[ Pobierz całość w formacie PDF ]

malował pejzaże, ale po chorobie wątroby w wieku siedemdziesięciu lat sam użyzniał pejzaż.
- Fajnie będzie posłuchać tego przyjęcia - stwierdził Marty o Poranku. - Słyszeliście,
jak żona posterunkowego mówiła o Armagedonie? Bez dwóch zdań, jedzie prościutką drogą
do Wielkiego Zwira.
- Wcale nie! - krzyknęła Molly, która zeszła do piwnicy, by pomóc Lenie zrobić w
dwóch lodówkach miejsce na sałatki i desery, które trzeba jeszcze było rozładować.
- Do kogo mówisz? - spytała Lena, nieco przestraszona tym wybuchem.
- No i chyba sprawa jest jasna - powiedział Marty o Poranku.
Rozdział 12
BO%7Å‚ONARODZENIOWY CUD NAJGAUPSZEGO ANIOAA
Zachód słońca, Wigilia. Lał taki deszcz, że na pozór nie było przerw między kroplami
- tylko ściana wody, poruszająca się niemal poziomo na wietrze, który dochodził do stu
dziesięciu kilometrów na godzinę. W lesie za Kaplicą Zwiętej Róży anioł żuł snickersa i
gładził dłonią ślady opon na swoich plecach, myśląc: naprawdę powinienem dostać bardziej
precyzyjne wskazówki.
Kusiło go, by znowu poszukać dziecka i spytać, gdzie dokładnie jest pochowany
Zwięty Mikołaj. Zdał sobie teraz sprawę, że  gdzieś w lesie za kościołem mówi mu niewiele.
Ale powrót po wskazówki w pewnym stopniu zmniejszyłby całą cudowność cudu.
Był to pierwszy bożonarodzeniowy cud Razjela. Przez dwa tysiące lat pomijano go
przy rozdzielaniu zadań, ale w końcu nadeszła jego kolej. No, właściwie nadeszła kolej
archanioła Michała, a Razjel ostatecznie dostał tę robotę, bo przegrał w karty. Michał
postawił planetę Wenus przeciwko swojemu zadaniu dokonania cudu w rym roku. Wenus!
Razjel, choć nie do końca był pewien, co zrobi z Wenus, jeśli ją wygra, wiedział, że
potrzebuje drugiej planety od Słońca, choćby dlatego, że była duża i jasna.
Nie podobała mu się cała ta abstrakcyjność cudownej misji.  Udaj się na Ziemię,
znajdz dziecko, które wyraziło świąteczne życzenie, możliwe do spełnienia tylko dzięki
boskiej interwencji, a wtedy otrzymasz moc, niezbędną, by tego dokonać . Zadanie miało trzy
części. Czy nie należało go przydzielić trzem aniołom? Czy ktoś nie powinien tego
nadzorować? Razjel żałował, że nie może zamienić tego na zniszczenie jakiegoś miasta. To
było takie proste. Znajdowałeś miasto, zabijałeś wszystkich ludzi, równałeś z ziemią budynki,
a nawet jeśli zupełnie nawaliłeś, mogłeś wytropić ocalałych w górach i pozabijać ich
mieczem, co, prawdę mówiąc, Razjel całkiem lubił. Chyba że, ma się rozumieć, zniszczyłeś
nie to miasto, co trzeba, lecz jemu przytrafiło się to raptem... ile? Dwa razy? Zresztą w
tamtych czasach miasta nie były znów takie duże. Ludzi wystarczyłoby do zapełnienia paru
sporych Tanich Marketów, co najwyżej. To by była misja, pomyślał anioł.  Razjel! Zejdz na
Ziemię i zasiej zniszczenie w dwóch sporych Tanich Marketach, zabijaj, aż posoka zaleje
wszystkie promocje, a z budynków zostaną tylko gruzy, i wez sobie parę snickersów .
Drzewo kołyszące się w pobliżu na wietrze pękło z hukiem jak z armaty i anioł przestał
fantazjować. Musiał dokonać tego cudu i się zmywać. Przez deszcz widział, że do kościółka
zaczynają schodzić się ludzie, zmagając się z wiatrem i ulewą. W oknach zamigotały światła,
przyjęcie już się zaczynało. Nie ma odwrotu, pomyślał anioł. Trzeba się z tym było uwinąć
jak na skrzydłach {jako anioł powinien być w tym dobry).
Uniósł ręce i czarny płaszcz załopotał za nim na wietrze, odsłaniając końcówki
skrzydeł pod spodem. Najbardziej dostojnym głosem, na jaki było go stać, wypowiedział
zaklęcie.
