[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zainteresował się kimś tak młodym jak ja.
- Nigdy nic nie wiadomo, lepiej nie kusić losu. Czy mam rozumieć, że
więcej do niego nie pójdziesz?
- Masz rozumieć, że będę robić to, co sama uznam za stosowne. Jeśli on
mnie zaprosi, a ja będę chciała pójść, to pójdę.
Will ostentacyjnie odchylił się do tyłu, urażony.
Reszta wieczoru upłynęła w tak napiętej atmosferze, że nie zabawili długo
w restauracji. Will w milczeniu odwiózł ją do hotelu. Weszła do pokoju i z
kwaśną miną usiadła na łóżku. Nie wiedziała, co tak niekorzystnie wpłynęło na
jej samopoczucie: zachowanie Willa, plotki o Marku, czy AZT.
Przez trzy dni w ogóle go nie widziała. Pracował chwilowo w odległym
szpitalu, a jego miejsce zajął pan Edwards - człowiek mniej przystępny od
Marka, ale bardzo kompetentny.
Teraz oboje pochylali się nad mężczyzną, którego przywieziono z
oddziału nagłych wypadków: ostre bóle żołądka, wymioty, nalot na języku,
nieświeży oddech.
- Co pani na to, doktor Grey? - zwrócił się lekarz do Rosalindy.
- Zapalenie wyrostka. Trzeba go szybko wyciąć, żeby uniknąć zapalenia
otrzewnej.
- Podzielam pani diagnozÄ™. Zrobi to pani od razu?
- Sama?
- 85 -
S
R
- Rozumiem, że robiła to już pani pod nadzorem? - Skinęła głową. - A
zatem proszę zadbać o salę operacyjną i anestezjologa. Jak pani wie, to niezbyt
trudna operacja. Ale oczywiście będę w pobliżu.
Tak się złożyło, że anestezjologiem była akurat Mary-Lou Day. Po
operacji, która poszła gładko, panie zamieniły z sobą parę słów.
- To twoja pierwsza samodzielna operacja, tak? - upewniła się Mary-Lou,
zdejmujÄ…c zielony kitel i wrzucajÄ…c go do kosza na brudnÄ… bieliznÄ™. - Chcesz
zostać chirurgiem?
- Jeszcze nie wiem.
- A powinnaś, już ja się na tym znam. No i przydałoby nam się więcej pań
w tym zawodzie... Skoczymy na kawÄ™?
Zabrzmiało to bardziej jak polecenie niż pytanie i Rosalinda, uśmiechając
się do siebie pod nosem, posłusznie podążyła za nią do bufetu.
- Mnóstwo się uczysz, ciężko pracujesz i słuchasz rad starszych, tak? -
spytała Mary-Lou, gdy już siedziały przy stoliku.
- Robię, co mogę - odparła ostrożnie Rosalinda.
- Pozwól, że i ja udzielę ci pewnej rady: nie umawiaj się z facetami
starszymi od siebie. SÄ… niebezpieczni.
- Dlaczego mają być niebezpieczni?
- Chyba dlatego, że są starsi, bardziej doświadczeni.
- Rozumiem, że ostrzeżono mnie niejako... na zlecenie?
- Zgadza się. Wiedziałam, że jesteś bystra.
- Na zlecenie Willa Robertsa?
- Nie wolno mi zawieść zaufania. My, lekarze, musimy trzymać się
razem. Czy Will to twój chłopak?
- Od trzydziestu sekund już nie.
- Mam nadzieję, że to nie przeze mnie.
- I tak oto Will wyszedł na głupka. A przecież można było zrobić to
subtelniej, sprytniej.
- 86 -
S
R
- Owszem, można było, tyle że mnie wcale na tym nie zależało. Gdyby
mnie grzecznie poprosił... o, to co innego. Ale on próbował mnie szantażować!
Groził, że rozpowie wszystkim o mnie i Marku Harrisonie. Bo to o nim, jak
mniemam, mówimy?
- Przecież to tylko dobry znajomy. Nie jest dla mnie nikim szczególnym.
- Naprawdę? No cóż, twój nowy ekschłopak Will będzie kiedyś
znakomitym anestezjologiem, wierz mi. Dobrze jednak, że jego pacjenci będą
przeważnie nieprzytomni, bo mógłby ich zanudzić do nieprzytomności. Byłby to
taki nowy rodzaj narkozy. A ciebie on nie nudzi, moja miła?
- Dobrze zna się na medycynie - odrzekła wymijająco Rosalinda, ale już
było za pózno: uświadomiła sobie, jak straszliwie Will ją nudzi.
- Na medycynie, a niech mnie! Mam ochotę zacytować ulubione
powiedzenie twojego szefa:  W medycynie chodzi o ludzi, nie o choroby". -
Dopiła kawę. - Miałam cię odstraszyć, opowiadając ci o moim romansie z
Markiem. Pozwól więc, że to zrobię.
- Wypijmy po jeszcze jednej kawie - wtrąciła pośpiesznie Rosalinda i
zerwawszy się z miejsca, pobiegła do bufetu.
Cała ta rozmowa przebiegała zbyt szybko. Czy powinna powiedzieć
Mary-Lou, że nie interesują jej plotki? Czy może raczej powinna jej wysłuchać?
Czy to w porządku, że rozprawiają o Marku za jego plecami? Ale przynajmniej
jednego Rosalinda mogła być pewna: że Mary-Lou jest szczera i prostolinijna.
- Zdecydowałaś się mnie wysłuchać? - spytała z uśmiechem, gdy
Rosalinda powróciła do stolika. - Bo wiesz, może będę mogła pomóc dwojgu
ludziom, których lubię... No więc owszem, zgrzeszyłam z Markiem. Był
dowcipny, uroczy, troskliwy, uważny. I od początku było jasne, że nie będzie to
miłość stulecia. Oboje byliśmy samotni i postanowiliśmy, że przez jakiś czas
będziemy dla siebie dobrzy.
- Mark czuł się samotny? Przecież jest taki lubiany, ma tylu znajomych i
przyjaciół.
- 87 -
S
R
- A jednak czuł się osamotniony, tak jak i ja. Pomogliśmy sobie i nikomu
nie stała się krzywda. To naprawdę cudowny mężczyzna. Nie sądzisz,
Rosalindo?
- Tak, chyba tak.
- I w dodatku jest wspaniałym kochankiem.
- Jak można mówić o tym tak otwarcie? - Rosalinda oblała się rumieńcem.
- Owszem, można. Bo po pierwsze to prawda, a po drugie jestem pewna,
że ty akurat tego wszystkiego nie rozgadasz. - Opróżniła filiżankę. - Czy muszę
wrócić do Stanów, żeby napić się dobrej kawy? Uch! - Podniosła się z miejsca.
- Mam jedno pytanie - wtrąciła szybko Rosalinda. - O co chodziło w tej
uwadze o udzieleniu pomocy dwojgu ludziom?
- Sama nie wiem. - Mary-Lou wzruszyła ramionami. - Tak czy owak,
dzięki za kawę.
Rosalinda wróciła na oddział i po południu zajęła się wypełnianiem
formularzy. Podczas krótkiej przerwy w pracy wróciła myślami do rozmowy z
Mary-Lou. Ilekroć dowiadywała się czegoś nowego o Marku, czuła dziwne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl