[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przykład jeśli poświeci się do dziury i nie widać dna, to taką dziurę należy omijać.
Mądrzejsza o tę informację, opadłam na kolana i zaczęłam się czołgać. Nie było łatwo posuwać się na
kolanach i rozglądać uważnie. Jednak udało mi się nie wpaść do żadnej przepastnej dziury. Przedzierałam się
wąskim, ale przynajmniej suchym tunelem. Nie zauważyłam, na szczęście, żadnych nietoperzy ani nic
oślizgłego. Trochę zwiędłych liści i jakieś pokruszone pieguski od czasu do czasu.
Jedno trzeba Shane'owi przyznać: jeśli chciał zwrócić na siebie uwagę, wiedział, jak się do tego zabrać.
Wychowawczyni czołgała się za nim podziemnym korytarzem, posuwając się szlakiem papierków po
snickersach i okruchów ciasteczek. Czego więcej mogło pragnąć zbuntowane dziecko?
W miarę jak zapuszczałam się w głąb jaskini, coraz bardziej nabierałam przekonania, że jednak posunął
się za daleko. Nie tylko dosłownie. Wołałam go po imieniu, ale za całą odpowiedz słyszałam szuranie dżinsów
po kamieniach. Shane czołgał się sprawnie i szybko. Zdumiewające przy jego tuszy.
Nie byłam w stanie stwierdzić, jak głęboko dotarliśmy - dwieście? trzysta? pięćset metrów? W pewnym
momencie jaskinia zaczęła się rozszerzać. Zauważyłam stalaktyty oraz stalagmity; pamiętałam z lekcji biologii
w szóstej klasie, że stalaktyty zwieszają się z sufitu, a stalagmity wyrastają z podłogi w górę (Stalaktyty - Sufit,
stalagmity - Gleba. Tak to w każdym razie wyglądało w ujęciu pana Hudsona). Obie formy, jak pamiętałam,
powstają na skutek wytrącania się węglanu wapnia. Tak więc jaskinia nie mogła być przytulna i sucha, jak się z
początku wydawało.
To mnie ucieszyło. W wilgotnej jaskini malało prawdopodobieństwo spotkania jakiegoś leśnego
zwierzaka, który mógłby tutaj właśnie urządzić sobie legowisko.
Jaskinia zrobiła się znacznie przestronniejsza. W końcu mogłam nawet stanąć na nogach. Znalazłam się
w skalnej grocie o rozmiarach mojego pokoju. W moim własnym domu, nie w Brzozowej Chatce.
Tyle że po moim pokoju nie pełzały podejrzane cienie, a podłoga po bokach nie miała zwyczaju piąć się
w górę, ku sufitowi. Tutaj zewsząd wyłaniały się spiczaste stalaktyty, i nawet jak się na nie poświeciło latarką,
nie było pewne, czy nie kryją się za nimi nietoperze albo coś jeszcze fajniejszego.
Czegoś się dowiedziałam tej nocy. Nie lubię jaskiń. I nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś opowiedziała
wrażliwym dzieciakom historię Paula Hucka. A jeśli nawet, to najpierw sprawdzę, czy w pobliżu nie ma
przypadkiem jakiejÅ› jaskini.
Na szczęście grota tańczących cieni przestraszyła Shane'a tak samo jak mnie, bo nie zdecydował się
powędrować dalej żadnym z korytarzy. Zwiatła naszych latarek skrzyżowały się.
Shane siedział na dnie jaskini w dżinsach i niebiesko - czerwonej pasiastej bluzie, z oczami gniewnie
wlepionymi we mnie.
- Jesteś obrzydliwą kłamczucha - powiedział na dzień dobry.
- Och, doprawdy? - W jaskini rozlegało się niesamowite echo. Gdzieś jednostajnie kapała woda. Odgłos
dochodził chyba z jednego z szerszych korytarzy. - Przyjemnie usłyszeć coś takiego, kiedy się zapuściło do
wnętrza ziemi, żeby cię znalezć.
- Skąd wiedziałaś, gdzie szukać? - zapytał Shane. - Co? Skąd wiedziałaś, że będę w jaskini?
- Aatwe - odparłam, podchodząc. - Wszyscy widzieli, jak się przejąłeś tą opowieścią o Paulu Hucku.
- Gówno! - Głos Shane'a odbił się od ścian jaskini, powtarzając gówno w nieskończoność.
Zamrugałam oczami.
- SÅ‚ucham?
- Użyłaś swoich mocy, żeby mnie odnalezć - wrzasnął. - Swoich mocy nadprzyrodzonych! Wcale cię
nie opuściły. Przyznaj się!
