[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ani motywacji.
Wezwanie do wojska było jedyną pewną rzeczą w naszej przyszłości, którą
pod każdym innym względem spowijał mrok. Trudno było orzec, co w pózniejszym
życiu mamy zamiar i możemy robić. Książę Danny i Sheiky Silverman sprzedawali
już biżuterię przy zatłoczonych wejściach stacji metra Union Square. Tego lata, w
1942 roku, Sheiky sprzedawał również lody na plaży Coney Island, oczywiście pod
warunkiem, że nie umykał akurat przed policjantami, którzy ścigali go zwinnie
między tłumami leżącymi na piasku. Louie Berkman pracował na złomowisku
swojego ojca. Załatwialiśmy sobie wzajemnie robotę. Marvin Winkler nawlekał przez
krótki czas perły w fabryce, w której miał jakieś chody Murray  Rup Rabinowitz;
pózniej zajmował się spedycją w centrum odzieżowym u naszego kumpla z Coney
Island, Jackiego Sachsa.
Zacząłem się rozglądać za jakimś zajęciem i wziąłem to, co było do wzięcia.
Davey Goldsmith potrzebował pomocnika w biurze spedycji US Hatband Company i
zaczepiłem się u niego za dwadzieścia jeden dolców tygodniowo. Nauczyłem się tam
składać pudła z płaskich arkuszy tektury. Kiedy od czasu do czasu wyłania się teraz
taka potrzeba, żałuję, że zapomniałem, jak to się robi.
Dzięki Sylvii zatrudniono mnie na kilka tygodni u Macy ego przy liczeniu
towaru podczas inwentaryzacji. Ktoś inny załatwił mi robotę w zakładzie
modniarskim na Manhattanie. Przygotowywałem tam kapelusze do wysyłki i
sprzątałem. Aż do tego momentu - ja, który aspirowałem do miana pisarza - nie
znalazłem czasu, żeby sprawdzić, co to jest  modniarstwo ; wyobrażałem sobie, że
to coś w rodzaju haute couture. Kapelusze, które tam wytwarzano, były ze słomy i jej
skrawki kłuły mnie w palce, kiedy starałem się, jak mogłem najlepiej, utrzymywać w
czystości podłogi. Pod koniec pierwszego tygodnia jeden z wiecznie nachmurzonych
starszych wspólników warknął na mnie, żebym tu więcej nie przychodził. Miał na
myśli, że jestem zwolniony.
Lee nie pracował już jako makler giełdowy na Wall Street, lecz jako kierownik
w małej fabryczce kooperującej z większym zakładem produkującym na potrzeby
obrony. Poszedłem pracować u niego przy wiertarce. Kładłem szablon na coś
kwadratowego, co nie było drewnem, i opuszczałem wirujące wiertło w każdy z
kilku umieszczonych w nim otworów. Robienie tego przez osiem godzin dziennie
zszargało mi nerwy. Lee nie był zaskoczony ani urażony, kiedy wyznałem, że nie
mogę znieść tej pracy.
Wraz z wieloma innymi należącymi do mojego pokolenia Amerykanami,
żyjącymi w epoce kryzysu, który tak naprawdę wcale się jeszcze nie skończył,
uzbroiłem się w cierpliwość i czekałem z odrętwiałą nadzieją na jakieś nieznane
definiujące wydarzenia, które ukażą w końcu kurs, jaki powinienem obrać,
zmobilizują mnie do działania i postawią na nogi.
Nie sądziliśmy, że to będzie wojna.
Ogłoszenie przez rząd, że dziewiętnastolatkowie zostaną wkrótce powołani
do wojska, przyśpieszyło naszą decyzję. Nie widzieliśmy powodu, żeby uchylać się
przed poborem. Cała nasza grupka zgłosiła się dobrowolnie - nie mieliśmy nic
lepszego do roboty. Dodatkowo skłaniała nas do tego możliwość wyboru
preferowanego rodzaju służby.
W wyznaczonym terminie miałem rozkaz zgłosić się rano w poczekalni
dworca Pensylwania w celu przewiezienia do ośrodka rekrutacyjnego w Camp
Upton na Long Island. Matka i Sylvia odprowadziły mnie na przystanek
tramwajowy obok sklepu ze słodyczami pana Mosesa przy Railroad Avenue.
Czekając prowadziliśmy zwyczajną rozmowę; obiecałem, że będę często pisał i jeśli
się uda, zatelefonuję z Long Island. Kiedy podjechał tramwaj, uściskaliśmy się
formalnie i ucałowaliśmy w policzki. Pózniej, wiele lat pózniej, byłem autentycznie
wstrząśnięty (choć starałem się tego nie okazywać), kiedy siostra wspomniała
mimochodem, że matka zalała się łzami, gdy tylko tramwaj zabrał mnie w moją
wesołą podróż. Zanosząc się niepowstrzymanym szlochem o mało nie upadła na
ziemię i Sylvia miała trudności z utrzymaniem jej w pozycji pionowej, gdy wracały
do domu.
W swojej głupocie nie sądziłem, by istniał w ogóle jakiś powód do płaczu.
Matka nigdy nie wspominała o tym zajściu, a ja nigdy o to nie zapytałem.
Nasza rodzinna skłonność do tłumienia w sobie przykrych emocji przetrwała tak
długo jak my sami.
Przemiły psycholog Erik Erikson pisze gdzieś (chyba w  Dzieciństwie i
społeczeństwie ) o  moratorium , które występuje między końcem wieku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl