[ Pobierz całość w formacie PDF ]
włoski nie był dość dobry, by wychwycić sens w nieokiełznanej wymianie
inwektyw. Widziała tylko, że Vincente był atakowany i odpierał te ataki w
doskonałym stylu.
Obserwując go uważnie, odnotowała moment, w którym ból się odezwał,
ale raczej nikt poza nią tego nie zauważył. Vincente stał się od tej chwili
bardziej agresywny, bardziej zdeterminowany i dla Elise było jasne, że bierze
górę nad opozycją i przekonuje większość do swego punktu widzenia.
S
R
Nie było to sympatyczne, ale charakterystycznie dla niego i ekscytujące.
Po zejściu na salę z podium prezydialnego przyjmował niezliczone
gratulacje i choć każdy uścisk dłoni musiał opłacać bólem, nie tracił pewności
siebie i nie przestawał się uśmiechać.
- Ach, tu jesteś - zwrócił się do Elise, jak gdyby dopiero teraz dostrzegł
jej obecność. - Chodzmy - rzekł, gdy podeszła bliżej, i oparł się zaraz na jej
ramieniu.
Dla postronnych był to jedynie gest oznaczający, że odchodzi w
towarzystwie pięknej kobiety i tylko ona czuła ciężar jego dłoni na barku.
W samochodzie opadł na oparcie tylnego siedzenia i zamknął oczy. Elise
dała mu natychmiast środki przeciwbólowe, które popił wodą mineralną.
Podziękował skinieniem głowy.
- Idz do łóżka, wymasuję ci zaraz plecy - powiedziała w mieszkaniu.
Kiedy po kilku minutach wróciła do sypialni i zdjęła z niego prześcieradło,
leżał pod nim całkiem nagi.
- A więc zwyciężyłeś - stwierdziła, zaczynając masaż.
- Oczywiście - odparł.
- To nie było wcale takie oczywiste.
- Ależ było. Dzięki twojej pomocy. Inaczej nie dałbym sobie rady.
- Starałam się, bo w razie klapy spadłaby wartość moich akcji.
- Dobra robota. Jeszcze zrobię z ciebie bizneswoman - powiedział i
Stęknął z bólu.
- Wszyscy od czasu do czasu w różny sposób ulegamy słabości. Liczy się
przede wszystkim to, jak działamy, będąc w pełni sił, na tyle mocni, by
posunąć się do bezwzględności.
- Masz na myśli kogoś konkretnego?
- Chodzi ci o Bena? Tak, oczywiście. Ale szybko zorientowałam się, że
S
R
wszyscy, z którymi się stykał, byli z tej samej gliny. Krętacze i zdrajcy. Czy
jest w ogóle ktoś, komu można ufać?
- Ja, na przykład?
- Raczej nie chciałabym robić z tobą interesów. Wątpię, żebyś w
jakiejkolwiek sprawie zawracał sobie głowę skrupułami.
- A wierzysz mi jako mężczyznie?
- Prawdę mówiąc, nie wiem - rzekła po namyśle.
- Sądziłem, że poznaliśmy się bardzo dobrze. - %7ładen człowiek nie zna
dogłębnie myśli drugiego. Kobiety czy mężczyzni strzegą pilnie swoich
sekretów. Natomiast my oboje - zawiesił na moment głos - ukrywamy o sobie
takie rzeczy, których druga strona ani nie pojmie, ani ich nie wybaczy.
- Wybaczy? Co to za dziwne słowo?
- %7łycie byłoby nieznośne, gdybyśmy sobie nawzajem nie wybaczali. A
najtrudniej jest wybaczać sobie samemu.
Elise korciło, by spytać, co on przez to rozumie, ale powstrzymała się,
widząc, że on z wolna zapada w sen.
Była już pózna noc, gdy położyła się obok niego. Minął dopiero tydzień
od czasu, gdy się ostatni raz kochali, ale Elise zdawało się, że minęła
wieczność.
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
Wieczorem rozległ się dzwonek przy drzwiach wejściowych. Elise
otworzyła i ku swemu zdumieniu ujrzała przed sobą Mary Connish-Fontain.
Ostatni raz widziała ją w dniu pogrzebu Bena i zupełnie zapomniała o jej
istnieniu.
- Mogę wejść? - spytała Mary.
Elise przepuściła ją i Mary wkroczyła do wnętrza wolnym krokiem,
rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ po otoczeniu.
- Aadnie. Bardzo tu ładniutko. I pomyśleć, że narzekała pani na ubóstwo.
Och, i pan tutaj - stwierdziła na widok wyciągniętego na sofie Vincente, który
powitał ją promiennym uśmiechem.
- Czego pani chce? - spytała Elise.
- Wiadomo czego. Swojej części.
- Miała pani zrobić porównawcze testy DNA. Ma je pani?
- Och, testy. Co one mogą wykazać? - zaśmiała się lekceważąco.
- Wszystko - odparł Vincente. - Nie przyniosła ich pani, bo naturalnie
wypadłyby dla pani niekorzystnie.
- Testy, testy! Nie dbam o nie. Ben zawsze obiecywał, że mnie ustawi
materialnie. Domagam się tylko sprawiedliwości. Obie cierpiałyśmy przez
Bena. Jesteśmy kobietami, powinnyśmy sobie pomagać w miarę możliwości.
Elise żachnęła się.
- My obie? - spytała. - Od kiedy to jesteśmy przyjaciółkami?
- Mnie się tak nie poszczęściło jak pani. Ben obiecywał mi małżeństwo.
- To byłoby dość trudne - wtrącił mimochodem Vincente.
- Wiadomo, po czyjej jest pan stronie. Raz, dwa owinęła sobie pana
dookoła palca. Ona umie usidlić mężczyznę.
S
R
- I mnie też chytrze usidliła - potwierdził Vincente, puszczając oko do
Elise. - Powinna pani już iść. I nie nachodzić więcej pani Carlton.
- Ona powinna się z nim rozwieść.
- Zrobiłabym to z przyjemnością, gdyby mi na to pozwolił - odrzekła
Elise. - Ben wykorzystał panią tak samo jak inne. Nic pani nie wskóra swoimi
pretensjami.
- Mogę to wszystko podać do prasy. Miałam już propozycje...
- Więc niech pani z nich skorzysta. I mówi, co chce. Nic mnie to nie
obchodzi! - Elise straciła cierpliwość.
- Ale zacznie, kiedy powtórzę prasie, czego się dowiedziałam od Bena.
Mówił, że jest pani zołzą, która bezwzględnie rozpycha się łokciami, byle
osiągnąć cel.
- Pozwalam sobie zgodzić się z panią - odparła twardo Elise. - Jestem
istotnie zołzą i dlatego nic pani ode mnie nie wytarguje. Lepiej niech pani już
idzie.
- Ben powiedział mi więcej. Także o tym włoskim chłopcu, którego niby
pani kochała, ale rzuciła go, zwabiona pieniędzmi Bena. Biedak stał pod
oknem i skamlał, ale został wyśmiany. Przydał się jednak. Prawda? Do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]