[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nr 8  KOSMOZOO  PROSPEKT POKOJU
Kola bez chwili wahania wskoczył do tego właśnie autobusu, dał susa przez pomieszczenie dla
pasażerów i z szybkością strzały znalazł się za zasłoną na przystanku  Prospekt Pokoju . Tam z kolei
zobaczył autotobus:
Nr 3  PROSPEKT POKOJU  BULWAR GOGOLA
Niestety przed wejściem zgromadziła się grupka osób. Trzeba było stanąć w kolejce. Ludzie
donikąd się nie spieszyli, rozmawiali spokojnie i Kola stracił całą minutę, zanim udało mu się wejść
do autobusu. Wchodząc, obejrzał się i spostrzegł chudego bandytę wynurzającego się z sąsiedniego
autobusu. Kręcił głową na wszystkie strony wypatrując Koli. A więc nie udało się Koli przechytrzyć
porywaczy, rozdzielili się  jeden wsiadł do ósemki, drugi zaś czatuje nań gdzie indziej.
Zdesperowany Kola prześliznął się między nogami pasażerów i jak wyrzucony z katapulty
przeleciał przez ekran.
Nie wiedział, czy złodziej zdążył go zauważyć, tak czy owak postanowił nie tracić czasu. Omal
nie zwaliwszy z nóg jakiejś kobiety, puścił się pędem przez plac. Nie oglądał się w strachu, że
zobaczy piratów, usłyszy okrzyk albo nawet strzał. Dopiero gdy dobiegł do pierwszych drzew i ukrył
się za grubym pniem klonu, zaczerpnął wreszcie tchu.
Z pewnością powinien był jeszcze na Prospekcie Pokoju wezwać na pomoc ludzi wsiadających
z nim do autobusu, ale do takich pomysłów trzeba mieć spokojną głowę. Gdy jednak gonią cię
przestępcy, masz w niej zupełną pustkę. Zwłaszcza, jeśli są wściekli jak psy spuszczone z łańcucha 
odebrano im przecież najcenniejszą zdobycz.
Stojąc za drzewem, Kola zaczął intensywnie myśleć. Nie wróci do Kosmozoo  skoro Alicja
miała czelność spuścić z oka myelofon, niech sobie teraz popłacze. Znamy te mądralińskie prymuski
 myślał. Nigdy do prymusów nie należał i nie miał zamiaru należeć. Ale nie był złym chłopcem
i wpadł na pomysł, jak zwróci myelofon. Odda go Dżawadowi lub któremukolwiek przyrodnikowi ze
szkolnej pracowni. Znają Alicję, więc nie będą mieli z tym kłopotu. A on będzie już dawno w domu.
Przemyślawszy wszystko dokładnie, chciał ruszyć w dalszą drogę, gdy nagle spostrzegł
gramolącego się z autobusu grubasa. Różowa łysina lśniła w promieniach zachodzącego słońca jak
balonik. Rozglądał się na wszystkie strony. Kola przytulił się do klonu.
Nie, grubas go nie zauważył, podszedł natomiast do kobiety, której Kola o mało nie zbił z nóg
wylatując jak z procy z autobusu. Kobieta stała na postoju czekając na wolny flip.
Grubas uprzejmie skłonił się przed nią i o coś zapytał... Kola nie mógł rozróżnić słów, nietrudno
jednak było się domyślić, że tamten pyta, czy nie przebiegał tędy przed chwilą jakiś chłopiec. I ku
swemu przerażeniu zobaczył, że kobieta skinęła potakująco głową, ruchem ręki niemal wskazując 
jak mu się wydało  miejsce, w którym był ukryty. Skurczył się jeszcze bardziej za pniem klonu. Co
robić? Widział, że grubas wyjął z kieszeni coś czarnego, z pewnością nadajnik. Wzywa kolesia. Nie
wolno tracić ani sekundy.
I popędził jak szalony.
BIEGIEM DO WEHIKUAU CZASU
Gdyby Kola miał czas na zastanowienie, niewątpliwie nie ruszyłby się z miejsca. Z przystanku
nie był widoczny, ale gdy tylko wybiegł ze swojej kryjówki, grubas zauważył, jak poruszyły się,
zafalowały krzaki i nie czekając na swego kompana, rzucił się w pogoń. No cóż, na krótki dystans
Kola robił zapijaczonych i zgnuśniałych piratów jak chciał. Natomiast przy długim dystansie piraci
brali górę, ponieważ byli znacznie silniejsi. Dawno już wymienili swoje stare serca na sztuczne, tym
bardziej, że na nic im była serdeczność, a spodziewali się, iż elektroniczne serca na samoładujących
się bateriach zapewnią im tysiąc lat życia.
Przebiegłszy aleją około stu metrów, Kola obejrzał się i zobaczył grubasa właśnie wyłażącego
z krzaków, zrozumiał, że nie zdoła dobiec do przyrodniczej pracowni szkolnej, zboczył więc ze
ścieżki, przeskoczył przez krzewy i w dwóch susach dotarł do jezdni. Postanowił ukryć się w domu,
który pomagał budować dzisiejszego ranka. Niestety, budowniczych już nie było. W dodatku wejście
czy to celowo, czy też przez niedopatrzenie budowniczych całkiem zarosło koralami, a okna
znajdowały się zbyt wysoko, by mógł do nich dosięgnąć. Zresztą strach tam włazić  gdyby piraci
zauważyli, znalazłby się w pułapce. Rzucił się więc na skos ku bulwarowi i pomknął w kierunku
pracowni. %7łeby tylko zdążyć! Przy tylu dzieciach bandyci nie ośmielą się napaść na niego. A jeśli
nawet  to Dżawad z Arkaszą uratują myelofon.
Wypadł na placyk, przebiegł obok klombu i polanki, na której próbował rankiem hodowlanych
obarzanków, nie było tam jednak nikogo. W basenie spokojnie pływały delfiny, a jeden spostrzegłszy
Kolę, podskoczył w wodzie, jak gdyby ciesząc się ze spotkania znajomego.
 Gdzie Dżawad?  krzyknął w biegu Kola.
Delfin, oczywiście, nic nie odpowiedział. Z drzewa zsunął się koczkodan i zaczął biec
w podskokach obok Koli.
Ani jednego biologa. %7ływej duszy. Wszyscy poszli do domu. Kola usłyszał z daleka sapanie.
 Stój!  doleciał go okrzyk.
Zauważyli go!
Zboczył z dróżki, skoczył ku pracowni. Ale koralowy domek był zamknięty.
Nie ma nawet gdzie ukryć myelofonu, aby był niewidoczny dla bandytów.
Co gorsza, samemu nie ma gdzie się schować.
Pozostawała tylko jedna droga  przez Siwcew Wrażek do Instytutu Czasu.
Kola pędził ulicą, klucząc niczym zając. Wyczytał gdzieś, że jeśli ktoś biegnie w taki właśnie
sposób, trudniej go postrzelić.
Przystanął obok ławki, na której niedawno siedział ze staruszkiem Pawłem. Czuł, że nie jest już
w stanie zrobić ani kroku. W pobliżu przelatywał pęcherz, w którym siedział jakiś mężczyzna. Kola
w desperacji zamachał rękami, ale pasażer nie zrozumiał, o co mu chodzi. W odpowiedzi również
pomachał ręką i poleciał dalej.
Usłyszał znów złowieszcze sapanie. Grubas skręcał już w Siwcew Wrażek. Kola marzył o chwili
wytchnienia, nadaremnie jednak. Trzeba było jeszcze raz się sprężyć i znów biec, biec.
Oto i Instytut Czasu. Tak samo spokojny, ogromny i majestatyczny jak rankiem. I tak samo pusty.
%7łe też Kola musiał zawędrować w przyszłość akurat w dzień świąteczny, kiedy większość
Moskwiczan wybrała się na Księżycowy Festiwal lub też na południe, nad morze, opalać się
i odpoczywać!
Z rozpędu wleciał na przezroczystą ścianę  wejście do Instytutu. Tym razem jednak ściana nie
ustąpiła tak jak rano, kiedy zeń wychodził. Osobom postronnym wstęp był wzbroniony, ponieważ [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl