[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czym udaliśmy się na Leicester Square.
W  Alhambrze wzbudziliśmy powszechną uwagę. Kasjer opryskliwie
skierował nas za kulisy od Castle Street i obsztorcował za półgodzinne spóznienie.
Gdy wytłumaczyliśmy mu, z niejakim trudem, że żaden z nas nie jest
 światowej sławy człowiekiem- gumą z Himalajów , wziął od nas pieniądze i wpuścił
do środka.
Jeszcze większą sensację wzbudziliśmy wewnątrz. Wszystkie oczy były z
podziwem utkwione w naszych ogorzałych od słońca obliczach i malowniczych
strojach. Byliśmy na piedestale. Przeżyliśmy swoją wielką chwilę.
Wyszliśmy po pierwszym balecie i udaliśmy się z powrotem do restauracji,
gdzie czekała już na nas kolacja.
Muszę wyznać, że była to dla mnie rzadka przyjemność. Przez ponad dziesięć
dni żywiliśmy się wyłącznie mięsem na zimno, keksami i chlebem z dżemem. Była to
prosta, pożywna dieta, lecz pozbawiona większych atrakcji, toteż bukiet burgunda,
aromat francuskich sosów, widok czystych serwetek i złocistych bagietek - wszystko
to mile nas połechtało.
Konsumowaliśmy w skupieniu, popijając wybornym winem, aż przyszła
chwila, kiedy, wypuściwszy ze zgnuśniałych palców noże i widelce, rozparliśmy się
w krzesłach, wyciągnęliśmy pod stołem nogi, pozwoliliśmy, by serwetki sfrunęły na
podłogę i nareszcie znalezliśmy czas, by trochę bardziej krytycznym okiem przyjrzeć
się zakopconemu sufitowi. Wreszcie odstawiliśmy kieliszki na wyciągnięcie ramienia
i ogarnęła nas błogość, zaduma i wyrozumiałość.
Potem Harris, który siedział pod oknem, odsunął portierę i wyjrzał na ulicę.
Jezdnia połyskiwała mrocznymi plamami wilgoci, nikłe światło latarń chwiało
się z każdym porywem wiatru, deszcz pluskał miarowo w kałuże i ciekł rynnami do
wezbranych rynsztoków. Przemknęło kilku przemoczonych przechodniów, skulonych
pod ociekającymi parasolami. Kobiety szły z podkasanymi sukniami.
- Nie powiem - zaczął Harris, sięgając po kieliszeku. - Podroż mieliśmy
przyjemną i składam serdeczne dzięki Mateczce Tamizie, ale myślę żeśmy się
słusznie zwinęli. Piję za zdrowie trzech panów w jak największym oddaleniu od
łódki!
Montmorency, który stał przy oknie na zadnich łapach i wyglądał w noc,
krótkim, lecz stanowczym szczeknięciem dał znać, ze solidaryzuje się z toastem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl