uratował Michela, uratował papę i ma-man. Może jest jeszcze nadzieja.
- Moja mała Sirka! - westchnęła Genevieve, ściskając jej palce. - Byłaś taka dzielna
tam na dole.
Na twarzy dziewczynki pojawił się piękny odważny uśmiech, który przeniknął prosto
do serc starszych państwa.
- Proszę - powiedziała - nie mówcie już do mnie Sirka. Tak mnie nazywano, gdy
byłam małym dzieckiem.
- Jak zatem powinniśmy się do ciebie zwracać? - zapytał Jules.
Dziewczynka wyprostowała ramiona i podniosła głowę.
- Nazywam się Sarah Starzyński.
Byłam w drodze do domu po sprawdzeniu z Antoine'em, jak się posuwa remont.
Zatrzymałam się przy rue de Bretagne. Garaż wciąż tam był. Była również tabliczka
przypominająca przechodniom, że żydowskie rodziny z trzeciej dzielnicy zostały
zebrane w tym miejscu rano szesnastego lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego
drugiego, zanim przewieziono je do Vel' d'Hiv', skąd zostały zesłane do obozów
śmierci. To tutaj rozpoczęła się odyseja Sary, pomyślałam. A gdzie się skończyła?
Stojąc przed tabliczką, nie zwracając uwagi na ruch uliczny, niemal widziałam Sarę
idącą o świcie tego gorącego lipcowego dnia rue de Saintonge z matką, ojcem i
policjantami. Tak, miałam to wszystko przed oczami, widziałam, jak zostają
zmuszeni do wejścia do garażu, właśnie tutaj. Widziałam słodką twarzyczkę w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]