[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Gil jest dość nieokrzesany, ale zawdzięczam mu życie. Właściwie to nieraz
wyciągał mnie z opałów. W sumie porządny z niego gość. A Tom... Tom to jeden z
najbardziej uczciwych, szlachetnych ludzi, jakich znam.
Położywszy się na boku, głaskał Pannę Werbenę. Na jego twarzy malował się
wyraz zadumy. Nagle zmrużył oczy, a w jego głosie zabrzmiała nuta prowokacji.
- Nie wiem, czy wiesz, z kim się zadajesz. Jestem typem faceta, który
wieczorami lubi siedzieć przed telewizorem, z butelką piwa i hot dogiem, i oglądać
zawody sportowe.
- Ależ ja nie mam nic przeciwko jedzeniu hot dogów, piciu piwa czy oglądaniu
zawodów sportowych! - zawołała gniewnie.
- Rzecz w tym, czy ktoÅ› taki jak ja nadaje siÄ™ dla kogoÅ› takiego jak ty?
Zaskoczył ją.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi... - rzekła, usiłując zyskać na czasie. Musiała
się wziąć w garść!
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedział, przedrzezniając ją. - Kiedy trzeba
zająć stanowisko, cizie takie jak ty zawsze odpowiadają w ten sposób.
Cizie takie jak ja? Czy on upadł na głowę? Postanowiła jednak przejść nad tym
do porzÄ…dku dziennego.
- Mam zająć... stanowisko?
- Może to niewłaściwe słowo. Raczej wyłożyć karty na stół. Nie owijać
niczego w bawełnę. Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię.
- Na miłość boską, o czym mówisz?!
- Słuchaj, podobasz mi się. Ja tobie chyba też. Ale różnimy się. O tym właśnie
mówię. Jestem taki, jaki jestem. I wiodę takie życie, jakie wiodę. - Zatoczył ręką
- 114 -
S
R
szeroki krÄ…g. - Nieokrzesani kumple i picie piwa na kocu to jeden jego aspekt. A
drugi? %7łe często wracam do domu brudny i okopcony. Może się też zdarzyć, że w
ogóle nie wrócę, że zamiast mnie w drzwiach stanie kapitan albo ksiądz. %7łycie ze
strażakiem u boku wcale nie jest takie łatwe, jak ci się wydaje.
- Skąd wiesz, co mi się wydaje? - oburzyła się, czując, jak narasta w niej złość.
- Do diabła, przecież jestem lekarzem! To ja zszywałam twoje rozharatane ramię, nie
pamiętasz?
Wciąż nie mogła pojąć, do czego Matt zmierza. %7łe będzie wracał brudny albo
w ogóle nie wracał? %7łe do drzwi zastuka kapitan? Jaki kapitan? Albo ksiądz. Jaki
ksiÄ…dz? Do czyich drzwi? Do czyjego domu?
- No właśnie. Jesteś lekarzem. Przywykłaś do luksusu, do towarzystwa
kulturalnych, dobrze wychowanych ludzi. Czy umiałbym się wpasować w twój świat?
- Zanim zdołała zareagować, poderwał się z koca. - Mniejsza z tym - powiedział,
upychajÄ…c wszystko z powrotem do kosza. - Niepotrzebnie zaczÄ…Å‚em tÄ™ rozmowÄ™.
Może po prostu jestem przewrażliwiony.
Zaniemówiła. Przewrażliwiony? Czym go sprowokowała? Tym, że nie lubi
piwa? %7Å‚e woli wino? ZgarnÄ…Å‚ z ziemi PannÄ™ WerbenÄ™.
- Chyba chce jej się pić - rzekł i z psem na rękach ruszył nad wodę.
Przez resztę popołudnia zachowywali się jak para skłóconych małżonków,
którzy przy dziecku udają, że nic złego się nie dzieje. W tym wypadku w roli dziecka
wystąpiła Miss Werbena. I Matt, i Danni przemawiali czule do psa, ale prawie wcale
nie odzywali siÄ™ do siebie.
Kiedy w ciszy płynęli w dół rzeki, Danni zastanawiała się nad słowami Matta.
Co rozumiał przez życie ze strażakiem u boku?
A on wiosłował, rozmyślając nad tym, co zrobił. Po raz kolejny zdołał
zniechęcić do siebie piękną i mądrą kobietę.
- 115 -
S
R
Rozdział 12
- Masz gościa - szepnęła jej Carol na ucho.
- Co? Kogo?
Danni podniosła z irytacją głowę znad dokumentów, które przeglądała, ale
Carol zniknęła już za rogiem. Czemu ona się tak dziwnie zachowuje? - pomyślała
Danni, odsuwając krzesło od biurka. Wyciągnęła głowę i patrząc w głąb holu,
usiłowała dojrzeć dyżurkę pielęgniarek.
Matt. Stał wsparty o kontuar recepcji, wzbudzając powszechne zainteresowanie.
Miał na sobie kowbojskie buty, kowbojski kapelusz, obcisłe dżinsy, świeżo
wyprasowaną koszulę w kratę oraz tę swoją fantastyczną, niepowtarzalną skórzaną
kurtkÄ™.
- Cześć! - zawołał wesoło na widok Danni. - Oj, przepraszam, już zwalniam
miejsce - powiedział do uśmiechającej się zalotnie pielęgniarki, która usiłowała się
obok niego przecisnąć.
- Matt? Co tu robisz? - zdziwiła się Danni.
Uniosła rękę, żeby ściągnąć z głowy plastikowy czepek, po czym zmieniła
zdanie, uznając, że pewnie włosy ma przypłaszczone.
- Zajrzałem do twojego gabinetu, ale powiedziano mi, że odbierasz poród.
Bardzo ci przeszkadzam?
- Nie, dziecko się już urodziło.
Rozejrzała się dookoła. Wszyscy sprawiali wrażenie szalenie zaaferowanych,
pochłoniętych pracą: pielęgniarki, sanitariuszki, laborantki. Zazwyczaj nie sposób było
ich uciszyć, a teraz panowała cisza jak makiem zasiał.
- Moglibyśmy chwilę pogadać?
- Tak. Chodzmy do bufetu. Carol - zwróciła się do przyjaciółki - gdybym była
potrzebna, daj znać na pager.
Carol posłała szefowej uśmiech tak promienny, tak wiele mówiący, że Danni
miała ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.
- 116 -
S
R
Czy człowiek nie może tu mieć odrobiny spokoju i prywatności? - pomyślała.
Najwyrazniej nie. Kiedy w drodze do windy obejrzała się za siebie, zobaczyła, że
wszystkie pracownice szpitala wpatrujÄ… siÄ™ w Matta jak wielbicielki w ukochanego
idola muzycznego.
W bufecie Danni kupiła kawę dla Matta i niskokaloryczny napój czekoladowy
dla siebie, po czym wyszli na dziedziniec, z dala od zaciekawionych spojrzeń, i usiedli
na kamiennej ławce pod dużym rozłożystym dębem, który trochę osłaniał ich przed
listopadowym wiatrem.
- Przykro mi, że przeszkadzam ci w pracy - powiedział, wskazując kubkiem na
jej plastykowy czepek - ale dziś zaczynam trzydniowy dyżur i nie chciałem odkładać
przeprosin na pózniej.
- Przeprosin? - Danni owinęła się mocniej fartuchem i pociągnęła łyk gorącej
czekolady.
- Trochę tu zimno, prawda? - Przysunął się bliżej, tak by osłonić ją własnym
ciałem. - Lepiej?
Skinęła głową. Jasne, że lepiej! Nie potrafiła jednak zrozumieć, jak można czuć
podniecenie od samego patrzenia na kogoś, siedzenia koło tej osoby i wdychania
zapachu jej wody kolońskiej.
- Tak, przeprosin - kontynuował Matt. - Za moje zachowanie w sobotę nad
rzeką. Myślałem o tym cały następny dzień i...
- Nie gniewaj się, że nie zadzwoniłam - przerwała mu Danni. - Wiem, że
próbowałeś się ze mną skontaktować, ale potem miałam urwanie głowy. Trzy porody,
w tym jeden z komplikacjami. - Pociągnęła kolejny łyk czekolady.
- Rozumiem. Zdaję sobie sprawę, że w szpitalu nie zawsze masz czas podejść
[ Pobierz całość w formacie PDF ]