[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dobry Jezu. - Ben przesunął dłonią po twarzy próbując myśleć. - Złap
sędziego Meitera, on jest republikaninem. Nie, nie żartuję. Za
godzinę chcę mieć w ręku nakaz albo jedziemy bez niego.
Odłożył słuchawkę. Gdyby mógł pozwolić sobie na ryzyko, z
chęcią wypiłby podwójną wódkę.
- Ktoś zidentyfikował szkic. Jakiś chłopak w Szpitalu
Georgetown wskazał na kolegę ze szkoły, który próbował go udusić.
Jest uczniem ostatniej klasy z St. Jamesa. Inspektor wysłał już kogoś
po pisemne zeznanie.
- Mamy nazwisko?
236
- Ten chłopak zidentyfikował naszego dzieciaka jako Jeralda
Haydena, jego adres jest dokładnie w środku tego małego prostokąta
Billingsa.
- No to ruszajmy.
- Musimy przestrzegać procedury, partnerze, i poczekać na nakaz.
- Pieprzyć procedurę.
Ben nie uznał za stosowne przypomnieć Edowi, że zwykle to on
był za przestrzeganiem przepisów.
- Dzieciak jest synem Carltona P. Haydena, to ten kandydat na
prezydenta.
Ed gapił się na niego przez kilka sekund.
- Idę na górę do Grace.
Ben ledwie skinął mu głową, bo telefon znowu zadzwonił.
- Paris.
- Ben, przepraszam, że przeszkadzam.
- Słuchaj, Tess, nie mam czasu rozmawiać.
- Będę się streszczać. Myślę, że to może być istotne.
Patrząc na zegarek Ben stwierdził, że Lowenstein zostało jeszcze
pięćdziesiąt osiem minut.
- No to mów.
- Poruszam siÄ™ tutaj na skraju tajemnicy lekarskiej. - To
najbardziej ją gryzło, nim podjęła decyzję, by powiedzieć o tym
Benowi. - Rozmawiałam dzisiaj z kobietą, kobietą, którą znam.
Martwi się o swojego syna. Brał wczoraj udział w bardzo poważnej
bójce w szkole. O mało co nie udusił drugiego chłopca. Ben, dużo z
tego, co mi powiedziała, odpowiada portretowi waszego zabójcy.
- Zepsuł czyjąś zabawkę - mruknął Ben. - Daj mi nazwisko, pani
doktor. - Odpowiedziała mu cisza i wyobraził ją sobie, jak siedzi za
swoim biurkiem, borykając się z wyrzutami sumienia i złożoną
przysięgą. - Zróbmy to w ten sposób. Powiedz mi, czy to nazwisko
brzmi znajomo. Jerald Hayden?
- Och, Boże.
- Tess, musisz mi pomóc. Pracujemy już nad nakazem. Telefon
od ciebie mógłby to przyspieszyć.
- Ben. Zgodziłam się przyjąć tego chłopca jako pacjenta. - Nie
ma sensu mieć do niej pretensji, pomyślał. To nie była jej wina.
237
- W takim razie jest w jego najlepiej pojętym interesie, żebyśmy
go szybko złapali. %7ływego. Skontaktuj się z Harrisem, Tess. Powtórz
mu to, co mi powiedziałaś.
- Uważaj na siebie. On jest teraz znacznie bardziej niebezpieczny.
- Ty i Junior zaczekajcie na mnie. SzalejÄ™ za tobÄ….
Ben odłożył słuchawkę, gdy do pokoju wszedł Ed prowadząc
Grace.
- Ed mówi, że wiecie, kto to jest.
- Tak. Jesteś gotowa przejść na emeryturę jako telefoniczna
kochanka?
- Nawet więcej, o niczym innym nie marzę. Ile czasu potrzeba,
żeby go złapać?
- Czekamy na nakaz. JesteÅ› trochÄ™ blada, Grace. Chcesz brandy?
- Nie. Dziękuję.
- To była Tess. - Ben wyjął papierosa, przypalił go i podał Grace.
