[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaraz dołączył do niej.
- Srebrne pucharki do toastów będą gotowe na jutro - mówiła Hope. -
Lilian była już u jubilera i sprawdziła,że imiona wygrawerowane są
właściwie. Ale pucharki będę już musiała sama odebrać, bo trudno, żeby w
tej sytuacji...
- W jakiej sytuacji? - przerwał jej pytaniem. Spojrzała na niego ze
zdziwieniem.
- Przecież jej córka... W tej sytuacji to zrozumiałe, że Lilian jest
załamana. Nie chciałabym zrzucać czegokolwiek na jej barki, zanim nie
załatwi...
109
RS
Wstał powoli z leżącego dębu.
- Co załatwi? Nie mam pojęcia, o czym ty w ogóle mówisz -
przerwał jej.
Czy to możliwe? Patrząc na jego zdziwioną twarz, wiedziała już, że
Lilian nie miała odwagi mu powiedzieć.
- Przepraszam, Lilian mówiła, że powie ci o tym. Jej córka... wiesz,
ta, co mieszka na Florydzie... jest w szpitalu. Doktorzy są dobrej myśli, ale
wiesz, jakie są matki... Trace! Gdzie idziesz? - krzyknęła nagle.
Mówiła już do jego pleców. Podszedł do koni i zaczął szykować je
do drogi powrotnej. Pośpieszyła za nim. Pomógł jej wsiąść na siodło.
- Nie rozumiem, o co chodzi. Co ja takiego powiedziałam?! -
krzyknęła.
Wsiadł na swojego ogiera.
- Trzymaj się mocno, Hope! - zawołał.
Uderzył piętami brzuch ogiera. Konie ruszyły kłusem.
Hope kurczowo ściskała wodze. Trzymała się siodła, blada ze
strachu. W pewnym momencie popełniła błąd. Spojrzała na dół, grunt tak
szybko przesuwał się pod kopytami, że aż zakręciło jej się w głowie.
Niewiele brakowało, a osunęłaby się na ziemię.
O co, do licha, chodziło Morganowi? Nie miał żadnego prawa
traktować jej w ten sposób!
Kiedy wreszcie konie zatrzymały się, pomyślała, że powinna zapytać
go o to. Miał jednak tak zacięty wyraz twarzy, że szybko zrezygnowała z
tego zamiaru.
Pomógł jej zejść z siodła i bez słowa oddali konie stajennemu.
110
RS
Hope od razu poszła do siebie na górę. Czuła się nieszczęśliwa i
zakłopotana. Wycieczka zaczęła się tak pięknie, a potem, nie wiadomo
dlaczego, wszystko się zepsuło. Gdyby tylko wiedziała, co takiego zrobiła,
czym go tak zdenerwowała.
Spędziła resztę popołudnia samotnie, sporządzając ogromną listę
tego, co zostało jeszcze do zrobienia i próbując uporać się z
najważniejszymi sprawami. O piątej zadzwoniła do  Celebrations".
- Nic siÄ™ nie denerwuj, moja droga. Ta Lisa radzi sobie doskonale -
uspokajała ją pani Casen.
- Och... - Hope przygryzła wargę.
Rozmowa ta nie poprawiła jej nastroju. Hope nie poczuła się lepiej.
Wręcz przeciwnie, doszła do wniosku, że nikt jej nie potrzebuje. Nawet
 Celebrations".
Pani Casen usłyszała wahanie w tym jednym  och", bo pośpieszyła z
zapewnieniami:
- Nie jest tak dobra jak ty, oczywiście. Tobie nikt nie dorówna, moja
kochana. Ale zna się na robocie i robi, co do niej należy. Na pewno może
zostać do czasu, kiedy będziesz mogła już wrócić.
Hope pomyślała, że najchętniej już teraz wróciłaby. Na pewno
wolała panią Casen niż towarzystwo aroganckiego Morgana. Czy nie
mogłoby się okazać, że  Celebrations" choć trochę ucierpiała z powodu jej
nieobecności?
Szykując się do kolacji, rozmyślała nad dziwnym zachowaniem
Trace'a. Z pewnością musiał być w złym humorze. Może zaniepokoił się o
Lilian?
111
RS
Hope taką już miała naturę, że przede wszystkim szukała winy w
sobie. W końcu doszła do wniosku, że zirytowała go tym, że wtrąca się w
jego rodzinne sprawy. Widocznie, próbując pomóc i jemu i Lilian, okazała
się natrętna i wścibska.
Wydawało jej się, że wszystkie sprawy dotyczące Morganów są
nierozerwalnie związane z weselem, że powinna znać je dobrze...
Myliła się. I Trace dał jej nauczkę. Dwukrotnie tego samego dnia.
Schodziła na kolację pogrążona w niewesołych myślach. Próbowała
robić dobrą minę do złej gry, coraz bardziej jednak przekonana, że nikt tak
naprawdÄ™ jej nie potrzebuje.
Hope zatrzymała się gwałtownie w drzwiach jadalni. Sabrina stała
oparta o fotel, mocno ściskając pięścią poręcz. Błękitny ogień szalał w jej
oczach.
Trace jakby nie zauważał jej zdenerwowania.
- Bądz wreszcie dorosła - powiedział. - Twoje dobro zawsze leżało
mi na sercu.
Hope cofnęła się o krok.
- Przepraszam - mruknęła. - Nie chciałabym mieszać się w wasze
rodzinne sprawy.
- Poczekaj! - krzyknęła Bree. - To dotyczy także ciebie.
- Do licha z tym - syknął ze złością Trace.
- To dotyczy Andy'ego, a jego nie ma tutaj i nie może sam się bronić.
- Nie musi się bronić. Doskonale robisz to za niego.
- O co chodzi? - Hope powiodła wzrokiem po ich twarzach. - Może
jednak powinnam zostawić was samych, Bree. Tak będzie lepiej.
112
RS
- Już na to za pózno. Jeśli już tu przyszłaś, to zostań - mruknął
niechętnie Trace.
- Może lepiej idz! - krzyknęła Sabrina. - Bo ja nie wytrzymam, jeśli
będziesz po jego stronie.
- Sabrina! - oburzyła się Hope. - Nie sądziłam, że powiesz coś
takiego.
- Bo ty zawsze próbujesz go bronić. Przepraszam, Hope. Och, jestem
taka zdenerwowana. Trace, powiedz jej. Powiedz jej, co mi proponowałeś.
- Mówiłem, że Andy powinien podpisać dokument, w którym zrzeka
się praw do majątku Sabriny - rzekł powoli, przyglądając się jej uważnie.
- Ty draniu! - krzyknęła Bree. - Jadę do Kalifornii. Lilian! Gdzie jest
Lilian? Ona musi mi pomóc.
- Lilian ci nie pomoże - mruknął Trace.
- Nie gadaj głupot. Lilian jest po mojej stronie. Zawsze mówiła, że
jesteś okrutny i brutalny. Lilian musi mi pomóc.
- Ja tego dłużej nie wytrzymam - Trace zdenerwował się jeszcze
bardziej. - Czy Lilian nie rozmawiała nawet z tobą, Bree? Czy tylko z
Hope?
113
RS
ROZDZIAA ÓSMY
- Z Hope? - zdziwiła się Bree. - Nie wiem, Trace, o czym ty mówisz.
O czym Hope miałaby rozmawiać z Lilian? Czy to może jakaś tajemnica?
- Ja też nie wiedziałem - rzekł Trace tym samym zimnym tonem. -
Jak widać, każdy darzy zaufaniem naszą dziewczynę urodzoną w piątek.
Nawet Lilian.
Oboje spojrzeli wymownie na swoją konsultantkę weselną, która w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl
  • riella Akademia Mroku 01 WybraśÂ„cy losu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • qup.pev.pl