[ Pobierz całość w formacie PDF ]

był szefem USAMRIID, Wojskowego Instytutu Badawczego Chorób Zakaznych Armii
Stanów Zjednoczonych w Fort Detrick, Bix zaś szefem CDC, czyli Centrum
Zwalczania i Zapobiegania Chorób w Atlancie. Przed rokiem pracowali razem
podczas epidemii eboli, obaj też musieli się zmierzyć ze swoimi zwierzchnikami.
Fakt, że zachowali stanowiska, wiele mówił. A to, że żaden z nich nie świętował
zwycięstwa występami w telewizyjnym show ani nie zachowywał się jak celebryta,
pokazywało ich uczciwość i wierność swoim przekonaniom, które ze stanowiskiem
nie mają nic wspólnego. Być może była to jedyna rzecz, która łączyła tych tak
bardzo różnych mężczyzn.
Do boksu podeszła Rita.
 Tylko kawa  rzucił Bix, nie podnosząc wzroku.
 CoÅ› jeszcze?
 Tylko kawa  powtórzył, tym razem wyraznie ją odprawiając.
Rita głośno postawiła przed nim kubek i zaczęła nalewać kawę. Bix szybko się
zorientował, że zamiast patrzeć na swoje ręce, Rita patrzy na niego. Platt
obserwował, jak Bix przenosi wzrok z Rity na kubek i z powrotem. Siedział prosto i
czekał, aż kawa się przeleje. Rita uniosła dzbanek, nie rozlewając ani kropli. Z ust
Biksa dobyło się westchnienie ulgi.
 Na pewno nie ma pan ochoty na kawałek placka z brzoskwiniami?
Tym razem Bix podniósł na nią wzrok i rzekł:
 Bardzo chętnie.
Platt uśmiechnął się. Rita prawdopodobnie widziała, jak Bix wchodził do baru,
wyczuła jego niezadowolenie i załatwiła sprawę tak, jak nikt inny by nie potrafił. W
ciągu paru sekund pokazała mu, że tutaj wszyscy są równi.
Platt uznał, że to dobry moment, by zapytać:
 W jakiej sprawie pan do mnie dzwonił?
Szef CDC wrzucił do kawy jedną, a potem jeszcze dwie kostki cukru, nie
śpiesząc się, odzyskując pewność siebie. Potem oparł łokcie na stoliku, podniósł
kubek i wypił łyk.
W jego głosie nie było cienia beztroski czy żartu, kiedy pochylił się i rzekł do
Platta:
 Zadzwoniłem do pana, ponieważ potrzebny mi ktoś, komu mogę ufać. Kto
potrafi trzymać gębę na kłódkę.
ROZDZIAA 9
Park Narodowy w Nebrasce
Maggie sądziła, że to niemożliwe, a jednak w świetle reflektorów las wyglądał
jeszcze bardziej niesamowicie. Tam gdzie dotąd panowała absolutna ciemność,
zarysowały się wyrazne cienie. Sosnowe igły i zaschnięte liście ożyły. Zwierzęta,
dotąd niewidoczne, nagle się przestraszyły i zaczęły uciekać, widząc w tym świetle
zagrożenie. Hank wspominał coś o pumach i rysiach. Maggie gotowa byłaby
przysiąc, że widziała groznego kota, jak ich śledził wzrokiem z grani.
Przyglądała się, jak Hank i jeden z ratowników ostrożnie podnieśli owiniętego
kolczastym drutem chłopca i położyli na noszach z brezentu. Zamiast go nieść w
górę ścieżką, przecięli ogrodzenie, które dzieliło las od pastwiska. Przewiozą go
piaszczystymi wydmami na tyle samochodu terenowego i przekażą ratownikom,
którzy czekali po drugiej stronie. Karetka nie była w stanie podjechać bliżej, ledwie
widzieli poblask jej reflektorów.
Maggie ruszyła za nimi wąskimi ścieżkami między pniami drzew, udając, że
pomaga nieść rannego. Wiedziała, że mężczyzni świetnie sobie radzą, ale trzymała
za róg noszy, jakby nie potrafiła zerwać kontaktu z tym chłopcem. Wcześniej, gdy
tylko zaczęła się przesuwać i znikać z pola jego widzenia, zaczął nerwowo kręcić
głową, wyraznie jej szukał. Ratownik dał mu zastrzyk uspokajający i w końcu
chłopiec zamknął oczy. Maggie szła razem z nimi aż do miejsca, gdzie rosły wyższe
od niej trawy i rogoże, i gdzie czekał samochód terenowy. Jeszcze jedna krótka
wspinaczka na wydmę i chłopiec będzie bezpieczny.
Potem Maggie pośpieszyła z powrotem. Właśnie pomagała Donny emu
przygotować do transportu kolejnego rannego, kiedy na szczycie wydmy ujrzała
jakiegoś człowieka. Oświetlony od tylu reflektorami samochodu wyglądał jak duch.
Maggie zerknęła na Donny ego, który też już go zauważył.
 Szeryf?  spytała.
 Zapewne.
Po paru sekundach na szczycie wydmy pojawiła się kolejna postać. Potem
jeszcze jedna. I dwie następne, i znów jedna.
 Oni wiedzą, że to jest miejsce zbrodni, prawda?  Kiedy Donny nie
odpowiadał, zerknęła na niego. Przypominał sarnę oślepioną światłami
nadjeżdżającego samochodu. Maggie policzyła mężczyzn. Było ich sześciu. Jeden
ruszył w dół wzgórza, w ich kierunku.  Trzeba ograniczyć liczbę osób
przekraczających granice tego terenu  oznajmiła zdecydowanym tonem.  Mówił
pan, że życie większości rannych nie jest zagrożone, tak?
 Tak. Ratownicy już na nich czekają. Po drugiej stronie wydmy urządzą
prowizoryczne stanowisko selekcji rannych.
 Więc kim są ci ludzie?  Gdy milczał, a pozostali mężczyzni ruszyli w ślad za
pierwszym, ponagliła:  Donny?
 Może to burmistrz i radni miejscy, może rodzice. Mamy dwóch zmarłych
nastolatków i pięcioro rannych. Chcą sprawdzić, czy to ich dzieci.
 Nie może pan pozwolić, żeby weszli na miejsce zbrodni.
 Nic nie mogę na to poradzić.
 SÅ‚ucham?
 Ten obszar nie podlega mojej jurysdykcji.
 Oni też tutaj nie decydują.
Sekundy mijały. Mężczyzni szli jeden za drugim do przodu piaszczystą
ścieżką, tą samą, którą właśnie pojechał samochód terenowy. Już prawie dotarli do
wysokich rogoży. Ich głowy kiwały się w światłach reflektorów, jeden był w
kowbojskim kapeluszu, dwaj w czapkach bejsbolówkach, pozostali bez nakryć
głowy.
Maggie podniosła się, Donny pozostał przykucnięty. Rzuciła mu spojrzenie,
licząc, że go zmobilizuje, ale on patrzył na zbliżających się intruzów, jakby
zaakceptował nieuniknione. Ten potężny mężczyzna zamilkł, wycofał się, był niemal
zastraszony.
Potem Maggie usłyszała jego szept:
 To własność federalna.
 Więc podlega kompetencji Hanka?
Zobaczyła, jak potrząsnął głową, nim dodał:
 FBI jest tu ważniejsze niż Służba Leśna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl
  • p") ?>