[ Pobierz całość w formacie PDF ]
takie stworzenia biegały na czterech nogach i miały grzywy, które rozwiewał wiatr. Nazywały
siÄ™ konie .
-Wiesz, co to jest, dziecko?
Wzruszyła ramionami.
-Nie.
-Pamiętasz to? A może ktoś pokazał ci jakieś...
-Nie wiem.
Otworzyły się boczne drzwi. Wiedział, że to Helen.
- Tak wcześnie z mityngu? - spytał Gregor. - Mniemam, że mówiłaś z sensem, a oni
nie słuchali. Zobacz ostatnie wizje cudownego dziecka!
Helen przeszła przez cały pokój, omijając stojący pośrodku tron z metalu, będący
naprawdę częścią ostatniego - i najważniejszego - programu Gregora, jak i komin wepchnięty
za siedzisko.
Szczupłej kobiecie brakowało zwyczajnej u niej sprężystości ruchów, za to miała
zatroskane oblicze. Gdy znalazła się przy dziecku, pogładziła długie włosy dziewczynki i
odpowiedziała na jej szeroki uśmiech, lecz gdy ta wróciła do swego zajęcia, uśmiech Helen
znikł, a na bezkrwistej twarzy pojawił się lęk.
- Musimy się stąd wynosić - szepnęła Gregorowi. Wziął ją łagodnie pod ramię i
odprowadził od rysującego machinalnie dziecka.
-Wnoszę z tego, że mityng nie poszedł po twojej myśli.
-To mało powiedziane - westchnęła. - Chcą się nas pozbyć, Gregor.
-Nie odważą się wyrzucić mnie za bramę - oburzył się. - Odciąłbym im dopływ
energii tak szybko...
-Nie chodzi o ciebie - szepnęła. - O Enolę i mnie.
-Nie skrzywdzą was - zapewnił ją. - Wiedzą, że wtedy wyłączyłbym im światło!
Rzuciła spojrzenie w kierunku dziwnego metalowego tronu i niedorzecznego komina.
- Ile jeszcze do opuszczenia miasta?
Zadarł głowę do góry, pomyślał, policzył.
-Jeszcze tydzień - zdecydował. - W idealnych warunkach.
-Nie mamy tygodnia - rzekła. - Możemy mówić o szczęściu, jeśli dostaniemy jeszcze
dzisiejszą noc! Wiesz lepiej ode mnie, że możemy wyruszać w każdej chwili...
Wzruszył ostentacyjnie ramionami.
- Ależ, Helen... ja jeszcze nie wiem, dokąd mamy się udać!
Spojrzeli na Enolę. Rysowała kawałkiem węgla drzewnego. Rebus wykłuty na jej
plecach był nadal nie rozwiązany mimo wszystkich starannych obliczeń astronomicznych
Gregora.
Helen wskazała na leżącą na stole bibliotekę - jedyny taki zbiór w Oazie. Czasopismo
People bez okładki, Jak naprawiać Ford Mustanga Chiltona, rocznik 1964 - 68, i żółte
strony dla Tacoma, stan Waszyngton. Wielokrotnie zagłębiał się w te swoje skarby,
korzystając z umiejętności czytania, którą przekazała mu babka.
-Co te książki ci mówią? - spytała Helen.
-Nic tu nie ma. Wiem, że dziecko da nam odpowiedz, której szukamy... jeśli
rozwiążemy zagadkę na jej plecach. - Potrząsnął głową. - Tylko jak?
-Może on potrafi - powiedziała dziewczynka.
Stała oparta o stół i patrzyła przez okno. Gregor nawet nie zdawał sobie sprawy, że
słucha ich przyciszonej rozmowy! Ale stała sobie i wskazywała za okno.
Na tego człowieka... to znaczy, na tę mutację człowieka... wiszącego w żelaznej klatce
skąpanej w promieniach księżyca.
W cieniu wyniosłego wiatraka jego dużo mniejszy wiatraczek mełł czterema
łopatkami zimne, nocne powietrze. Ten lilipuci braciszek wyniosłej wieży był na czapce
Gregora. Przewód biegnący w rękawie doprowadzał prąd do błyszczącego zwoju w latarni,
którą starzec wskazywał sobie drogę.
Podszedł schodami platformy do metalowej półokrągłej kładki i zatrzymał się przy
poręczy, możliwie najbliżej huśtającej się klatki oraz jej milczącego więznia. Podniósł
latarnię i lepiej mu się przyjrzał. Nieznajomy miał odwrócony wzrok i nie raczył nawet
zauważyć obecności Gregora.
Starzec wyłowił szkło powiększające spod luznego, połatanego przyodziewku,
wychylił się przez poręcz i posiłkując się lampą, oglądał z bliska mutację człowieka...
zwłaszcza jego stopy.
- Och, tak - powiedział nie do nieznajomego, lecz do siebie. - Ach, rety, tak! Są
naprawdę połączone błoną, no nie? Siedem, osiem, dziewięć, dziesięć... wszystkie dziesięć
palców. Czy to nie cudowne...
Nieznajomy skierował lodowate spojrzenie na starego wynalazcę, który podniósł
lampę i szkło powiększające, aby lepiej się przyjrzeć szyi stworzenia.
- No, sprawdzmy... jednorodne skrzela. Może szczątkowe? Nie... nie... czynnościowe!
- Uśmiechnął się promiennie do obojętnego mutanta. - Jesteś w pełni autentycznym
egzemplarzem! Ichthyus sapiens! Możesz oddychać w wodzie.
Ale Ichthyus sapiens nie odpowiedział; równie dobrze mógł być wykuty w kamieniu.
Niewykluczone, że fakt, iż Gregor potraktował go przedmiotowo, zrodził zbytni dystans,
zbytni chłód, zbytnią bezosobowość...
- Wiem, że umiesz mówić - rzekł ciepło Gregor. - Helen mi powiedziała. Proszę,
zechciej zrozumieć. Przyszedłem tu tylko po to, żeby ci pomóc.
Wydawało się, że Ichthyus sapiens zamierza się odezwać!
Wtem splunÄ…Å‚ Gregorowi w twarz.
Starzec z westchnieniem starł ślinę rękawem.
- Nie przepadasz za ludzmi, co? Nie mogę powiedzieć, żebym miał o to do ciebie
pretensjÄ™. Ale czy wszyscy twoi pobratymcy sÄ… tacy nieokrzesani?
-Nie mam pobratymców - powiedział beznamiętnie Ichthyus sapiens.
-Na zdechłą rybę! - rzucił swobodnie Gregor, jakby w tej konwersacji cały czas brała
udział dwójka rozmówców. - Byłbym zszokowany, gdyby nie było innych.
Na to mutant poderwał głowę. Czy nigdy nie znalazł przedstawicieli swojego
gatunku? Czy poszukiwanie ich nie było dla niego równie ważne, jak marzenia o Suchym
LÄ…dzie dla Gregora i Helen?
- Jeśli nawet teraz nie ma żadnego twego pobratymca mój chłopcze - powiedział
Gregor - to pojawią się, pojawią się... kiedyś. Daj naturze trochę czasu, aby mogła cię
dogonić.
Ichthyus sapiens odwrócił głowę.
- No, nie nadymaj się. To nie twoja wina - po prostu zjawiłeś się zbyt wcześnie, zle
wyliczyłeś to sobie w czasie. Naprawdę, nieszczęście jak sto zdechłych wielorybów. - Gregor
z trudnością się powstrzymywał, aby nie patrzeć na te bajeczne jednorodne skrzela. - W
każdym razie przyszedłem spytać... skąd jest ta twoja ziemia? Czy przypadkiem nie z
Suchego LÄ…du?
Ichthyus sapiens powrócił wzrokiem do starca. Czy stworzenie nie uśmiechało się
leciutko?
- Czy jest coś takiego jak Suchy Ląd? - spytał stary wynalazca. Nie był w stanie ukryć
desperacji w głosie.
Ale stworzenie odwróciło głowę.
Gregor włożył do kieszeni szkło powiększające i wyciągnął coś innego - złożony
kawałek papieru (rzadko spotykana rzecz, papier). Ten rysunek wcale nie był dziełem
dziecka, chociaż też został stworzony za pomocą węgla drzewnego. Gregor zrobił go sam,
zanim wyszedł ze swoim wiatraczkiem i latarnią.
Było to pobieżna replika tatuażu Enoli.
Nigdy wcześniej ani on, ani Helen nie ośmielili się uwiecznić go na papierze, ale teraz
został odtworzony... aby można go było przekazać człowiekowi - rybie.
- Wiesz, co to znaczy? - spytał drżącym głosem Gregor. - Potrafisz to odczytać?
Ichthyus sapiens spojrzał bez wyrazu na kartkę.
- Starożytni zrobili coś potwornego, prawda? - spytał Gregor. - Coś potwornego, co
przyniosło tę całą wodę... setki, setki lat temu?
Po pauzie długiej jak wieczność Ichthyus sapiens powiedział:
-Jeśli ci powiem, otworzysz tę kłódkę? Gregor zmarszczył czoło.
-Ale nie mam klucza.
Wzrok człowieka - ryby przesunął się na wiatraczek.
- Wydajesz mi się bardzo pomysłowy. Tam na dole leży knaga cumownicza...
widzisz?
Gregor pochylił się nad poręczą; na dole ujrzał kawał metalu, złamaną knagę.
-To w zupełności wystarczy za klucz.
-Jeśli pomogę ci wyjść, będę mógł ci zaufać? - szepnął Gregor.
-Nie skrzywdzę nikogo. Odpowiem tylko na twoje pytania... i odpłynę.
Niebawem Gregor zszedł na dół schodów. Wziął knagę. Uniósł ją do nieznajomego,
który Wyciągnął rękę przez podłogę klatki, gdy zahuczał głos:
- Gregor!!!
Rzucił knagę, jakby była rozżarzona do czerwoności. Wykręcił się na pięcie w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]