[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze mniej uczuleni na potrzeby swego ciała. Podobni byli
nerwom, które ze służalczego szacunku dla mózgu nie ośmielają
się przekazać, iż ze stopą dzieje się cos złego.
Dwa razy w tygodniu odwiedzał nasz obóz Antomarchi, który
był na ogół przez Polaków kochany, bowiem wszystko, co
przypomina Napoleona, jest im drogie, mniej jednak kochał go
personel lekarski uważając, iż nadużywa on czasem w despo-
tyczny sposób swej władzy. Antomarchi jest średniego wzrostu,
* W oryg. Pczecon.
** Tak w oryg.
chodzi nieco pochylony do przodu czy, jak się to mówi, skurczony
we dwoje, ma brązowe, żywe, przenikliwe oczy, szlachetną twarz i
czarne włosy. Ja sam nie zauważyłem w jego zachowaniu niczego,
co można by nazwać despotyzmem, przeciwnie zdawał się być
dość dobrym człowiekiem i często brał udział w niewielkich
operacjach udzielając nam, młodym, wielu wyjaśnień.
Na skutek egoizmu i obojętności jednego z komisarzy polowych
nie mogliśmy w ciągu pierwszych dni pobytu w obozie numer l
skorzystać z przywilejów, które nam się należały jako lekarzom w
takim samym stopniu, jak naszym towarzyszom.
Nie zostaliśmy, na przykład, zakwaterowani i gdyby nie zlitował
się nad nami jakiś miłosierny Polak, musielibyśmy nocować na
łonie natury, z ubitą ziemią zamiast posłania i niebem nad głową
zamiast baldachimu, który by nas zresztą nie osłonił przed
deszczem. Lecz wkrótce te niedociągnięcia zostały naprawione i
przydzielono nam mieszkanie w budynku podobnym do tego, który
już opisywałem. Otuleni w derkę, po trudach dnia pogrążaliśmy się
na słomie w niczym nie zakłócony sen.
Na posługacza wyznaczono nam więznia, kozaka imieniem
Aleksis, i był to pod każdym względem dobry wybór, tyle że on nie
rozumiał nas a my nie rozumieliśmy jego. Próbowaliśmy więc
rozmawiać na migi, ale ani Aleksis, ani my nie celowaliśmy w tym
szczególnie i zdarzało się często, że gdy przez długi czas wpatrywał
się w nasze kiwania głową, tupania nogami i znaki dawane
palcami, wybuchał śmiechem, a pociągnięcie go przez nas za ucho
znaczyło tyle, co w języku pisanym kropka i zaczęcie nowego
wiersza. Natężał wówczas znowu uwagę i zaczynał gadać po
kozacku, by usprawiedliwić się. W podobny sposób my
próbowaliśmy uczynić czytelnymi dawane przez siebie znaki przy
pomocy długich, szwedzkich lub niemieckich wyjaśnień. W
rezultacie musieliśmy zawsze załatwiać wszystko sami a potem mu
to wyjaśniać i w ten sposób stworzyliśmy język niezbyt może
bogaty, lecz często pełen wyrazu.
Gdy to piszę, przypomina mi się dość zabawne wydarzenie,
którego głównym bohaterem był mój towarzysz Bergh i rosyjski
pielęgniarz.
A więc Bergh stał przy łóżku jednego z chorych. Potrzebował
gorącej wody i gąbki. Musiał więc wydać polecenie Rosjaninowi,
by ten przyniósł mu co trzeba. Udało mu się na tyle, iż zażądał
gorącej wody*, ale nie wiedział, jak nazwać gąbkę Poka-
* W oryg. wody gorunza".
zywał na ranę, którą trzeba było obandażować, osuszał ją, ściskał
ręce, by pokazać, że chodzi o rzecz elastyczną i tak długo próbował
Rosjaninowi tłumaczyć, o co chodzi, iż ten zaczął się śmiać. Wtedy
Bergh nie był już w stanie zachować spokoju, zaczął przeklinać
Rosjanina i mówić mu w oczy gorzką prawdę w nienagannej
szwedczyznie, czego oczywiście nieszczęsny człowiek nie był w
stanie zrozumieć. Zrozumiał jednak dobrze, iż pan się rozgniewał,
uciekł więc by uniknąć dalszych bardziej szczegółowych
wyjaśnień, a Bergh został bez wody i bez gąbki. Szwedzkie
przekleństwa brzmią dzwięcznie i są przez to zrozumiałe na całym
świecie można je więc nazwać językiem uniwersalnym, który
należy sobie przyswajać jak inne umiejętności.
Zauważyliśmy, jak zabawna staje się podobna rozmowa, gdy
człowiek daje się ponieść w ogniu dyskusji, postanowiliśmy więc
rozmawiać odtąd na migi, by najpewniej, językiem cichym i peł-
nym wyrazu osiągnąć swój cel w rozmowie z osobami które znały
jedynie własny, barbarzyński język ojczysty.
W Wojsku Polskim służyli lekarze niemal z całej Europy. Było
wśród nich wielu zdolnych, godnych szacunku ludzi, którzy brali
udział w bohaterskim zrywie walczących o wolność Polaków z
umiłowania swej wiedzy, jak i z chęci niesienia pomocy niesz-
częśliwym. Można było jednak także spotkać nie douczonych włó-
częgów, którzy zgłosili się do armii dla pieniędzy lub może po to
by stać się kimś. Polacy nie potrzebowali w gruncie rzeczy tak
wielu lekarzy, lecz wojna i choroby zbierały wśród nich stale swoje
żniwo, tak więc ciągły dopływ sił lekarskich stał się konieczny. Z
tego też powodu przyjmowano stale nowych lekarzy, tworzyły się
bowiem bez przerwy wakanse, częściowo wywołane śmiertelnymi
zejściami lub chorobami po części zaś dlatego, iż lekarze trafiali do
niewoli. Zdarzało się to często, bowiem kozacy otrzymywali od
rosyjskiego dowództwa dukaty za każdego lekarza, którego udało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]