[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tego zrozumieć. Szczególnie taka kobieta jak ty. Natura stworzyła nas,
mężczyzn, dokładnie po to, żebyśmy polowali. Jesteśmy agresywną płcią,
również za sprawą natury. W przypadku polowania agresja służy temu,
czemu powinna: przetrwaniu.
 Co zamierzasz zrobić?  spytała z lękiem w głosie.
Nagle perspektywa wejścia pod koce z tym mężczyzną wydała jej się w
najwyższym stopniu niepokojąca.
 Odświeżyć się  wskazał w stronę wulkanicznego stawu.  Bolą mnie
trochę mięśnie od ciągnięcia cię za sobą przez cały dzień. Myślę, że
powinienem wrócić do formy, żeby móc jutro robić to samo.
Podniosła się i w blasku zamierającego ognia ruszyła w kierunku
paprociowego łóżka.
 Jutro postaram się być lepsza  powiedziała zagryzając wargi. 
Postaram się nie być dla ciebie takim... cholernym ciężarem.
Uklękła i zaczęła poprawiać koce.
 Tak  odparł lakonicznie  postaraj się.
Okryła się i leżała odwrócona do niego tyłem. Zciągnęła z siebie mokrą
bieliznę i odrzuciła ją na bok, zakopując się głębiej w koce. Jego słowa
piekły jak użądlenia os. Dała dzisiaj z siebie wszystko, a i tego było za
mało. Przygryzła wargi. Azy napłynęły jej do oczu. Mruganiem próbowała
je powstrzymać. Pozwolić im spłynąć  znaczyło to okazać ostateczną
słabość. Nie spała, gdy odchylił koce i położył się obok jej napiętego ciała.
Leżał tak umięśniony i ciepły, pachnący czystością. Nie próbował jej
dotykać. Znowu zagryzła wargi i starała się powstrzymać łzy. Nie chciała
pozwolić sobie na płacz w jego obecności. Wolałaby raczej umrzeć.
 Coś nie tak?  jego szept zabrzmiał nieszczerze. Czuła, że uniósł się na
łokciu i patrzył na nią.
Chciała smagnąć go odpowiedzią, która zraniłaby go tak boleśnie, jak
on przed chwilą ją zranił. Ale nie mogła. Musiała powiedzieć mu prawdę.
 Boję się  wyznała zduszonym głosem.
Czuła, jak nachyla się w ciemności nad jej twarzą.
 Czego się boisz?  spytał cicho.
 Lękam się o pandę  powiedziała tym samym zdławionym szeptem. 
O jej dziecko. I o siostrę.
Nastąpiła chwila ciszy. Słychać było tylko strumień szemrzący u wyjścia
z groty.
 Odnajdziemy je  powiedział.
I znowu strumień w ciemnościach nucił swą sekretną piosenkę. Josie
spojrzała w górę: mężczyzna był jedynie cieniem wśród ciemności.
Wyczuwała tylko jego obecność.
 Boję się także o siebie  przyznała drżącym głosem.  Czy dam sobie
radę.
Po policzku słynęła jej łza i nienawidziła się za to. Ugryzła się w rękę,
próbując stłumić odgłosy własnej słabości.
 Josie, Josie  wyszeptał biorąc ją w ramiona.  Dasz sobie radę. Zaufaj
mi. Nie chciałem cię zranić. Po prostu powiedziałem coś w złości. Dawałaś
sobie dotąd radę lepiej niż większość mężczyzn. Wierz mi.
Rozpaczliwie zarzuciła mu ręce na szyję.
 Boję się  powtórzyła z przerażającą żarliwością.
 Nie bój się  nakazał.  Przytul się do mnie. Tak mocno jak potrafisz.
Kierowana wewnętrznym impulsem przywarła do niego. Objął ją moc-
niej i przyciągnął bliżej. Poczuła gładki, twardy tors i przepływające w jej
nagie piersi ciepło.
 Whitewater?  głos stłumiła bliskość jego warg.
 Jestem tutaj  powiedział i poczuła na ustach ciepło jego oddechu. 
Jesteś bezpieczna, ponieważ jesteś ze mną. Rozumiesz? Jesteś ze mną.
Zbliżył do niej twarz jeszcze bardziej i jego ciepłe usta objęły władzę
nad jej ustami. Jego ręce przesuwały się wzdłuż jej gładkiego ciała, a jego
długie nogi splotły się z jej nogami. Odkrywał wargami drżącą miękkość jej
warg, kosztując je na tysiąc sposobów i ani na chwilę nie odrywając się od
nich. Radosna zaborczość tego pocałunku nie pozwoliła jej nabrać oddechu;
gdy próbowała to zrobić, jego język wślizgnął się do jej ust pieszcząc ją jesz-
cze bardziej intymnie. Przesunął w górę dłonie i dotknął wrażliwych
koniuszków jej piersi. Zaczęła drżeć, a jego dotyk stawał się coraz bardziej
podniecający i zachłanny. Powoli oderwał od niej usta i pozwolił swoim
gorącym wargom badać delikatną wklęsłość jej szyi, satynową skórę wokół
obojczyka i wreszcie zagłębienie pomiędzy drżącymi piersiami. Jego skóra
zdawała się parzyć ją w dłonie. Wplotła palce w jedwabistą czerń wilgot-
nych włosów. Jego usta rozpoczęły swą dręczącą podróż z powrotem, zno-
wu zatrzymując się na szyi, na łuku brody, po to, by ponownie złączyć się z
jej ustami w pocałunku tak głębokim, jakby chciał wyssać jej duszę.
Bliskość ich nagich ciał była dla niej jak narkotyk, który kazał jej wołać o
więcej. Trzymał ją w objęciach, a ciemność obejmowała ich oboje  i tajem-
nice, których poznania łaknęło jej spragnione ciało. Chciała, aby jej wargi
potrafiły nasycić niespokojny głód jego ust. Czuła pieszczotę jego dłoni
zmysłowo wędrujących po jej ciele, od piersi do ud, od ud do piersi i z
powrotem.
 Josie  wyszeptał  czuję, jaka jesteś piękna. Chciałbym cię widzieć, ale
czuję tylko twój dotyk i smak. I jest on tak... wspaniały...
Znowu pocałował ją, drażniąc językiem jej język. Opasał ją ramieniem,
przyciągając jak najbliżej do siebie.
W oddali odezwał się ten sam nocny ptak. Jego ochrypły głos zdawał się
ostrzegać: Nie, nie, och nie, och nie, och nie! Ciemność powtórzyła ten
krzyk dziwnym echem. Oboje znieruchomieli na sekundę, jakby zdając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl