[ Pobierz całość w formacie PDF ]
życie Dominik Rudecki. Tam oczom obcych przychodniów przedstawił się widok jeszcze bardziej
przykry. Był to długi i pusty pokój z zapuszczonymi roletami. Kilka krzeseł wyplatanych stało tam i
sam. Na ziemi poniewierały się jakieś stargane papiery. Szczepan, którego siłą do tych izb
wprowadzono i wypchnięto naprzód, ażeby świecił, drżał na całym ciele, żegnał się rzucając oczyma po
kątach. Zbadawszy szczegółowo podłogę, ściany, okna i drzwi, po stwierdzeniu, że nie ma stamtąd
wyjścia ani drzwi ukrytych, oficerowie zabrali się do odwrotu. Te pokoje sprawiły na nich niemiłe
wrażenie. Zimny dreszcz wszystkich obleciał. Nie można powiedzieć, żeby się czegokolwiek lękali, lecz
poczuli szczególniejszy, odrażający niepokój.
Zdawało się w istocie, że w tych dwu salonach, które od całego szeregu lat były na głucho zamknięte,
ktoś stoi naprzeciwko przybywających gości i ze straszliwie szyderczą wyniosłością przyjmuje ich w
tych ścianach. Oficerowie z wolna, żeby trwogi nie okazywać, opuszczali duży salon - latarnie
wyniesiono - drzwi znowu na klucz zamknięto. Wtedy dopiero wszyscy uczuli, że "tamta strona" jest to
w istocie miejsce obrzydłe, i zrozumieli, że tam mieszkać nie sposób. Tym pilniej zaczęto rewidować
pokoje zamieszkane, aczkolwiek w danej chwili zupełnie puste. Przetrząśnięto wszystko, przewrócono
na nice - i nie trafiono na nic podejrzanego. Szczególnie badawczo oglądano pokój panny Salomei.
Mebli tam było niewiele, więc ze zdwojoną uwagą ręce żołnierskie rozbierały łóżko i wywracały sofkę.
Miano już w braku jakichkolwiek danych przejść do kuchni, spiżarni, a także do przyległych bokówek -
aliści jeden z rewidujących spostrzegł na odwrocie materaca ślady krwi. Dał o tym znać dowódcy i jego
podwładnym. Starszyzna zeszła do sypialni i oglądała z uwagą ów materac. Panna Bryicka stała w
sąsiedztwie swej pościeli, otoczona przez oficerów, którzy jej się przyglądali ze śmiechem i brutalną
bezwzględnością. Na zapytanie majora, co znaczy ta krew na materacu - milczała. Twarz jej była blada,
oczy spuszczone na ziemię. W zaciśnięciu jej ust, w rozpostarciu się królewskich brwi, w opadłych na
oczy powiekach było tyle odpychającej dumy i obojętności, że to wojskowych podburzało do zemsty.
- Co znaczą te ślady krwi? - nastawał major. Milczała.
- Skąd się tu wzięła krew na tym materacu? Milczała.
- Czy pani powiesz, co to znaczy? Milczała.
- Co to jest? - krzyknął jeden z oficerów podsuwając jej pod oczy zakrwawiony materac.
- To jest ślad krwi - odpowiedziała spokojnie.
- Czyjej?
- Mojej.
Powiedziawszy to słowo męczeńskie i bohaterskie - zdobywszy się wobec tych wszystkich mężczyzn
noszących oręż na najwyższe dziewicze poświęcenie spłonęła nagle od pożaru wszystkiej krwi, która w
jej żyłach pędzała. Zdawało się, że ją krew ta zaleje i że ją wstyd udusi. Oficerowie pomrukiwali z
chichotem szturchając się i szepcąc pomiędzy sobą dowcipne komentarze. Panna Salomea uspokoiła
się. Cierpliwie słuchała przyciszonych szyderstw, drwin i kpiarskrich pokasływań. W pewnej chwili
podniosła oczy i objęła ich wszystkich jednym spojrzeniem bezgranicznej wzgardy. W spojrzeniu tym
błysnęła sobie samej wiadoma, zamknięta w milczeniu myśl, że wśród nich wszystkich ona jedna,
wyśmiana kobieta, jest w istocie oficerem. Stary major, ojciec licznej rodziny, dorosłych córek, od
dawien dawna w Polsce mieszkający, począł się drapać po bokobrodach i coś zagadał do swych
subalternów[12]. Rewidującemu podoficerowi rozkazał:
- No, szukać tam dalej! Marsz! Tu nic ciekawego nie ma. Sam wyszedł do sąsiedniego pokoju. Tam
oficerowie - jedni na kanapie, inni na sofie, a reszta wprost na dywanie podłogi rozciągnięci w
ubraniach - pociągali z manierek. W drugim skrzydle dworu, w kuchni i spiżarni, w składach i
drwalniach odbywała się rewizja. Nadszedł podoficer i zameldował, że we dworze nic podejrzanego nie
znaleziono. W spiżarni nie ma ani kawałka chleba, ani szczypty mąki. Oficerowie klęli i stękali. Panna
Salomea pozostała w pokoiku sama, w głębokim pogrążona zamyśleniu. Obok niej na stole płonęła
latarnia, oświetlająca twarz i postać. Wojownicy zgromadzeni w salonie patrzyli ze swych miejsc na
pannę Miję i nie mogli oderwać od niej oczu. Pewien chudy, kościsty blondyn z długimi wąsami, leżąc
na dywanie, potrącił nogą towarzysza i szepnął z westchnieniem:
- Ależ dziewka!
- Krasawica... - zgodził się tamten.
- Raskrasawica! - dorzucił trzeci, nie pytany. Po chwili znów rozszerzył się między nimi szept:
- Ależ dziewczyna!
Major stękający na najszerszej sofie mruknął do zachwyconych:
- No, panowie, dajcie no pokój tym szeptom. Spać trzeba, nie szeptać...
- Spać tu trudno...
- Zamknąć oczy i spać...
- I oczy zamknąć trudno.
- No, nic z tego, nic z tego.
- My też tylko platonicznie wzdychamy.
- A platonicznie wzdychać można, byle po cichu i każdy na swym posłaniu... Ja bym się choć z
kwadrans rad zdrzemnąć. Oficer jazdy, dragon jak topola, nazwiskiem Wiesnicyn, wszedł ze dworu z
doniesieniem, że polecił pilnie zrewidować stodołę, gdzie jest zapole pełne siana - oraz że tam
wprowadzone zostały wszystkie konie jego oddziału. Raportował nadto, że żołnierze półszwadronu
dragońskiego ułożyli się do snu pokotem na sianie - że warty są daleko porozstawiane i wszystko w
porządku. Major podziękował jezdzcowi za wypełnienie ścisłe rozporządzeń tudzież za raport -
przekręcał się na bok i zabrał do snu. Panna Salomea słyszała ów raport i rozważała w myślach jego
sens i znaczenie. Serce w niej zadrżało i obumarło.
W ciemnym rogu salonu przysiadł na wolnym stołku wysoki dragoński oficer, Wiesnicyn. Patrzał w
oświetlone drzwi pokoju i na stojącą w głębi dziewczynę. Doświadczał zarazem szczęścia i męczarni! O
takiej chwili widzenia tej istoty marzył w szarugi, podczas zimnych pochodów, po lasach i ciągnąc
zapadłymi drożynami. Była w nim ta twarz, ta postać jak czarodziejskie widziadło, nieprawda marzeń,
żądza i zemdlenie - rozkosz - pasja - tęsknota... Raz ją był ujrzał, krasawicę, gdy tymi stronami ciągnął
jednego z pierwszych dni po wybuchu powstania. Zapamiętał od pierwszego spojrzenia, zachwycił się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]