[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakimkolwiek zespole muzycznym. Czyli tańce nie są w planach.
Amy zamyśliła się.
- Zespołu faktycznie nie zamawiałyśmy. Ale jeśli się nie mylę, na liście figuruje
didżej.
Jared zaczął bębnić palcami o kierownicę.
- Musiała to zrobić, prawda? Specjalnie, żeby mnie upokorzyć!
Zaparkował przed dużym murowanym budynkiem, przed którym dzieci biegały po
trawie, grając w piłkę.
- Powinienem był zapłacić Mike'owi, żeby porwał moją siostrę i wziął z nią ślub na
jakiejś tropikalnej plaży. Czy to już koniec niespodzianek, panno Edler, czy jeszcze ma
pani coÅ› w zanadrzu?
Rozpoznawszy pasażerkę w aucie, kilkoro dzieci ruszyło pędem w stronę bramy.
- Och, mam ich mnóstwo - odparła Amy. - A teraz wysiadamy. Ty niesiesz tort i
pilnujesz, aby w jednym kawałku dotarł do celu.
R
L
T
Dwie godziny pózniej Jared jechał bocznymi ulicami, starając się spowolnić bicie
serca.
- Powiedz, że nie musisz tego robić co tydzień. Te małe potworki niemal wyrwały
mi paczki z rąk. Nie sądziłem, że praca cukiernika może być tak niebezpieczna.
- Nie było najgorzej. I dzięki za pomoc. Wysoki wzrost ma niezaprzeczalne zalety;
przynajmniej tort w całości dotarł do stołu. - Na moment zamilkła. - Dzieci były zachwy-
cone, że się z nimi bawiłeś.
- Siniaki znikną mi za tydzień albo dwa.
Amy popatrzyła na kolana Jareda i aż się skrzywiła.
- Może w pralni chemicznej usuną ci sos truskawkowy ze spodni. Ale przynajmniej
dostałeś opaskę na oko, żeby wyglądać jak prawdziwy pirat. Tylko przykro mi, że nawet
nie spróbowałeś tortu.
- Skoro mowa o torcie... może wstąpilibyśmy coś przegryzć? Umieram z głodu.
- Tak? Mimo kanapeczek, jakie dziewczynki przygotowały? - Amy pokręciła ze
śmiechem głową. - Wieczorem wychodzę, ale drobna przekąska... Hm, może jajecznica z
wędzonym łososiem na grillowanej bułce?
- Wspaniale! Mów, gdzie mam jechać.
- Znam taką uroczą małą cukierenkę, bardzo ekskluzywną. Och, nie miej takiej mi-
ny! Potrafię gotować.
- No dobrze. Przynajmniej wiem, że bułka będzie pyszna. - Zerknął we wsteczne
lusterko. - Kim jest ten szczęśliwiec?
- SÅ‚ucham?
- Powiedziałaś, że wychodzisz wieczorem. Należy ci się odpoczynek w miłym to-
warzystwie.
- Wybieram się na bal charytatywny, podczas którego będą zbierane pieniądze na
prowadzony przez Nell dom dziecka. A jeśli chodzi o szczęśliwców, to nie jestem zwią-
zana. A ty, Jared? - zapytała, starając się nadać głosowi neutralne brzmienie. - Umówiłeś
siÄ™ dziÅ› na randkÄ™?
Zmieszał się.
- Ja? Nie. - Patrząc przed siebie, zmrużył oczy. - O, znajoma ulica...
R
L
T
- Pewnie, że znajoma. Stąd jest pięć minut drogi do Edlers. Musiałeś nią przejeż-
dżać kilkakrotnie.
- Skoro już tu jesteśmy... Poświęcisz mi parę minut? Chętnie usłyszę twoje zdanie
na temat nowego bistro. Lokal przekazujemy klientowi równo za trzy tygodnie.
Spojrzała na swoje ubranie noszące ślady brudnych, lepkich rączek.
- Chyba nie jestem odpowiednio ubrana...
Zmierzył ją wzrokiem.
- E, bez przesady - skwitował. - Kupiłem tę nieruchomość ponad osiem miesięcy
temu, ale dopiero niedawno zrobiliśmy remont. Lucy zajmuje się dekoracją wnętrza, to
jej domena. Chcę zobaczyć, jak prace postępują.