- Waszyngton to małe miasto. Rozmawiała dzisiaj z matką Jeralda
Haydena. Ta pani uważa, że dzieciak potrzebuje psychiatry.
- To zabawne. - Grace wydmuchała kłąb dymu z palonego
papierosa, czekając, aż poczuje jego działanie. - Myślałam, że kiedy
to się stanie, będzie działo się coś wyjątkowego. A tu zamiast tego,
dzwoni telefon i potrzeba świstka papieru.
- Praca policji to głównie papiery - powiedział jej Ed.
- Tak. - Usiłowała się uśmiechnąć. - Mam taki sam problem z
moją pracą. Chcę go zobaczyć. - Zaciągnęła się znowu. - Nadal chcę
go zobaczyć, Ed.
- Lepiej najpierw zaczekajmy, aż to się wszystko skończy. -
Dotknął jej policzka, a ona odwróciła się i popatrzyła na niego. -
Zrobiłaś to, co chciałaś zrobić, Grace. A teraz musisz zapomnieć o
Kathleen i żyć dalej.
- Gdy to się skończy, będę mogła zawiadomić rodziców i...
Jonathana, jego też muszę zawiadomić.
Dostarczenie nakazu zajęło Lowenstein mniej niż czterdzieści
minut. Włożyła go Benowi do ręki.
- Grupa krwi Haydena była w papierach w Szpitalu Georgetown.
Ta sama. Jedzcie po niego. My będziemy pilnować domu, dopóki nie
wrócicie.
- Zostań tu - Ed położył ręce na ramionach Grace.
238
- Nigdzie nie wychodzę. Posłuchaj, wiem, że świat potrzebuje
bohaterów, ale ja ciebie potrzebuję bardziej. Więc bądz dobrym gliną,
Jackson, i uważaj na siebie. - Chwyciła za jego koszulę i przyciągnęła
do siebie, by go pocałować. - Do zobaczenia.
- Pilnuj dobrze tej pani, Renockie. - Powiedział Ben już od drzwi.
- Nie chciałbym, żeby Ed skopał ci dupę.
Grace odetchnęła i zwróciła się do swoich nowych strażników.
- Czy ktoś życzy sobie kawy?
Claire usłyszała dzwonek do drzwi i prawie zaklęła z irytacji.
Jeśli za pięć minut nie wyjdą, to nie zdążą na czas. Dała sygnał
służącej, by odeszła, i ruszyła na dół po schodach, żeby sama
otworzyć drzwi.
- Detektywi Jackson i Paris. - Odznaki, które zobaczyła,
wywołały w niej zwolniony, tępy sygnał alarmowy. - Chcielibyśmy
rozmawiać z Jeraldem Haydenem.
- Jeraldem? - Lata praktyki sprawiły, że uśmiechnęła się
automatycznie. - A o co chodzi? - To ten Lithgow, pomyślała. Jego
rodzice chcą wnieść oskarżenie.
- Mamy nakaz, proszę pani. - Ben podał jej papier. - Jerald
Hayden ma być przesłuchany w sprawie zabójstwa Kathleen
Breezewood i Mary Grace oraz próby gwałtu na Mary Beth Morrison.
- Nie. - Była silną kobietą i nigdy w życiu nie zasłabła. Teraz
wbiła paznokcie w dłoń, dopóki jej zdolność widzenia nie poprawiła
się. - To pomyłka.
- Co się dzieje, Claire? Nie mamy już więcej czasu. - Hayden
podszedł do drzwi. Wyraz przyjacielskiego zniecierpliwienia zniknął
z jego twarzy, gdy zobaczył policyjne legitymacje. - Czy jest jakiś
problem, panowie?
- Chodzi o Jeralda. - Claire wbiła paznokcie w jego rękę. - Oni
chcą Jeralda. Och, Boże. Charlton. Oni mówią o morderstwie.
- To absurd.
- Pańska żona ma nakaz, senatorze. - Typowe współczucie Eda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]