[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bladej twarzy malował się niepokój. - O tym, co Amy mówiła
rano.
Podziwiał jej odwagę. To z pewnością nie było dla niej
Å‚atwe...
- Zrozumiem, jeżeli nie bÄ™dzie pan sobie życzyÅ‚ dÅ‚użej mo­
jej obecnoÅ›ci... - DostrzegÅ‚ w jej oczach cierpienie, ale kon­
tynuowała dzielnie: - Chodzi o dzieci... Aączy nas pewna
więz... Mikey, Amy, Lizzie... Oczywiście, nie twierdzę wcale,
że udało mi się zdobyć serce Lizzie, ale robimy postępy -
R S
Wzięła głęboki oddech. - Myślę, że bardzo bym je zraniła,
znikajÄ…c teraz z ich życia. Nie wiem, czy by sobie z tym po­
radziÅ‚y. .. Szczególnie Lizzie, tak Å‚atwo jÄ… skrzywdzić... Zre­
sztÄ…, wszystkie wiele wycierpiaÅ‚y. - CaÅ‚y czas kurczowo za­
ciskała dłonie. - Czy mógłby pan zapomnieć o tym, co się
dzisiaj rano wydarzyÅ‚o? ProszÄ™. Nie ze wzglÄ™du na mnie, oczy­
wiście, ale...
- Panno Tyler. - WyglÄ…daÅ‚a, jakby miaÅ‚a siÄ™ zaraz rozpÅ‚a­
kać, a on nie mógłby tego znieść. Mówiła, że Lizzie łatwo
skrzywdzić. Ją również. Nie mógł dopuścić, by się rozpłakała,
bo wtedy musiałby ją wziąć w ramiona i scałować łzy z jej
oczu, a to byłaby katastrofa. Najlepiej zrobi, dystansując się
od niej. Był na to tylko jeden sposób: musiał ją zdenerwować.
- Tak? - zawahała się.
- Przypisuje pani porannym zdarzeniom zbyt duże znacze­
nie. Czy naprawdę sądzi pani, że zszokowały mnie słowa Amy?
Myśli pani, że zdziwiłem się, słysząc, że zakochuje się pani
we mnie? - ZaÅ›miaÅ‚ siÄ™ z udawanym rozbawieniem. - Zdzi­
wiło mnie jedynie, że nie stało się to dużo wcześniej. W końcu
jestem niezwykle atrakcyjnym mężczyzną...
Nie wierzyła własnym uszom!
- OglÄ…dam siÄ™ co rano w lustrze przy goleniu, panno Tyler.
Wiem, że wyglÄ…dem przypominam bohaterów romansów. Na­
tura obdarzyła mnie wzrostem i urodą, a jest to kombinacja,
której kobiety nie potrafią się oprzeć. Jestem też wdowcem
z dziećmi, co szczególnie silnie dziaÅ‚a na kobiecy instynkt ma­
cierzyÅ„ski. Co wiÄ™cej, jestem lekarzem. Kobiety zawsze zako­
chujÄ… siÄ™ w lekarzach...
- Doktorze Galbraith! -Willow wyprostowała się dumnie.
Była wściekła! - Jest pan zwykłym skunksem! Pozbawionym
R S
taktu nosorożcem! Na dodatek zadufanym w sobie niczym
paw! - Uniosła dumnie głowę, nie kryjąc oburzenia, ale Scott
widziaÅ‚ tylko, jak jej jedwabiste wÅ‚osy cudownie lÅ›niÄ… w po­
poÅ‚udniowym sÅ‚oÅ„cu. - ProszÄ™ mnie posÅ‚uchać, doktorze, zo­
stanę tutaj! Nie opuszczę pańskich dzieci! Jeżeli postanowi pan
mnie zwolnić, założę przeciwko panu sprawę i nie poddam się
aż do orzeczenia SÄ…du Najwyższego! - Jej twarz wyrażaÅ‚a po­
gardę. - I proszę się nie martwić. Po tej rozmowie już mi nie
grozi, bym kiedykolwiek miała się w panu zakochać!
Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do wejścia, nie
spoglÄ…dajÄ…c ani razu do tyÅ‚u. Scott patrzyÅ‚ za niÄ… rozdarty miÄ™­
dzy podziwem dla jej odwagi a żalem, że był zmuszony ją
okłamać. Nie był zadufanym w sobie prostakiem, ale musiał
takiego udawać.
Zamierzał poślubić Camryn.
To był jego genialny plan i nie pozwoli, by cokolwiek
stanęło temu na przeszkodzie. A już na pewno nie coś tak
nieodpowiedniego jak kiełkujące uczucie do niani własnych
dzieci!
Choć stosunek Willow do trójki podopiecznych nie uległ
zmianie, to od tej pory starała się spędzać jak najmniej czasu
z ich ojcem. Zawsze była uprzejma i chętna do współpracy,
ale jednoczeÅ›nie dokÅ‚adaÅ‚a wszelkich staraÅ„, by zachować miÄ™­
dzy nimi odpowiedni dystans. Nie patrzyła mu w oczy, mówiła
głosem nie wyrażającym emocji.
Scott udawaÅ‚, że tego nie widzi. Jego stosunek do niej rów­
nież uległ zmianie. Uśmiechał się bezosobowo, krótko ucinał
wszelkie rozmowy.
Atmosfera między nimi była napięta do granic możliwości
R S
i gdy nadszedÅ‚ piÄ…tek, dzieÅ„ przyjÄ™cia u Moffatów, Willow roz­
bolała z tego wszystkiego głowa. Nienawidziła nieporozumień
i choć nie sprzeczała się otwarcie ze swoim pracodawcą, różne
drobne zÅ‚oÅ›liwoÅ›ci dużo bardziej wyprowadzaÅ‚y jÄ… z równo­
wagi niż porządna awantura.
Na myÅ›l o przyjÄ™ciu robiÅ‚o jej siÄ™ niedobrze. BÄ™dzie zmu­
szona udawać szczęśliwÄ… dla dobra paÅ„stwa Moffatów; prze­
bywać w jednym pokoju ze Scottem i uÅ›miechać siÄ™ do nie­
znajomych. Nie miała na to najmniejszej ochoty!
Dzieci natomiast nie mogÅ‚y siÄ™ doczekać przyjÄ™cia. Pisz­
czały radośnie, kiedy pomagała im się ubrać.
Gdy cała trojka była już gotowa, ustawiła je w rzędzie
w pokoju Lizzie, niczym żołnierzy.
- Czas na inspekcję! - zarządziła. - Muszę przyznać -
ciągnęła, poprawiwszy muszkę Mikeya - że wyglądacie wprost
cudownie!
- Super! - ucieszyła się Amy.
Zaczęła kręcić piruety tak szybko, że straciła równowagę
i wpadÅ‚a na Mikeya, który z kolei poleciaÅ‚ na Lizzie i prze­
wrócił ją na łóżko. Na szczęście Willow w porę zareagowała,
by nie dopuścić do awantury. Podbiegła do okna, nim dzieci
zaczęły kłócić się na dobre.
- O mój Boże, spójrzcie na to!
- Co? zawołały chórem.
- Rozpadało się na dobre.
- Będziemy musieli włożyć płaszcze przeciwdeszczowe -
zawyrokowaÅ‚a Amy. - Nie możemy przecież zamoczyć no­
wych sukienek.
- Tata wróciÅ‚! - Lizzie przyciskaÅ‚a nos do szyby. - Mu­
simy się pospieszyć, bo inaczej się spóznimy! - Spojrzała
R S
z niesmakiem na dżinsy i koszulkÄ™ Willow. - Musisz siÄ™ prze­
brać. Nie możesz przecież pójść w tym!
- Nie pójdzie - odezwała się Amy. - Włożysz sukienkę
od cioci Camryn, prawda, Willow?
- Zaraz siÄ™ przebiorÄ™. A wy w tym czasie poszukajcie wa­
szych płaszczy przeciwdeszczowych i kaloszy.
- Od razu założymy płaszcze - zaproponowała Lizzie. -
W ten sposób tata zobaczy nasze nowe sukienki dopiero na
przyjęciu. Będzie miał jeszcze większą niespodziankę!
- Super! - przyklasnęła Amy. - Ty też, Willow. Włóż
pÅ‚aszcz. Na przyjÄ™ciu zdejmiemy je wszystkie naraz i tata bÄ™­
dzie... - zawahała się. - Jaki tata będzie? Zapomniałam tego
słowa, Lizzie!
- Będzie oczarowany!.- Starsza siostra uwielbiała, gdy
proszono ją o pomoc. - Będzie absolutnie oczarowany.'
Tego dnia w przychodni panował jeszcze większy ruch niż
zazwyczaj. Przed południem Scott przyjął ośmiu pacjentów,
a w porze lunchu musiał niezwłocznie pojechać do szpitala,
by dokonać nagÅ‚ego zabiegu. Gdy wróciÅ‚ do przychodni, po­
czekalnia znów była pełna.
- Przebieraj siÄ™, tato! - usÅ‚yszaÅ‚ gÅ‚os Amy, gdy tylko prze­
kroczył próg domu. - Jesteśmy gotowi, ale nie chcemy, żebyś
nas zobaczyÅ‚, bo planujemy ci zrobić niespodziankÄ™. - Trzas­
nęły drzwi i w domu zapanowała cisza.
Gorący prysznic postawił go na nogi. Otworzył drzwi szafy,
zastanawiając się, jaki włożyć garnitur: czarny czy szary, gdy
w gÅ‚Ä™bi szafy zauważyÅ‚ granatowÄ…, klubowÄ… marynarkÄ™. Wi­
siała tam, nieruszana, od jego ostatniego pobytu w Summerhill.
Był tak roztrzęsiony po pogrzebie Chada, że zapomniał ją za-
R S
pakować. Miał ją na sobie na pogrzebie, ale po uroczystości
chciał jak najszybciej wydostać się z rodzinnego domu, tak
samo zresztą jak i pozostali członkowie rodziny. Wspomnienia
wciąż były zbyt bolesne.
Nie był pewien, czy jeszcze się w nią zmieści. Po śmierci
Chada spÄ™dzaÅ‚ wiele godzin na siÅ‚owni, katujÄ…c siÄ™ niemiÅ‚o­
siernie ćwiczeniami, jakby chciaÅ‚ w ten sposób pozbyć siÄ™ cier­
pienia i poczucia winy. Zawiódł brata! Nie było go przy nim,
gdy Chad najbardziej go potrzebował...
Włożył marynarkę i ze zdumieniem odkrył, że leży na nim
jak ulał. Postanowił pójść w niej na przyjęcie. Od śmierci brata
minęło siedem lat. Najwyższa pora pogodzić siÄ™ ze stratÄ…. Li­
czyła się terazniejszość. I tylko terazniejszość. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl
  • e("menu4/7.php") ?>