Zatrzymałam się w miejscu. Poświeciłam na jego twarz, ozdobioną okruszkami herbatników.
- Shane - powiedziałam. - Czy o to ci chodziło? Chciałeś udowodnić, że wciąż mam te zdolności?
- Oczywiście. - Shane usadowił kuper wygodniej na twardej skalnej podłodze, pogardliwie wydymając
usta. - A coś ty myślała? Wiedziałem, że kłamiesz. Byłem pewien, odkąd zobaczyłem u ciebie zdjęcie tego
dziecka, wtedy, pierwszej nocy. Jesteś kłamczucha, Jess. Wiesz co? Możesz mnie ukarać, jak chcesz, ale prawda
jest taka, że wcale nie jesteś lepsza ode mnie. Może nawet gorsza. Bo kłamiesz.
Spojrzałam na niego spod przymkniętych powiek. Ten dzieciak naprawdę był nie lada wyzwaniem
pedagogicznym.
- Och, tak - powiedziałam. - I ty to mówisz. Masz pojęcie, ilu ludzi cię szuka? Myślą, że się utopiłeś w
jeziorze.
- Szkoda, że nie zapytali ciebie, co, Jess? - Oczy Shane'a błysnęły gniewnie w świetle latarki. -
Mogłabyś wyprowadzić ich z błędu, co?
- Twoja mama - ciągnęłam. - Twój tata. Pewnie strasznie się martwią.
- Dobrze im tak - stwierdził Shane i naburmuszył się, Zmusili mnie, żebym przyjechał na ten wstrętny
obóz.
Usiadłam obok Shane'a, opierając się o skalną ścianę.
- Wiesz co, Shane? - powiedziałam. - Myślę, że ty też jesteś kłamcą.
Shane parsknął urażony. Zanim zdążył otworzyć buzię, nie patrząc na niego, tylko na migotliwe cienie,
powiedziałam:
- Wiesz, co ja myślę? Myślę, że lubisz grać na flecie. Nie wydaje mi się, żebyś mógł tak grać, gdybyś
nie lubił. Nawet jeśli masz słuch absolutny i tak dalej. %7łeby tak dobrze grać, trzeba ćwiczyć.
Shane już otwierał buzię, ale nie dałam sobie przerwać.
- A gdybyś rzeczywiście tak bardzo tego nienawidził, wcale byś nie ćwiczył. Widzisz? Jesteś takim
samym kłamczuchem jak ja.
Shane, w dość barwnych słowach, zaprotestował. Wyrazów czteroliterowych używał z prawdziwym
artyzmem.
- Chcesz wiedzieć, dlaczego mówię ludziom, że już nie mam tego daru, Shane? - zapytałam, kiedy
znudziło mi się słuchać przekleństw, które wypluwał strumieniem. - Bo nie odpowiadało mi moje życie wtedy,
kiedy wszyscy wiedzieli. Rozumiesz? Było zbyt... skomplikowane. Marzyłam tylko o tym, żeby znowu stać się
normalną dziewczyną. Dlatego zaczęłam kłamać.
- Ja nie kłamię - upierał się Shane.
- W porządku - zgodziłam się. - Powiedzmy, że nie. Ale dlaczego nie miałbyś zacząć?
Wytrzeszczył oczy. - C - co?
- Dlaczego nie kłamiesz? Dlaczego, skoro tak bardzo nie chcesz przyjeżdżać na obóz, nie powiesz
wszystkim, że już nie potrafisz grać, tak jak ja powiedziałam, że nie potrafię odnajdywać zaginionych?
Shane zamrugał oczami. Potem zaśmiał się niepewnie.
- Taak, dobra - powiedział. - To się nigdy nie uda. Wzruszyłam ramionami.
- Czemu nie? Mnie się udało. Jesteś jedyną osobą - poza grupką bliskich przyjaciół - która wie, że
wcale nie straciłam tego swojego daru . Dlaczego nie możesz zrobić tak samo? Po prostu graj zle.
Shane wytrzeszczył oczy.
- yle grać?
- Pewnie. To łatwe. Robię tak co roku, podczas przesłuchań w orkiestrze. Gram zle - tak trochę zle -
specjalnie, żeby nie dostać się do pierwszego rzędu.
Zaskoczyła mnie jego reakcja. Spojrzał na swoje ręce. Naprawdę. Jakby nie stanowiły części jego ciała.
Jakby widział je po raz pierwszy.
- yle grać - szepnął.
- Owszem - powiedziałam. - A potem pójść pokopać w piłkę. Jeśli tego właśnie naprawdę chcesz.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]