[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie kryła się za tym żadna tajemnica. Mózg gasił opór mojego serca. Jej tu nie ma. To tylko
oda (zresztą, dość miałka) do ozdoby stołu. A przecież Grisardo powiedział, że napisał ją do
niej, co wydawało się bezsporne. Kto wie, jakiego rodzaju dzieło potrafi zainspirować w
umyśle artysty piękna kobieta? Picasso na przykład malował monstrualne bryły. Uczepiłem
się tej ostatniej szansy i... Tak, tak, drogi czytelniku, cierpliwości, przecież wiem, jaki jesteś
przenikliwy! Pytasz zapewne: Jeszcze się nie zorientował? Nie przejdzie mu to przez
myśl? . Ale pisanie to nie to samo, co czytanie: ty czytasz jednym tchem, z szybkością zrenic,
więc niejasności i rzeczy oczywiste z równą mocą natychmiast rzucają ci się w oczy (tak jak i
mnie się rzuciły w owej chwili). Pisanie natomiast wymaga określonego porządku. I właśnie
nadeszła chwila (brzmi to sztucznie, ale niech będzie), bym dodał:
Nagle zatrzymałem wzrok na ostatnim wierszu.
Dotarłem do domu w stanie niemal hipnotycznym. Nimfa, przewidując, że będę
głodny, zostawiła mi ciepły obiad w piekarniku. Usiadłem w kuchni, ale ledwie wziąłem do
ust dwie Å‚yżki rosoÅ‚u i skubnÄ…Å‚em miÄ™sa z purée z groszku. Nawet nie tknÄ…Å‚em deseru w
postaci jakiegoś owocu. W moim notatniku, jako siódme Zdarzenie , wykwitły tylko trzy
słowa nagryzmolone koślawymi literami:
7. Samotność, pustka, przygnębienie.
Poszedłem do sypialni, rozebrałem się i wykąpałem w łazience. Kiedy ciepła woda
rozlała się po mojej głowie i przeciekła przez gąszcz brody, odzyskałem władze umysłowe. I
w tej samej chwili poczułem się nieszczęśliwy. Włożyłem szlafrok - japońskie kimono - i
nalałem sobie whisky. Z lustra przyglądał mi się niski jegomość, chudy, blady, owinięty
kimonem, z wilgotnymi pierścieniami zarostu, który wyglądał jak przyprawiony. Moja
brzydota, stwierdziłem, jest Sartre owska, egzystencjalistyczna. Przy amnezji, wyzuciu z
przeszłości, to brzydota stanowi o moim istnieniu na świecie. Być może Grisardo też był
brzydki. Może wszyscy pisarze są brzydcy.
- Może to wykoślawienie zawodowe - pomyślałem na głos.
Tyle godzin z karkiem wygiętym nad maszyną do pisania lub komputerem, tyle dni
samotności i ciszy... Więc nic dziwnego, szkaradniejemy. A może to samotność nas oszpeca.
Albo na odwrót: piszemy, bo jesteśmy samotni i szpetni. Pociągnąłem łyczek whisky i
wyszedłem na balkon sypialni. Sosnowe igiełki błyszczały jak stalówki wiecznego pióra.
Gdyby wyrwać z korzeniami krzewy migdałowca, śnieg wyglądałby jak podziurawiony
arkusz papieru. Jakiś owad tłukł się o szybę: ohydny; może to pisarz.
Usiadłem na rozkładanym fotelu, powoli sącząc ze szklanki. Choć popołudniowe
powietrze miało idealną temperaturę, wstrząsały mną dreszcze.
Czym ja się właściwie denerwuję? - zastanawiałem się. Może znajdzie się na to jakieś
łatwe rozwiązanie. Może nie kryje się za tym żadna tajemnica, a wszystko jest wytworem
mojej wyobrazni.
Problem, pomyślałem, polega na tym, by wiedzieć, czym jest pisanie.
Bo jeśli literatura jest nieprzenikniona, to cała reszta znaczy dokładnie tyle samo.
Skoro pisaniem nie rządzą normy, definicje i kategorie, w odróżnieniu od sztuki, nauki, map,
stanów ducha, religii, życia po śmierci, wyższych stanów bytu, ateizmu czy bóstw; jeśli jest
bardziej niewysłowione niż miłość, czas, śmierć czy Bóg (bo jedyne, co wiemy na temat
czterech ostatnich, to tyle, ile inni na ich temat napisali), to jakie znaczenie ma lektura?