- Niech ten, kto tu martwy spoczywa, powstanie! - Wykonał ruch ręką, z grubsza
wskazując okolicę, - Niech ten, kto nie żyje, ożyje znowu. Powstań ze swego grobu w to Boże
Narodzenie i żyj! - Razjel popatrzył na nadjedzonego snickersa, którego trzymał, i pomyślał,
że może powinien bardziej konkretnie określić, co ma się wydarzyć. - Wyjdz z grobu!
Zwiętuj! I ucztuj!
Nic. Nie nastąpiło zupełnie nic. Dobra, powiedział sobie anioł w duchu. Wsadził do
ust pozostałą część batonika i wytarł ręce o płaszcz. Deszcz trochę zelżał i Razjel widział las.
Nic się nie działo.
- Mówię poważnie! - powiedział swoim głośnym, budzącym grozę, anielskim głosem.
Nic, cholera. Mokre sosnowe igły, trochę wiatru, drzewa, kołyszące się w tę i nazad,
deszcz. Zero cudu.
- Patrz! - wykrzyknął anioł. - Albowiem nie żartuję.
W tym momencie poryw wichru sprawił, że kolejna sosna w pobliżu trzasnęła i
upadła, mijając anioła ledwie o dwa metry.
- W porządku. To musi trochę potrwać.
Wyszedł z lasu i przez Worchester Street podążył do miasteczka.
- Ojej, nagle zrobiłem się głodny - odezwał się Marty o Poranku, cały czas zupełnie
martwy.
- Wiem - powiedziała Bess Leander, otruta, ale całkiem żwawa. - Bardzo dziwnie się
czuję. Głodna... i coś jeszcze. Nigdy wcześniej tego nie czułam.
- Oj, moja droga - przemówiła nauczycielka Esther - Nagłe jedyne, o czym jestem w
stanie myśleć, to mózgi.
- A ty, miody? - spytał Marty o Poranku. - Myślisz o mózgach?
- Aha - odparł Jimmy Antalvo. - Coś bym zjadł.
Na szczęście nie ma rozdziału 13
TYLKO TEN ZWITECZNY ALBUM FOTOGRAFICZNY
Czasami, kiedy uważnie popatrzysz na rodzinne fotki, w twarzach dzieci możesz
ujrzeć zapowiedz tego, jakimi staną się dorosłymi. U dorosłych widać czasami drugą twarz
pod tÄ… pierwszÄ…. Nie zawsze, ale czasami...
TUCKERCASE
Na tym zdjęciu widzimy zamożną kalifornijską rodzinę, pozującą przed domem nad
brzegiem jeziora w Elisnore w stanie Kalifornia. (Kolor na błyszczącym papierze, osiem na
dziesięć, ze znakiem firmowym profesjonalnego studia fotograficznego).
Wszyscy są opaleni i mają zdrowy wygląd. Tucker Case ma jakieś dziesięć lat, jest
ubrany w sportową bluzę z emblematem żeglarskim na kieszeni, a na nogach ma lekko
postrzępione mokasyny. Stoi przed swoją matką, która ma takie same jasne włosy i niebieskie
oczy, taki sam uśmiech, który wygląda nie tak, jakby chwaliła się uzębieniem, lecz tak, jakby
za chwilę miała wybuchnąć głośnym śmiechem. Trzy pokolenia Case ów - bracia, siostry,
wujowie, ciotki i kuzyni. Są doskonale uczesani, wyprasowani, umyci i lśniący. Wszyscy się
uśmiechają, z wyjątkiem dziewczynki z przodu, na której twarzy maluje się wyraz skrajnego
przerażenia.
Po bliższym przyjrzeniu się odkrywamy, że tył jej czerwonej świątecznej sukienki jest
uniesiony, i wsuwa się pod nią ręka małego Tucka, który właśnie pozwolił sobie na
kazirodcze klepnięcie jedenastoletniego tyłka kuzynki Jenny.
W tej fotografii znaczące jest nie ukradkowe wyciągnięcie ręki, ale motyw, widzimy
bowiem Tuckera Case a w wieku, gdy bardziej od seksu interesuje go wysadzanie różnych
rzeczy w powietrze, doskonale zdaje sobie jednak sprawę, jak bardzo jego postępek wystraszy
kuzynkę. To jest dla niego sens życia. Warto zauważyć, że Janey Case-Robins zostanie w
przyszłości wziętą prawniczką i obrończynią praw kobiet, a Tucker Case wiecznie
rozczarowanym napaleńcem z nietoperzem owocożernym.
LENA MARQUEZ [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl