[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwolnieniu Deboque'a.
 A więc \ycie toczy się dalej?
 Tak, kochanie.  Armand pocałował jej dłoń.  Traktuję cię jak córkę. Jako ojciec i przyjaciel
proszę cię, abyś mi zaufała.
 Dobrze. Pod warunkiem, \e wolno mi będzie martwić się o was.
 Masz moje pozwolenie.
Nic więcej nie mogła zrobić, do niczego nie mogła Bissetów zmusić. Owszem, darzyli j ą przy
jazni ą, traktowali jak członka rodziny, ale nie była z nimi spokrewniona.
 Muszę wrócić do teatru.  Podniósłszy torebkę, popatrzyła na Reeve'a.  Opiekuj się nimi.
Dygnęła, po czym pośpiesznie opuściła gabinet. Była prawie na parterze, kiedy nagle
uświadomiła sobie, \e nie ma samochodu. Zacisnęła dłoń w pięść. Miała ochotę się rozpłakać.
Zwolniwszy kroku, wzięła trzy głębokie oddechy. Niewiele pomogły. Po chwili uznała, \e nadmiar
energii spo\ytkuje na spacer. Przejdzie do teatru na piechotÄ™.
 Eve. Przecie\ nie masz czym jechać.
Obejrzała się za siebie. Stała na najni\szym stopniu, Aleksander na półpiętrze. Emanowała z
niego siła, pewność siebie. Wyglądał jak wojownik, który chętniej przystępuje do ataku ni\ obrony;
jak król, który prędzej karze ni\ wybacza; jak mę\czyzna, który raczej \ąda ni\ prosi.
Obserwując go, jak schodzi na dół, jak z ka\dym krokiem się do niej przybli\a, zrozumiała, \e
tego mu zazdrości. Tej siły, opanowania, mo\e nawet arogancji.
 Nie chcę, \eby cokolwiek złego cię spotkało.  Słowa same wymknęły się jej z ust.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, jakie wywarły na nim wra\enie. Jej obawy, strach, troska były
jak ciepła pierzyna chroniąca ciało przed zmarznięciem.
 To ojciec pozwolił ci się o nas martwić. Nie ja.
Ogień w jej oczach zamienił się w lód.
 W takim razie rób, co chcesz. Daj się zabić, jeśli ci na tym zale\y.
 Potrafisz w ciągu sekundy z cukiereczka przeobrazić się w zołzę. Ale na tym polega twój
urok.
 Idz do diabła.
 Zrozum, nie chcę twojej troski ani współczucia  szepnął, jeszcze bardziej zmniejszając
dzielący ich dystans.  Chcę czegoś więcej.
 Ode mnie? Nie dostaniesz.  Stała wciśnięta pomiędzy Aleksa a poręcz schodów.
 Dostanę.  Ujął w dłonie jej twarz. Właśnie to mu było potrzebne: od czasu do czasu dotknąć
Eve, podra\nić się z nią, rzucić jej wyzwanie, nie myśleć o świecie, który istnieje poza murami pałacu.
 Twoje oczy i usta nie zawsze mówią to samo.
Czy\by tak łatwo było ją rozszyfrować? Sama do końca nie rozumiała tego, co się z nią dzieje.
Postanowiła się bronić.
 Zapomniałeś o Bennetcie?
Opuścił ręce, a po chwili zacisnął palce na jej ramieniu.
 A ty? Pamiętałaś o nim, kiedy trzymałem cię w objęciach? Nie. I nie będziesz pamiętała,
kiedy pójdziesz ze mną do łó\ka.
Jakoś podświadomie czuła, \e w łó\ku Aleksa mogłaby znalezć wszystko, czego kiedykolwiek
pragnęła. Ale nie zamierzała mu ulegać.
 Nie pójdę, Aleks.  Oswobodziła ramię z jego uścisku.  Tobie nie zale\y na mnie, tobie
zale\y na uwiedzeniu kochanki brata.  Głos jej dr\ał, ale mówiła dalej:  W historii, w legendach i w
literaturze znane są takie przypadki, ale na ogół wszystkie się zle kończą.
Zabolały go jej słowa. Z coraz większym trudem przychodziło mu tłumienie złości. Eve
Hamilton jest silnym i krnÄ…brnym przeciwnikiem.
 Ale ty mnie pragniesz  oznajmił cicho.  Widzę to. Czuję to.
 Owszem  potwierdziła. Wpatrywała się w niego z wyzwaniem w oczach.  Ale podobnie jak
ty, na pierwszym miejscu stawiam obowiązek, honor i odpowiedzialność, a na drugim własne chęci i
marzenia. Mo\e któregoś dnia przyjdziesz do mnie jako zwykły mę\czyzna, a nie władca. Mo\e
usłyszę, czego pragniesz z głębi serca, a nie czego \ądasz.  Odwróciwszy się, ruszyła w stronę drzwi.
 Za propozycję podwiezienia mnie do teatru dziękuję, ale nie skorzystam.
ROZDZIAA SIÓDMY
Szlag by ją trafił!  pomyślał Aleksander nie po raz pierwszy w ciągu ostatnich dwóch dni.
Przez nią czuł się jak kretyn. Ba, zachowywał się jak kretyn.
Zawsze pogardzał mę\czyznami, którzy wykorzystywali swoją siłę fizyczną, aby zastraszyć
kobietę lub zmusić ją do uległości. Jego zdaniem świadczyło to o braku inteligencji i podłym
charakterze. A teraz sam tak postępuje. Nie do wiary! Ta kobieta sprawia, \e on robi to, przeciwko
czemu wewnętrznie się buntuje.
Czy kiedykolwiek wcześniej tak się zachowywał? Nie. Czy kiedykolwiek wcześniej korciło go,
aby zaciągnąć kobietę do łó\ka, nie bacząc na jej zgodę lub sprzeciw? Nie. Czy kiedykolwiek tak
bardzo którejś pragnął, \e nie był w stanie na niczym innym się skupić? Nie.
Wszystko zaczęło się od Eve. A zatem ona za wszystko ponosi winę.
Poniewa\ jednak był człowiekiem logicznie myślącym, widział błąd w swoim rozumowaniu.
Eve nie wykręca mu ręki, do niczego go nie zmusza. Czyli jednak wina spoczywa na nim.
Szlag by ją trafił!
Widząc ironiczny uśmiech na twarzy swego pana, Gilchrist, wieloletni lokaj Aleksandra,
odetchnął z ulgą. W trakcie dziesięciu lat słu\by w pałacu nauczył się, kiedy mo\e mówić, a kiedy
powinien milczeć. Teraz postanowił przemówić.
 Jeśli wolno mi coś powiedzieć... Od pewnego czasu zle się Wasza Wysokość od\ywia. Jak tak
dalej pójdzie, trzeba będzie prosić krawca o zwę\enie ubrań.
Aleksander chciał zbyć tę uwagę wzruszeniem ramion, ale zawahał się. Po chwili wsunął kciuk
za pasek od spodni. Faktycznie, miał tam sporo luzu.
Psiakrew! Wszystko przez tÄ™ babÄ™!
W porządku, koniec, obiecał sobie. Nie da się zwariować.
 Postaram się coś z tym zrobić, Gilchrist. Nie mo\emy przysparzać krawcowi dodatkowej
roboty, prawda?
 Mnie chodzi o zdrowie Waszej Wysokości, a nie o rozmiar jego ubrań.
 Wiem, wiem  rzekł ksią\ę, po czym słysząc pukanie, skinął na lokaja, aby otworzył drzwi.
W progu stanął Henri Blachami, który od dwudziestu lat wiernie słu\ył ksią\ęcej rodzinie; od
ośmiu lat pełnił funkcję osobistego sekretarza następcy tronu, wcześniej zaś był sekretarzem księcia
Armanda.
 Bonjour, Henri. Powiedz mi, proszÄ™, co mnie jutro czeka.
 Niestety, Wasza Wysokość, dzień dość pracowity.
Aleksander wiedział, \e staruszek będzie stał, dopóki on pierwszy nie spocznie. Przysiadł więc
na oparciu fotela.
 Usiądz, Henri. Ten terminarz, który trzymasz w ręku pewnie wa\y z tonę  Henri posłusznie
zajął miejsce, przez chwilę wiercił się, jakby mościł sobie gniazdo, po czym z kieszeni kamizelki
wydobył niedu\e okulary i przystąpił do rytuału nasadzania ich na nos. To podsuwał je wy\ej, to
zsuwał ni\ej, a wszystko razem trwało bez końca. Gdyby robił to ktokolwiek inny, Aleksander dawno
straciłby cierpliwość, ale staruszka darzył autentyczną sympatią. Ich znajomość zaczęła się
dwadzieścia lat temu, kiedy Henri, wiedząc o długim wykładzie, jakiego młody ksią\ę musiał
wysłuchać na temat zasad dobrego wychowania, dał mu na pocieszenie kawałek czekolady.
 Wasza Wysokość pamięta, oczywiście, o dzisiejszej kolacji u państwa Cabotów? Atrakcją [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl