[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potrzebny sprzęt, gdy pod przychodnię podjechały dwa landrovery z pozostałymi
ratownikami. Załadowali ekwipunek i wyruszyli.
Dojechali do miejsca, skąd mieli zacząć pieszą wędrówkę. Zapakowali plecaki,
sprawdzili, czy działają latarki. Jan spojrzała w ciemność.
Boisz się? Bo ja tak usłyszała za sobą cichy głos.
To dla mnie więcej niż zwykła wyprawa ratunkowa. To miejsce, ta pogoda... I znów
jesteśmy razem. Mam wrażenie, jakbyśmy wyruszali na poszukiwanie utraconych dusz.
Rozpoczęli wspinaczkę po stromym zboczu. Chris i Jan szli na końcu. Wiatr przybierał na
sile, wiejąc im prosto w twarz. Z trudem znajdowali oparcie dla stóp.
Po godzinie wyczerpującego marszu Peny zarządził krótki odpoczynek. W tym czasie
skontaktował się z Johnem Garrettem, który koordynował akcję.
John właśnie odebrał wiadomość z roztrzaskanego samolotu. Podobno jeden z rannych
ma odmę wentylową. Umrze, jeżeli pomoc nie dotrze do niego w ciągu pół godziny.
To niemożliwe odezwał się czyjś głos. Dotrzemy tam najwyżej za godzinę.
Jest krótsza droga wtrącił Chris. Już raz tamtędy szedłem. Trzeba przejść wzdłuż
Pitt s Rake, a potem wpiąć się jakieś dwadzieścia metrów po skale. Dalej już jest blisko.
Nie zgadzam się oświadczył Perry. Nie mogę ryzykować życia żadnego z was.
Ostatnim razem, kiedy szedłeś przez Pitfs Rake...
Zginął człowiek dokończył Chris. To był ojciec Jan. Przez sześć lat myślałem o
tym, czy dobrze wtedy zrobiłem. Ale dość tego. My tu rozmawiamy, a tam ktoś umiera. Chcę
pójść tym skrótem.
Pójdę z tobą odezwała się Jan.
Nie uciÄ…Å‚ Chris. Nie chcÄ™ ciÄ™. Nie jesteÅ› mi potrzebna.
Możesz mnie nie chcieć, ale będę ci potrzebna.
Dosyć przerwał Peny. Po powrocie do bazy poproszę was o rozmowę. Wyrzucę was
z zespołu. W naszej pracy nie ma miejsca na kłótnie. Podjąłem decyzję. Pójdziecie razem
przez Pitfs Rake. Zróbcie, co w waszej mocy. Ruszamy.
Chris chwycił Jan za rękę.
Jak myślisz, co będę czuł, kiedy się zabijesz? spytał chrapliwym głosem.
To samo co ja, gdybyś ty się zabił. Moje życie straciłoby sens. Przestańmy się wreszcie
kłócić. Tam jest droga.
Znam drogę i będę prowadził. Zwiążmy się linami. Szli bardzo niebezpiecznym
trawersem. Wiatr był tak silny, że posuwali się niemal na czworakach. Dotarli wreszcie do
skalnej ściany. W dzień, przy dobrej pogodzie, wspinaczka tą trasą nie przedstawiała
większych trudności.
Tutaj spadł twój ojciec. Chris starał się przekrzyczeć wycie wiatru. Nie chcę
żadnych dyskusji. Idę pierwszy, a ty za mną. Zrozumiałaś?
Zgoda.
Po chwili jego sylwetka zniknęła w ciemnościach. Widziała jedynie światło latarki
rzucające niespokojny blask na skałę. Wreszcie usłyszała jego okrzyk:
Jestem na górze! Ruszaj!
Nigdy jeszcze nie pokonywała tak trudnej drogi. Wspinała się jednak coraz wyżej. W
pewnej chwili jej ręka straciła oparcie. Zachwiała się i osunęła w dół. Na ułamek sekundy
opanował ją paraliżujący strach, ale lina naprężyła się i jej ciało zatrzymało się z gwałtownym
szarpnięciem.
Trzymam cię! usłyszała głos Chrisa. Wszystko w porządku?
Tak! IdÄ™ dalej!
Po pięciu minutach poczuła, jak Chris chwyta kołnierz jej kurtki.
Udało się! Spójrz, tam chyba jest samolot. Mam nadzieję, że zdążyliśmy.
Znalezli się na niewielkim skrawku płaskiego terenu, jedynym w całej okolicy. W oddali
majaczyło niewyraznie światło, zapewne z kabiny samolotu. Pilot miał niebywałe szczęście,
że zdołał tu dolecieć, ale już nie zdołał dobrze wylądować. Ogon samolotu sterczał wysoko w
górze, jedno skrzydło całkiem odpadło, a silnik zarył się głęboko w grząską ziemię.
Zatrzymali się w niewielkiej odległości od wraku.
Zaczekaj tu, zobaczę, co się tam dzieje powiedział Chris.
Podszedł ostrożnie do samolotu, obejrzał go i zajrzał do kabiny. Dopiero wtedy dał jej
znak, że może się zbliżyć. W kabinie było czterech mężczyzn. Pilot nie dawał znaku życia.
Ten, który siedział obok, miał zamknięte oczy, jęczał i oddychał z trudem.
Jeden z mężczyzn na tylnym siedzeniu był nieprzytomny, miał zakrwawioną twarz. Drugi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]