Kobieta z mojego opisu chociażby mogła być zupełnie banalna: mogłem ją widzieć
gdziekolwiek indziej, albo dawno temu, albo we śnie. Równie dobrze - co gorsza - ona sama
istniała, ale cała reszta była już fikcją: nie ubierała się w czerń, nie miała koka ani ja się w
niej nie zakochałem. Jeśli pisanie to działanie chaotyczne, fakt, że ktoś podrabia pismo
kilkunastu osób i fałszuje fiszki w restauracji, traci całe swoje znaczenie. Bo czego oczekiwać
po sfałszowanym tekście, skoro oryginał jest co najmniej tak samo fałszywy. I moje ostatnie,
paraliżujące odkrycie - że Grisardo zakończył swój utwór tym samym wersem co wszystkie
fiszki, parafką tajemniczego fałszerza: wypełniony fantazjami - również nie miało
większego znaczenia. Powiedz sam, drogi czytelniku, skoro pisaniu tak brak kierunku, celu,
busoli, czy postawiłbyś na moje istnienie? Co mam uczynić, by przekonać cię, że naprawdę
istnieję, jestem naprawdę i że to, o czym czytasz, naprawdę mi się przydarzyło. Na jedno
wyjdzie, jeśli pomyślisz, że to tylko powieść. I może, jako taka, zostanie wydana na papierze.
Ale gdyby literatura, jak Morze Czerwone, mogła się rozstąpić (lub zdefiniować, co
też jest jakimś rozstąpieniem się, rozczłonkowaniem), po jednej stronie fantazja, po drugiej
fakty, na jednym krańcu rzeczy niemożliwe, na drugim pewne, wówczas mój strach miałby
się na czym oprzeć. Interwencja nieznajomego, który zastąpił zapiski o pewnej osobie
fragmentami kończącymi się tą samą frazą, okazuje się co najmniej niepokojąca, niemal
zgubna. A poemat Grisarda staje się równie zagadkowy jak jego samobójstwo.
Jeśli pisanie jest równie rzeczywiste jak przeszywające doznanie strachu, będę
potrzebować pomocy. Ale skąd? Czy policja rozwiąże moje bolączki literackie?
8. Grisardo: miody, nie miałem okazji go poznać.
9. Juan Cabo: fikcyjny.
Kiedy zapisywałem tę ostatnią Osobę , byłem w gorszym nastroju, niż można by
podejrzewać, zainspirowany swoim odbiciem w lustrze, ujęty w kleszcze gwałtownego
widma nierealności. W tej samej chwili - mogła być siódma wieczorem - zadzwonił telefon w
mojej sypialni.
- Co słychać, synu! - to głos ślepego, mocarnego Salmerona. - Dzwoniłem do ciebie
wczoraj, ale poszedłeś na jakieś juble. Oho, ptaszki śpiewają, że zacząłeś pracować nad
kolejną powieścią! - zanim zdążyłem sprostować, uzupełnił: - Zdaje się, że będzie o pewnej
zaginionej damie...
Zaginiona dama . Zakręciło mi się w głowie od absurdalności nieporozumienia.
Podejrzewam, że ptaszki bywają w Niewidzialnym Gaju, ale wypaczenie było odrażające.
A przecież wcale się do niego nie przyczyniłem, bo zacząłem swoje wystąpienie w restauracji
słowami: poszukuję pewnej kobiety , a nie: opowiem wam, o czym będzie moja nowa
powieść . A jednak - szybko wykalkulowałem - wyłożenie tego mojemu wydawcy oznacza
zwierzenie mu się z moich podejrzeń, moich lęków, a na to nie miałem odwagi. Choć nawet
go nie widziałem, sam jego głos onieśmielał. Pomyślałem, że lepiej trochę skłamać, niż
wyznać mu całą prawdę.
- Tak, kobieta, która zaginęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu, ten temat stał się
mojÄ… obsesjÄ….
- Zwietnie, synu, świetnie! To może chwycić, coś w tym jest. Ależ się cieszę, że tak
szybko powracasz do pracy! W dalszym ciągu nic nie pamiętasz? Nie podchodz do tego od
złej strony! Zawsze jest czas na przeszłość! To o przyszłość powinniśmy się troszczyć!...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]