- Rozumiem. Wydajesz na odległość polecenia, a twój miejscowy przedstawiciel
pilnuje, aby wszystko zostało prawidłowo wykonane.
- Zgadłaś. Lucy zależy, żeby zakończyć wszystko, zanim ruszy w podróż poślubną.
Zaparkował samochód przed piętrowym budynkiem. Podjazd zawalony był konte-
nerami z gruzem, tu i ówdzie leżały połamane deski i plastikowe worki.
Przez chwilÄ™ siedzieli w aucie, spoglÄ…dajÄ…c w milczeniu na plac budowy. Na przy-
bitej do słupa tablicy widniała informacja, że teren należy do Spółki dewelopersko-
budowlanej Haywood-Shaw".
Amy pierwsza przerwała ciszę.
- Kiepsko to wyglÄ…da. Sprawdzmy...
Skinął głową. Nie odzywając się, otworzył drzwi i pomógł Amy wysiąść. Jego
oczy ciskały błyskawice. Amy modliła się, aby wewnątrz było pięknie.
Jared przekręcił klucz w solidnych drewnianych drzwiach. Wcześniej zajrzał do
środka przez otwór w plastikowej płachcie zasłaniającej okna.
Wewnątrz nie było pięknie. Ekipa wynajęta przez firmę Haywood-Shaw zakończy-
ła pracę na weekend; fachowcy poszli do domu, zostawiając za sobą straszny bałagan.
Jared zamknął drzwi. Znalezli się w przestronnym holu. Podłoga przykryta była
płachtami; na nich stały puszki po farbie i rozpuszczalniku, plastikowe wiadra pełne
szmat i pędzli; dwie duże drabiny blokowały przejście do dalszych pomieszczeń.
R
L
T
Amy obejrzała się przez ramię. Jared wpatrywał się w sufit. Skierowała tam wzrok.
Zobaczyła sztukaterię w jasnobrązowym kolorze.
- Jaki kolor Lucy wybrała?
- Kiedy ostatni raz rozmawiałem z malarzem, mówił, że ma być kość słoniowa.
Wcześniej miał być jasny błękit. Jeszcze wcześniej kolor perlisty.
- Kość słoniowa na pewno jest na ścianach, ale sztukateria raczej ma odcień kawy z
mlekiem niż beżu. Chyba trzeba porozumieć się z Lucy... Mogę zwiedzić resztę?
- Pewnie. - WyjÄ…Å‚ z kieszeni telefon. Psiakrew. Lucy zawsze siÄ™ wszystkim chwali-
ła, jak to starszy brat ją rozpieszcza. Teraz jednak się nie popisał.
Amy przeszła dalej, do głównej sali jadalnej. Przez ogromne okna, mimo że były
przysłonięte plastikiem, wpadało mnóstwo światła. Wystarczy powiesić zasłony, położyć
wykładzinę na podłodze, wstawić meble... Puściła wodze fantazji.
Wędrując przed siebie, skręciła w prawo i zamarła w pół kroku. Jej oczom ukazała
się kuchnia. Ogromna. Przynajmniej tak duża jak hol prowadzący do sali restauracyjnej.
W dodatku lśniąca czystością. Tylko trzy kubki w zlewie świadczyły o tym, że ktoś tu
wcześniej był.
Minęła próg, zaczęła zaglądać do szafek oraz szuflad. Sprzęt najwyższej jakości.
Wielka spiżarnia. Dwie zmywarki. A ile kuchenek i piekarników! Dwa okienka do wy-
dawania posiłków. Aż zapiszczała z zachwytu.
Promień światła przeciskał się przez szparę w czarnej płachcie zasłaniającej drugie
drzwi. Pokusa była zbyt silna. Amy zerwała taśmę, przekręciła klucz i wyszła na prze-
piękne patio, które łączyło się z ogródkiem pełnym krzewów i kwiatów. Wyobraziła so-
bie gości, którzy w ciepły letni dzień siedzą na wiklinowych fotelach, spożywając posi-
łek. Dalej, w ogródku, bawią się dzieci; rodzice są spokojni, nie denerwują się, że syn lub
córka wbiegnie na jezdnię.
Tego najbardziej brakowało jej w Edlers. Marzyła o ogródku, w którym mogłyby
po szkole przesiadywać odwiedzające ją dziewczynki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]